piątek, 31 października 2014

9



"Czas jednak płynie i przemienia jedno uczucie ludzkie w następne,
aż w końcu przybierają wszystkie odcienie tęczy"



    Zimny powiew wiatru po raz kolejny musnął moje ramię i zmusił mnie do powolnego procesu wybudzania się z głębokiego snu. Wszystko byłoby zupełnie normalne, gdyby nie fakt, że...nic nie było normalne. Powietrze zdawało się być zbyt świeże i szybko zorientowałam się, że nawet otwierając na całą noc okno nie uzyskałabym takiego efektu. Moja poduszka, zwykle tak miękka, że moja głowa zapadała się w niej do połowy, teraz stawiała opór. Może dlatego, że wcale nie była poduszką, a klatką piersiową osoby, która lekko unosiła się w regularnym rytmie zsynchronizowanym z kolejnymi uderzeniami serca, mimo ciężaru mojej głowy, która na niej spoczywała.
    Podniosłam się i usiadłam wyprostowana, podziwiając półokrągły kształt płonącej kuli, która wychodziła zza linii horyzontu, oświetlając dachy śpiącego miasta, by za jakiś czas obudzić je i zmusić ludzi do otworzenia oczu i zajęcia się własnymi, codziennymi sprawami.
Powieki Caluma wciąż pozostawały zamknięte i nie chciałam tego zmieniać. Chłopak najwyraźniej intensywnie o czymś śnił i chociaż mógł być to koszmar, równie dobrze w jego głowie mogły rozgrywać się teraz sceny, w których dominowała pozytywna atmosfera i nie zamierzałam być osobą, która ją przerwie.
    Ziewnęłam i przetarłam oczy, próbując zdecydować, co właściwie czuję, będąc w tym miejscu, a nie innym, jednak mój mózg nie kwapił się, by zacząć myśleć w tym kierunku, tak więc zdecydowałam, że nie będę tego roztrząsać, a po prostu zacznę przyzwyczajać się do tego, co życie zamierza przygotowywać dla mnie każdego kolejnego dnia, niezależnie od tego, jakie byłyby moje plany.
   Tak cicho, jak tylko mogłam, sięgnęłam do mojej torby i wyjęłam z niej pamiętnik, który zabrałam z zaplecza antykwariatu. Nie potrafiłam opisać uczucia, które towarzyszyło mi za każdym razem, gdy dotykałam skórzanej okładki, która w rogach była dość zniszczona, jednak miałam wrażenie, że na zapisanych w środku stronach mogę znaleźć coś bardzo istotnego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo ten jeden dziennik miał zmienić mój pogląd na wszystko, co do tej pory znałam i w co wierzyłam.
    Wstałam, a kiedy puściłam ramię torby, ta z cichym łoskotem miękko upadła na twardą powierzchnię pokrywającą dach. Odeszłam kilka kroków i usiadłam na murku okalającym całą połać dachu tak, że moje nogi bezwładnie zwisały po zewnętrznej stronie. Nie czułam wysokości, wydawało mi się, że siedzę na zwykłym ogrodzeniu, kiedy w rzeczywistości wystarczyłoby jedno gwałtowne popchnięcie, bym znalazła się na dole z prędkością światła.
Otworzyłam dziennik i przytrzymałam pierwszą stronę dłonią, by wiatr nie zdołał jej ponownie przekręcić. Od razu zauważyłam, że po pierwszej stronie, na której zapewne dawniej zapisane było imię i nazwisko człowieka, do którego ów przedmiot należał, zostało tylko kilka strzępków papieru, które wskazywały na to, że została ona wyrwana. Może przez przypadek, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
Pierwszy wpis pochodził z roku, w którym nie było mnie jeszcze na świecie. Pismo było staranne, lekko pochyłe i na pierwszy rzut oka widać było, że pochodziło z czasów, gdy ludzie przykładali jeszcze wagę do tego, co piszą i jak piszą.
Z kontekstu wywnioskowałam, że kolejne słowa na pożółkłych stronicach zostały zapisane męską dłonią, chociaż delikatne pismo mogłoby tworzyć pozory, iż był to pamiętnik kobiety.
Im więcej światła słonecznego odczuwałam na moich policzkach, tym więcej historii poznawałam, wczytując się w kolejne zapisy dni człowieka, o którym wiedziałam jednocześnie tak dużo i tak niewiele. Domyśliłam się, że mieszkał w tym mieście, bo dokładnie opisywał miejsca, w których bywał i mimo że minęło tyle lat, niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Czasami nawet ulice zatrzymują się w czasie i bronią przed poddaniem się działaniu kolejnych lat.
W dzienniku układała się spójna historia, mimo to nie do końca wszystko rozumiałam. Po pierwsze, mężczyzna nie przedstawił sposobu, w jaki trafił do miasta, a byłam pewna, że nie urodził się tutaj. Zbyt bardzo zafascynowany był miejscem, do którego przybył. Człowiek nie opisywałby miejsca, w którym się wychowywał i spędził dzieciństwo z taką dbałością o szczegóły, bo po tylu latach spędzonych w jednym miejscu nie dba się o szczegóły.
Po drugie mało pisał o codziennych zajęciach, więcej uwagi poświęcał samym ludziom, ich zachowaniom, a także swoim własnym uczuciom. Mógł być nieco starszy ode mnie, ale miałam wrażenie, że w tamtym czasie był o wiele ode mnie dojrzalszy. Podejrzewam, że pisał wszędzie, gdzie się znajdował. Możliwe, że nawet na dworze lub w kawiarni, jako że na niektórych stronach widniały ślady kropel, a także plam po kawie.
    W tym samym momencie, gdy przerzucałam kolejną kartkę, zobaczyłam, a raczej poczułam, jak ktoś siada obok mnie. Pogrążona w lekturze nie zauważyłam upływu czasu, a także tego, że Calum zdążył się już obudzić.
- Dzień dobry - szepnął, patrząc to raz na mnie, a raz na dziennik, który trzymałam w dłoniach.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
Calum nie pytał o nic, po prostu siedział obok mnie, patrząc na powolną wędrówkę Słońca, które coraz wyżej wznosiło się nad widnokrąg.
Przeczytałam tylko opis kolejnego dnia i zamknęłam zeszyt. Nie zostało mi dużo, byłam ciekawa, jak się skończy, ale jednocześnie nie mogłam się skupić na czytaniu, gdy kilka centymetrów od mojego uda leżała dłoń Caluma, wystukująca prawie bezgłośnie palcami jakiś nieznajomy mi rytm.
Odłożyłam dziennik na bok i odwróciłam głowę w stronę chłopaka.
- Nie chce mi się wracać do rzeczywistości - powiedziałam.
Spojrzał na mnie ze zrozumieniem w oczach. Pojedyncze promienie światła padały na jego twarz, wyraźnie zarysowując kości policzkowe, które sprawiały, że jego twarz wyglądała niesamowicie męsko i hardo.
- Nie zapytasz co to?
Pokiwał głową z uśmiechem.
- Lubisz namawiać mnie do zadawania pytań, mimo że może wcale nie chcę znać odpowiedzi.
Zamilknęliśmy na chwilę, oboje nie wiedząc, co powiedzieć. Czułam, że zarówno ja, jak i Calum dobrze czujemy się w swoim towarzystwie, ale często narastała między nami dziwna atmosfera, która odgradzała nas murem jak gęsta, niewidoczna gołym okiem mgła.
- No dobra, chcę znać - przełamał ciszę pierwszy Calum.
Moją twarz rozświetlił uśmiech, a on tylko pokręcił głową, jakby wyśmiewając mój dumny triumf.
- Znalazłam ten dziennik w antykwariacie. Jakiś mężczyzna opisuje w nim swoje życie w tym mieście, a przynajmniej krótki jego okres. Nie mam pojęcia jak się nazywał, bo pierwsza strona została wyrwana.
- Przeczytałaś go całego?
- Nie, ktoś mi przerwał - nasze oczy na chwilę się spotkały i jednocześnie się uśmiechnęliśmy.
Mój żołądek dał o sobie znać, przerywając ten specjalny moment. Cholera jasna, żołądku.
- O właśnie, ja też chętnie bym coś zjadł. Jako, że jak widziałaś, nie mam zaopatrzonej lodówki, zajrzę do sklepu niedaleko.
Podniósł się i zręcznie przełożył nogi przez murek, stając na dachu. Odszedł kilka kroków, po czym odwrócił się i rzucił w moją stronę:
- Nie uciekaj mi, ok?
Odparłam, że nie zamierzam, a wtedy Calum zaczął schodzić na dół, a ja ponownie sięgnęłam w stronę dziennika.
W miarę jak kolejne słowa przetwarzały całą historię na obrazy, które pojawiały się w mojej głowie, moje oczy robiły się coraz większe, ilekroć natrafiałam na fragment trudny do wytłumaczenia w sposób nieemocjonalny.
Ostatnia strona kończyła się w połowie, brakowało kilku linijek tekstu, przez co nie miałam pojęcia, jak dalej mogły potoczyć się losy tajemniczego mężczyzny i o dziwo naprawdę nie potrafiłam wymyślić żadnego scenariusza, który byłby prawdopodobny. Nie wiedziałam też, czy był on zdrowy emocjonalnie, wydawało mi się, że w pewnym momencie mógł zachorować na coś.

    Gdy Calum ponownie pojawił się na dachu, wciąż siedziałam na murku ze wzrokiem wbitym w krajobraz przed sobą, nie mogąc pozbierać w myślach wszystkiego, co przeczytałam.
Chłopak trzymał w dłoni dwa papierowe kubki z kawą i torbę z croissantami.
Usiadł okrakiem na murku i postawił śniadanie między nami.
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? - zapytał, gryząc rogalik i popijając go łykiem gorącej kawy.
- Nie wiem, czy ten człowiek miał jakieś zaburzenia, czy po prostu pisał powieść fantasy. I chyba nie chcę wiedzieć.
- Mogę to przeczytać?
Calum skinął głową w stronę dziennika, a ja bez słowa podałam mu zeszyt.
- Na stacji i tak nie mam co robić, przynajmniej nie będę się nudził. Tak a propos, to muszę niedługo iść, ale czuj się jak u siebie w domu - przełknął kolejny kęs - w końcu to jest teraz też twój dach.
- Dzięki, ale zamierzam pójść do antykwariatu, może dowiem się od Eda czegoś o potencjalnym właścicielu dziennika.
Jedliśmy chwilę w ciszy, ale coś nie dawało mi spokoju.
- Z czym kojarzą ci się litery RH?
Calum zastanowił się chwilę.
- Nie wiem, z grupą krwi? No wiesz, AB RH plus, czy coś takiego...Czemu pytasz?
- W dzienniku mężczyzna kilka razy opisywał kogoś o takich inicjałach. Prawdopodobnie kobietę. Nie mam pojęcia kim może być, ale chyba była dla niego ważna, nawet bardzo ważna. Możliwe, że się w niej zakochał, a nawet byli razem, jednak nie rozwijał tego wątku aż tak bardzo.
Calum spojrzał na wyświetlacz telefonu i zerwał się nagle.
- Muszę być na stacji, Ashton mnie zabije. Zaraz po tym, jak zapyta, czy się z tobą przespałem.
Westchnął ze śmiechem, przesuwając dłonią po twarzy, jakby dopiero teraz dotarło do niego co powiedział.
- Zawsze możesz skłamać, że to zrobiłeś - powiedziałam, na chwilę odrywając swoje myśli od tajemniczego dziennika.
- Dlaczego niby miałbym to robić?
- Naprawdę jesteś tak dobrze wychowany, czy dobrze udajesz?
- A na co wygląda? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Możesz wkręcić Ashtona, jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko. I...podziękuj mu za skręta.
- Masz to jak w banku, Scar.
Zmiął w dłoni torbę po pieczywie i zamierzał już odejść, gdy wstałam i zawołałam za nim.
Podeszłam powoli i wyciągnęłam w jego stronę dłoń z dziennikiem.
- Nie zapomnij tego. I nie zgub. Poza tym nie podziękowałam ci, za tamten poprzedni wieczór...
- Przestać, Scarlett, wieczór jak każdy inny.
- Możliwe, ale było miło. Już dawno się tak dobrze nie czułam w czyimś towarzystwie.
Calum spuścił wzrok, a ja wtedy nie myśląc, co właściwie robię, przybliżyłam się do niego i pocałowałam go w policzek. Szybko jednak odsunęłam się i tym razem na mojej twarzy pojawił się rumieniec, o którym informowało mnie ciepło pod skórą.
Calum spojrzał na mnie zdziwiony.
- Pozdrów Ashtona - rzuciłam i szybko zeszłam po schodach, stając dopiero, gdy weszłam do swojego mieszkania i oparłam się o drzwi plecami. Próbowałam unormować oddechy. Moje serce biło szybciej, bo szybko wchodziłam o schodach, a może dlatego, że wciąż czułam na ustach smak skóry Caluma, jej zapach, gdy podeszłam tak blisko.


    W antykwariacie nie dowiedziałam się niczego, bo postanowiłam, że jednak zaczekam, aż Calum przeczyta dziennik i razem zdecydujemy, co robić. Poza tym nie chciałam, żeby Ed pomyślał, że jestem złodziejką, więc kolejne kilka godzin spędziłam w zakurzonym pomieszczeniu katalogując przedmioty zalegające w kolejnych pudłach od dość dawna, jak przypuszczałam. Gdy skończyłam pracę, Ed na odchodne dał mi jedną z książek, którą gorąco polecił. Polubiłam go, chociaż nie rozmawialiśmy dużo. Jedynie kilka razy w ciągu dnia przychodził sprawdzić, jak sobie radzę i wtedy zamienialiśmy dwa czy trzy słowa. Nie pytał o wiele, raczej częściej cytował coś z różnych książek, jakby na każdą moją wypowiedź potrafił w głowie znaleźć odpowiednią sentencję z książek czy wierszy.
    Po powrocie do domu praktycznie cały wieczór spędziłam na czytaniu powieści poleconej mi przez Eda i pochłanianiu paczki waniliowych ciastek, które kupiłam po drodze. W końcu byłam już tak zmęczona, a moje oczy domagały się odpoczynku, więc wtuliłam się w jedną z poduszek i powoli zaczęłam zapadać w sen. Przed oczami miałam już obrazy jakiegoś miejsca, które zapewne miało stać się tłem dla mojego snu, jednak obok mojej głowy rozbrzmiał głośny dzwonek telefonu.
Jęknęłam i przyłożyłam smartphone do ucha.
- Słucham? - wymamrotałam.
- Scarlett? - usłyszałam głos Caluma.
- Nie, wróżka zębuszka.
Chłopak zignorował mój sarkazm, najwyraźniej bardzo czymś przejęty.
- Możesz do mnie przyjść? - zapytał.
- Co jest takiego ważnego, co nie może poczekać do rana?
Podjęłam już jednak decyzję, bo i tak telefon Caluma rozbudził mnie na tyle, że zaczęłam pospiesznie szukać w torbie bluzy, którą pamiętałam, że brałam. Miałam rację, leżała na samym spodzie.
Calum przez chwilę nic nie mówił, jakby wiedział, że czegoś szukam.
- Idę.
- Możesz wyjść schodami przeciwpożarowymi, okno jest otwarte.
Tak też zrobiłam, zostawiając moje własne okno uchylone, bym mogła potem wrócić.
Kilka chwil później stałam już w mieszkaniu Caluma, które ginęło w półmroku, rozświetlane jedynie kilkoma świeczkami i światłem z lampki.
- Więc, co jest takie ważne, że nie mogło zaczekać kilka godzin?
Zauważyłam, że chłopak trzyma w dłoni dziennik. Patrzył na mnie, a ja spojrzałam na niego pytająco. W końcu odetchnął i powiedział:
- Chyba wiem, kim może być RH.


______________________

Nie wiem, czy obchodzicie Halloween, ale tak czy inaczej, wesołego Halloween lub po prostu spokojnego (lub wręcz przeciwnie) piątku.
Wiem, że na pewno trudno jest znaleźć czas na czytanie czegokolwiek, więc jeśli poświęcacie swój czas na czytanie moich wypocin to bardzo Wam dziękuję. 
Chyba jest Was mniej, bo widzę, że liczba komentarzy spada, ale nie mam tego nikomu za złe, wiem, że jest tysiące lepszych fanfiction, z lepszą akcją, etc. 
Tak więc jeśli jesteście, to dziękuję i do zobaczenia.
Jesteśmy w połowie, mam nadzieję, że dotrwam do końca i nie zniechęcę się, bo o to u mnie nietrudno, szczególnie, jak nie widzę efektów, ale pracuję nad tym. 

PS Pisać na końcu rozdziałów z czego pochodzą cytaty na początku? Zwracacie na nie uwagę?




piątek, 24 października 2014

8




There's room for two
Six feet under the stars


    Nigdy nie lekceważ ludzi, którzy sprawiają, że się uśmiechasz. A ona jakimś cudem malowała na mojej twarzy uśmiech nawet będąc daleko. Z drugiej strony, przecież wcale jej nie znałem, była dla mnie kimś zupełnie nieznajomym.
- Co się tak szczerzysz? - zapytał Ashton, przerywając mi porywająco ciekawą czynność układania napojów w lodówce.
- Nie można się już uśmiechać raz na jakiś czas?
- Nie można. Jeśli nie zamierzasz podzielić się nowinami z najlepszym przyjacielem! - założył ręce na ramiona, jakby na potwierdzenie tego, że nie zamierza odpuścić, póki nie powiem mu, o co chodzi.
    Był jedną z najbardziej upartych osób, jakie znałem, ale i tak nie zamieniłbym go na nikogo innego. Odkąd trafiłem do tego miasta i poznałem Ashtona, w końcu po tylu latach poznałem, co to prawdziwa przyjaźń. Wiedziałem też, że mimo ciągłego żartowania i dogryzania sobie, zawsze mogłem na nim polegać, bez względu na wszystko.
- Spotkałeś kiedyś kogoś, kto uszczęśliwiał cię samym swoim widokiem w twojej głowie? - zapytałem, nie do końca będąc świadomym słów, które wypowiadam.
- Awww, ktoś tu się chyba zakochał - powiedział kpiącym tonem Ashton.
- Przestań - przewróciłem oczami. - To coś innego.
- Czyli jej nie przeleciałeś? - zapytał, a w jego głosie można było wyczuć ogromne rozczarowanie.
Popatrzyłem na niego karcącym wzrokiem.
- Wciąż tak samo powierzchowny.
- Nie każdy spotyka swoją bratnią duszę i pozwala jej u siebie zostać na noc - prychnął i odszedł, by obsłużyć klienta.
- Ona nie jest moją bratnią duszą! - krzyknąłem za nim.
Wiedziałem, że coś go gryzie, chociaż jak zwykle potrafił to znakomicie ukryć pod sporą dawką sarkazmu i głupich żartów. Przyjaciel na chwilę odciągnął moją uwagę od dziewczyny, z którą miałem się dziś spotkać, a która była dla mnie jedną wielką zagadką. Zagadką mieszającą mi nieco w głowie, chociaż wciąż nie miałem pojęcia, czemu.
- No więc? - spytał Ash, podchodząc do mnie.
- Co więc?
- Co zamierzasz dziś z nią robić? Bo zakładam, że aż tak wielkim frajerem nie jesteś, by się z nią nie umówić po tym, jak spędziła u ciebie noc. Nawet ja bym zadzwonił - uśmiechnął się.
- Jeszcze nie wiem, zamierzam improwizować - odparłem. - W mieście jest kilka miejsc, do których mógłbym ją zabrać.
- Tak, na przykład staw dla rybaków.
- Ha ha. A tak właściwie, to co wczoraj robił nasz Casanova?
Spojrzałem na niego i chociaż się uśmiechał, to jego oczy pozostały bez wyrazu.
- Casanova robił to, co robić powinien każdy facet na imprezie pełnej napalonych licealistek.
Otworzył puszkę pepsi i pociągnął łyk, patrząc na mnie.
- Stary...
- Stary co? - zapytał niemal gniewnym tonem, który mógł oznaczać jedynie kłótnię. Jak zawsze, kiedy Ashton musiał przez chwilę być poważnym, by zmierzyć się z bolesną prawdą.
- Jakim cudem możesz mieć każdą oprócz Chelsea?
Na dźwięk jej imienia skrzywił się, jakby sprawiało mu to ból. Spojrzał na mnie, a mi nie podobało się to, co zobaczyłem w jego oczach.
- Zadaję sobie to samo pytanie codziennie, Cal - odparł zrezygnowanym głosem, poddając się.
Żaden z nas nie miał ochoty na kłótnie.
- Musisz przestać pieprzyć się na prawo i lewo, by zapomnieć, że nie możesz jej mieć - powiedziałem stanowczo.
Podszedłem i objąłem go w przyjacielskim geście i poklepałem po plecach, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli wtedy nie do końca wierzyłem w to, co mówię. Ostatnie, czego chciałem, to mój najlepszy kumpel cierpiący z powodu dziewczyny. Zbyt dobrze wiedziałem, jak cholernie potrafi to boleć.
- Baw się dobrze, Hood - rzucił mi na odchodne.
- Według instrukcji szefie.

***

- Gotowa? - usłyszałam głos Caluma, gdy odebrałam telefon.
Miałam wrażenie, że jego jedno słowo wypowiedziane tak głębokim głosem, dotarło aż do mojego żołądka i ścisnęło go, jednocześnie rozlewając ciepło po całym moim ciele.
Oczywiście to zignorowałam, tłumacząc sobie, że jestem po prostu głodna, a nagła zmiana wewnętrznej temperatury ciała to chwilowy przypływ fali gorąca, jako że Słońce wyszło zza chmur.
- Właśnie wracam z antykwariatu - odparłam, karcąc się za to, że mój głos zabrzmiał jakoś dziwnie piskliwie.
- Świetnie, bo ja właśnie wracam ze stacji. Możemy spotkać się pod moją - na chwilę przerwał i poprawił się - naszą kamienicą?
- Jasne - przytaknęłam i rozłączyłam się, czym prędzej kierując się w stronę miejsca, które ustaliliśmy.
Dojście tam nie zajęło mi dużo czasu, a już z pewnej odległości wiedziałam opartego o murek chłopaka. Miał na sobie czarne spodnie z dziurami na wysokości kolan i ciemną koszulkę z jakimś fajnym nadrukiem. Wpatrywał się w swoje vansy, jednocześnie co jakiś czas zerkając w moją stronę. Odniosłam wrażenie, jakby się trochę wstydził i było to nieco dziwne, bo nie widziałam w sobie niczego, co mogłoby zawstydzić kogokolwiek.
- Hej - powiedziałam, podnosząc dłoń w geście powitania, gdy znalazłam się w odpowiedniej odległości.
- Hej - odparł, wyciągając ręce z kieszeni.
- Więc jaki jest plan wycieczki, panie przewodniku? - uśmiechnęłam się, a Calum odwzajemnił ten uśmiech.
Zauważyłam, że gdy śmiał się, śmiały się nie tylko jego usta, ale jakby cała twarz. Policzki stawały się mniej ostre i zarysowane i przypominały bardziej policzki dziecka. Oczy rozświetlały się, a małe zmarszczki w kącikach powiek dodawały mu uroku. To był uśmiech, w którym można się było zakochać. Nie żebym zamierzała...
- Co powiesz na małe zwiedzanie miasta, a dokładniej każdego jego zakątka, co potrwa dokładnie hmm - udał, że intensywnie myśli. - Jakieś dwie i pół minuty.
- Brzmi nieźle.

    Spacerowaliśmy dość długo, rozmawiając o wszystkim i o niczym, głównie to Calum mówił, opowiadając mi przeróżne historie o śmiesznych sytuacjach związanych z różnymi częściami miasteczka. Mieszkał tu krótko w porównaniu z innymi, ale jak widać nietrudno było dowiedzieć się o nim niemal wszystkiego.
Nasze dłonie kilkakrotnie spotkały się, mimo że były to tylko przypadkowe trącenia, a my udawaliśmy, że tego nie czujemy, to za każdym razem dostrzegałam na policzkach Caluma lekki rumieniec, nie mówiąc już o piekielnym gorącu, które czułam pod własną skórą.
Gdy w końcu wróciliśmy do punktu wyjścia, zapadła nieco niezręczna cisza, gdy stanęliśmy naprzeciwko siebie.
- Dziękuję - spojrzałam na chłopaka. - Za wieczór. Okazuje się, że wybrałam całkiem niezłe miejsce.
Zaczynało się już robić ciemno, a ostatnie ciepłe, czerwonopomarańczowe promienie Słońca znikały za horyzontem, oświetlając od tyłu ciemne kształty drzew, których setki było widać w oddali, gdy patrzyło się w stronę lasów.
- Więc...dobranoc - powiedziałam i odwróciłam się, by wejść do kamienicy, gdy jedno słowo sprawiło, że zatrzymałam się.
- Poczekaj.
Ponownie zwróciłam się w stronę chłopaka z pytającym spojrzeniem.
- Pomyślałem, że może...może jest jeszcze jedno miejsce, które chciałbym ci pokazać.
Spojrzałam na Caluma oczyma pełnymi zdziwienia i ciekawości, a on tylko zaczął iść w stronę schodów przeciwpożarowych i w połowie odwrócił się tylko po to, żeby przekonać się, że nadal nie ruszyłam się z miejsca.
- Nie pomyliły ci się przypadkowo wejścia do budynku? - zapytałam.
- Wątpisz w moje zdolności przewodnika? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Niech ci będzie - odparłam zrezygnowana i ruszyłam za nim.
Schody, choć mosiężne i na pewno dość stare, trzeszczały przy każdym kolejnym kroku, który przybliżał nas do celu, na wyższe poziomy.
   Byłam pewna, że zatrzymamy się na czwartym piętrze, a wtedy Calum pokaże sztuczkę z otwieraniem okna od zewnątrz i w końcu będę mogła odpocząć we własnym mieszkaniu.
Minęliśmy jednak zarówno czwartą, jak i piątą kondygnację. W końcu Calum stanął na samym szczycie budynku i podał mi dłoń, bym mogła z łatwością się tam dostać.
Jego uścisk był mocny i pewny. Chociaż nasze dłonie zetknęły się jedynie przez kilka sekund, przez te kilka sekund poczułam się tak bezpiecznie, jak jeszcze nigdy w życiu.
Calum włożył ręce w kieszenie swoich czarnych spodni i stanął nieruchomo, podziwiając widok, jaki roztaczał się w dali.
Z tego miejsca wszystko wydawało się takie małe. Małe były domy, drzewa, ludzie, ale też wszystkie problemy.
- Pięknie - szepnęłam, wywołując tym samym dumny uśmiech na twarzy chłopaka.
Ściemniło się już na tyle, że na niebie zaczęły pojawiać się kolejne migające punkty.
- Dawno już nie widziałam tylu gwiazd. Ostatnio nie miałam nawet chęci patrzeć się w górę, kiedy zajmowało mnie tyle przyziemnych spraw - powiedziałam.
Cal spojrzał na mnie, lecz nie potrafiłam jednoznacznie odczytać, co też chodzi mu po głowie.
- Zaproponowałbym ci coś, ale możesz uznać to za nieco niestosowne.
W mojej głowie nagle pojawiło się tysiąc obrazów, nie ukrywajmy, że zabrzmiało to dość jednoznacznie.
- Zależy jak bardzo niestosowne - odparłam i zaznaczyłam: - Bo jeśli zamierzasz mnie...
- Nie, nie nie - przerwał mi gwałtownie Calum, a mi wydało się, że jego policzki nagle przybrały inny odcień niż zwykle.
- Ashton zostawił coś u mnie ostatnio i pomyślałem, że może byłoby weselej wykorzystać to z kimś...fajnym.
- Kontynuuj - odparłam zaciekawiona.
Calum sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd pojedynczego jointa.
- Oh, faktycznie niestosowne - zauważyłam.
Chłopak nie wiedział, jak ma się zachować, bo powiedziałam to tonem głosu, z którego nie dało się jasno wywnioskować, czy podoba mi się to, co widzę. Spuścił wzrok i pokręcił głową.
- Wiedziałem, że to nie... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Masz zapalniczkę?



    Trawka oczyściła nasze głowy ze zmartwień, zostawiając tam jedynie miłe wspomnienia i beztroskie myśli.
Leżeliśmy obok siebie, przekazując z dłoni do dłoni końcówkę skręta, by co chwilę wypuszczać z ust ostatnie kłęby dymu.
Patrzyłam jak Cal wydmuchuje szary dym, który ginął moment później, rozpływając się w nocnym powietrzu. Nie czułam, że robię coś złego, wręcz przeciwnie, spędzałam jedną z milszych nocy w moim życiu.
- Zawsze chciałem to zrobić - odezwał się Cal lekko zachrypniętym głosem, przez który dostałam ciarek na całym ciele. To znaczy, oczywiście dostałam ich z powodu zimnego powiewu wiatru.
- Ja też - zaśmiałam się.
- Niebo jest dziś takie piękne. I to wcale nie przez trawkę - odezwał się Calum, podkreślając ostatnie słowa.
- I takie spokojne - dodałam.
Zaciągnęłam się tym razem tylko rześkim nocnym powietrzem.
- Widzisz tamte gwiazdy? - Cal wskazał palcem w nieokreślonym kierunku, a ja przyjrzałam się dokładnie.
- Mhm - przytaknęłam.
- To Smok.
Spojrzałam na niego, przekręcając głowę.
- Nie wiem, co jeszcze brałeś, ale zaczynam się bać.
Calum zaśmiał się i zaczął wszystko wyjaśniać.
- To konstelacja. A tam - wyciągnął dłoń, a ja zobaczyłam jeden wyróżniający się punkt - to Gwiazda Polarna.
- Tę znam.
- Dawniej była jedynym punktem odniesienia dla ludzi, którzy się zgubili.
Przez chwilę po prostu leżeliśmy w ciszy, wsłuchując się w ciche dźwięki wydawane przez świerszcze i przejeżdżające w oddali pojedyncze samochody.
W końcu nie wytrzymałam i przerwałam ciszę wypowiadając jedno pytanie.
- Zgubiłeś się kiedyś?
Calum westchnął tylko, nadal wpatrując się w ciemne sklepienie z milionem rozświetlających je punktów.
- To opowieść na inny dzień, Scarlett. Albo inną noc.
Dałam za wygraną, bo nie miałam innego wyjścia. Poza tym i tak odpływałam już w zupełnie inny świat. Dziwnie byłoby mówić, że zapadałam w sen, bo już od momentu wejścia na dach wydawało mi się, że śniłam.
W ciągu tych kilku minut, gdy wsłuchiwałam się w regularny oddech Caluma leżącego obok mnie, pomyślałam, że może ten świat wcale nie jest taki okrutny, jakby się mogło wydawać.
Może istnieje jednak szczęście. Trzeba tylko nie bać się go szukać.





Dajcie znać, jeśli Wam się podobało, będzie mi niezmiernie miło!
Wiem, że pewnie macie tysiące innych rzeczy do roboty, bo samej ostatnio na nic nie starcza mi czasu, więc naprawdę doceniam, jeśli nadal czytacie moje fanfiction.
W ogóle, to mam już pomysł jak pociągnę je dalej, napisałam już nawet kilka zdań, które umieszczę w epilogu, chociaż do niego jeszcze spora droga.
Trzymajcie się.
M. (@irwinflex)





piątek, 17 października 2014

7




"W życiu nie uczymy się niczego ważnego, jedynie sobie przypominamy"



Obudziłam się z ogromnym bólem głowy, a głębokie dźwięki drgających strun tylko pogarszały sprawę.
- Czemu tu jest tak głośno? - wymamrotałam, wtulając twarz w miękką poduszkę.
Poduszkę pachnącą...chłopakiem.
Cholera pomyślałam, a chwilę później wspomnienia z wczorajszego wieczoru i nocy zaczęły pojawiać się w mojej głowie jak klatki wyświetlanego filmu. Każdy kadr odczuwałam jako kolejną miniszpilkę wbijaną w mój mózg. Przypominanie ciągnęło za sobą jakieś koszty.
Cieszyłam się z jedynie z faktu, że w ogóle wszystko pamiętałam, że nie urwał mi się film. Nie sądziłam, że wypiłam dużo, szczególnie w porównaniu z innymi, ale bez wątpienia oni mieli jednak większą wprawę i doświadczenie.
Powietrze, którym zaciągnęłam się, biorąc kolejny oddech, przypomniało mi, że nie zorientowałam się jeszcze, gdzie właściwie jestem. Podniosłam prawą powiekę, a gdy blask światła uderzył w moją źrenicę, wbijając jedną z bolesnych szpilek, drugą powiekę odważyłam się podnieść dopiero kilka sekund później.
Uciążliwe brzdąkanie, które w innych okolicznościach mogłabym uznać za swego rodzaju muzykę, ciągle niosło się po pokoju. Jęknęłam i powoli usiadłam na łóżku, a kiedy już miałam rozejrzeć się po pomieszczeniu, napotkałam czyjś wzrok. Brązowe oczy z niewielkimi zmarszczkami w kącikach, które oznaczały, że osoba ta się uśmiechała.
- Witamy w świecie żywych.
Dźwięk jego głosu brzmiał tak, jakby krzyczał wprost do mojego ucha, mimo że siedział na fotelu kilka metrów dalej.
- Musisz tak krzyczeć? - zapytałam, a w odpowiedzi usłyszałam tylko cichy śmiech.
Calum odłożył gitarę, która wcześniej spoczywała na jego nogach i brzuchu, po czym wstał i zniknął na chwilę we wnęce, gdzie zapewne musiała znajdować się kuchnia. Gdy wyszedł zza ściany, w ręku trzymał dwa parujące kubki.
Podszedł i podał mi jeden z nich, jednocześnie siadając na brzegu łóżka, jakby bał się zbliżyć do mnie na mniejszą odległość. Może to głupie, ale spodobało mi się to i bez wątpienia dobrze o nim świadczyło.
- Często tak kończysz imprezy? - zapytał, pociągając łyk kawy, która - tak nawiasem mówiąc - smakowała niemal jak napar bogów.
- Problem polega na tym, że nie kończę tak imprez, bo na nie nie chodzę...iłam - odcięłam się, na moment zbijając go z tropu.
- Uhm - mruknął. - Właściwie to mnie też dość trudno na nich spotkać. O ile Ashton nie zaciągnie mnie tam na siłę, a nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie sposób mu odmówić.
Nie wiedząc, co mam odpowiedzieć i jak pociągnąć rozmowę, po prostu koncentrowałam się na przyswajaniu kofeiny, która powoli sprawiała, że czułam się chociaż odrobinę lepiej.
- Wiesz - powiedział Calum - to dziwne, że nie wydaje mi się to nienormalne?
Uniosłam jedną brew w pytającym geście, chociaż chyba wiedziałam, o co mu chodzi, bo sama to czułam, nawet jeśli nie byłam tego świadoma.
- Mam wrażenie...
- Jakby to było całkiem normalne, jakbyśmy się znali, jakbyśmy byli przyjaciółmi.
Spojrzał na mnie i w tym samym momencie spuściliśmy wzrok, jakby coś w naszych wzajemnych odbiciach w oczach drugiej osoby poraziło nas jak błyskawica.
No dobra, nieco przesadziłam, ale w tamtym momencie właśnie to odczułam.
- Chcesz coś do jedzenia? - zapytał Calum, próbując szybko zmienić temat, bo chyba też poczuł się niezręcznie.
- Nie, dzięki - odparłam i wtedy mój żołądek popisał się serią głośnych bulgotów. Serio żołądku? Serio?
- Twój brzuch mówi co innego - zauważył i ruszył w stronę lodówki.
- Naprawdę, nie musisz.
Odstawiłam kubek na stolik obok łóżka i poszłam za nim. Zabrałam moje buty, które leżały obok, a ja nie przypominałam sobie momentu, w którym zdjęłam je poprzedniego wieczoru, więc musiał to zrobić Calum, wpatrujący się w tamtym momencie we wnętrze lodówki. Po jego minie wywnioskowałam, że raczej nie zjem tu dziś śniadania.
Zamiast tego, rzuciłam wzrokiem na okno i intuicyjnie podeszłam bliżej, podczas gdy Calum najwyraźniej próbował oczami wyczarować jakieś jedzenie. Albo po prostu bał się odwrócić, bo to oznaczałoby przymus ciągnięcia rozmowy, która stała się niezręczna. Nie zauważył momentu, gdy oparłam dłonie na parapecie, bo musiałam się podtrzymać.
Otworzyłam jedno skrzydło okna i wychyliłam się odrobinę, by przekonać się, że to, co widzę, jest prawdziwe.
- Co do cholery... - wymsknęło mi się, a wtedy Cal odwrócił się.
- Potrzebujesz świeżego powietrza, czy po prostu podziwiasz widoki?
- Gdzie ja właściwie jestem? - zapytałam zdezorientowana.
- Jak to gdzie, przecież u mnie, w moim mieszkaniu.
- Nie, nie - przerwałam mu. - Co to za budynek?
Calum spojrzał na mnie, jakbym potrzebowała leczenia psychiatrycznego.
- Prawdopodobnie wybudowano go kilkadziesiąt lat temu, może z cegieł, ale nie znam się na tym.
- Och, przestań! - krzyknęłam i miało to zabrzmieć gniewnie, ale mój śmiech zepsuł ten efekt.
- To moja kamienica - powiedział spokojnie, uśmiechając się.
Zamilkłam na chwilę, spojrzałam na boki i w końcu zatrzymałam wzrok na brązowych oczach. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
- Chyba nie tylko twoja.
Nie wiem, które z nas było w tamtym momencie bardziej zdezorientowane, bo mina Caluma wskazywała na to, że żałuje przyprowadzenia mnie do swojego mieszkania, gdyż najwyraźniej nie byłam zdrowa umysłowo.
- OK, nic już nie mówię, bo najwidoczniej tylko się pogrążam - powiedziałam, próbując rozładować napięcie, które wytworzyło się nagle między nami.
Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi zdeterminowana, by jak najszybciej opuścić mieszkanie Caluma z nadzieją, że dostanie amnezji i zapomni o całej tej sytuacji. Chłopak jednak zaczął intensywnie nad czymś myśleć i po chwili doznał nagłego olśnienia.
- Nie wynajmujesz przypadkiem mieszkania od miłej pani w nieco średnim wieku, która sprawia wrażenie takiej, która wie o tobie więcej niż ty sama? - zapytał zagadkowo.
Pokiwałam tylko powoli głową.
- Nie dziwi cię fakt, że dziwnym trafem spotkaliśmy się jednej nocy, a tuż potem zamieszkałaś w tym samym budynku, co ja?
- Zbiegi okoliczności, nic nadzwyczajnego - odparłam, bagatelizując wszystko.
- Albo zbiegi okoliczności, którym ktoś trochę pomógł...
Pomyślałam chwilę i wszystko zaczęło układać się w pewną logiczną całość. Spojrzałam na Caluma i w tym samym momencie wypowiedzieliśmy jedno słowo:
- Rose.
Zaśmialiśmy się, tak naprawdę bez jakiegokolwiek powodu.
- Powinnam już iść - zaczęłam.
- Naprawdę mieszkasz na czwartym piętrze?
Calum wciąż nie mógł najwyraźniej w to uwierzyć.
- Co w tym jest takiego dziwnego?
Wzruszył ramionami i zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- W końcu mam sąsiadkę. Nigdy nie przypuszczałem, że trafi mi się taka ładna, liczyłem raczej na kogoś z osiemdziesięcioletnim doświadczeniem życiowym.
Uśmiechnęłam się pod nosem, nie wiedząc, jak zareagować na komplement, który padł w moim kierunku.
- Dziękuję. Za przenocowanie mnie.
- Nie ma sprawy - odparł mechanicznie Calum.
Otwierałam już drzwi, gdy zawahałam się na moment i ponownie zwróciłam się w jego stronę.
- Uhm...muszę dziś prawdopodobnie pojawić się w antykwariacie, wiesz, Rose załatwiła mi tam pracę, ale może... - język zaczął mi się plątać, jak zwykle, gdy musiałam rozmawiać z kimś, kogo praktycznie nie znałam. Calum jednak patrzył na mnie wzrokiem, które sam w sobie mnie uspokajał, więc kontynuowałam moją mało składną wypowiedź.
- Może chciałbyś pokazać mi miasto? Byłoby fajnie wiedzieć, gdzie tak właściwie zdecydowałam się zamieszkać. Jeśli masz już inne plany albo jeśli po prostu nie chcesz, to powiedz, nic się nie stanie, naprawdę...
- Scarlett - przerwał mi Calum z poważną miną, która jednak zmieniła się w promienny uśmiech. - Z przyjemnością będę twoim przewodnikiem.
- Siedemnasta? - zaproponowałam.
- Pasuje.
- W takim razie...do zobaczenia.
Kiedy zamknęłam drzwi i znalazłam się na klatce, zauważyłam, że się uśmiecham.
Głupia.




Jako, że stan zdrowia właściciela antykwariatu się poprawił, co przekazała mi Rose w krótkim smsie, postanowiłam ruszyć tam jeszcze dzisiaj. Adres napisany mi przez Rose na kartce mówił mi niewiele, dlatego gdy zobaczyłam starszą kobietę zmierzającą w moją stronę z naprzeciwka, postanowiłam zapytać ją o drogę. Z uśmiechem wyjaśniła mi, jak mam dość na Devon Avenue i okazało się, że Rose nie kłamała, mówiąc, że to niedaleko. O ile cokolwiek w tym mieście mogło znajdować się dalej niż piętnaście minut drogi.
Pięć minut po tym, jak podziękowałam za danie mi wskazówek, dotarłam na miejsce. Upewniłam się, że trafiłam pod właściwy numer, gdy porównałam cyfrę na skrawku papieru z tą, która widniała na ciemnoniebieskim kwadracie wiszącym obok starych, rdzawobordowych drzwi.
Bez dłuższego namysłu pchnęłam je, sprawiając jednocześnie, że wprawiłam w ruch blaszane dzwoneczki zwisające z sufitu. Ciepły dźwięk na dłuższą chwilę wypełnił przestrzeń, gdy ja rozglądałam się wokół, lustrując pomieszczenie wzrokiem. Naprzeciw mnie stało stare biurko, widocznie służące właścicielowi za ladę, bo było długie i dość szerokie. Wzdłuż ścian ustawiono identyczne regały, niektóre stały też w innych miejscach, tworząc minilabirynt i gdyby nie fakt, że budynek był niewielki, można by było się zgubić. Półki w większości zapełnione były przeróżnymi, przeważnie starymi książkami, ale dostrzegłam też inne antyki, między innymi zegary czy pozytywki.
Mój wzrokowy rekonesans został przerwany przez miły głos, który jak się okazało, należał do starszego pana, który ni stąd ni zowąd pojawił się za ladą.
- Witam, w czym może służyć? - zapytał z delikatnym uśmiechem.
- Mam na imię Scarlett - zaczęłam - i Rose powiedziała, że może potrzebować pan kogoś do pracy.
- Och, Rose!
Właściciel wyszedł zza biurka i podał mi dłoń, a ja odwzajemniłam uścisk.
- Witaj w moim królestwie.
- Prowadzi pan antykwariat, prawda?
- Ludzie różnie to nazywają, ale można tak powiedzieć.
- Nie pomyślałabym, że antykwariaty mają prawo bycia w małych miastach, jak to - zauważyłam.
- Niewiele jeszcze wiesz o życiu, a szczególnie o takich miasteczkach jak nasze, moje dziecko. Antykwariaty to wspomnienia, a ludzie potrzebują wspomnień w każdym miejscu.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Jak długo prowadzi pan ten...cokolwiek to jest?
- Prawie czterdzieści lat - powiedział, a ja powstrzymałam się od otworzenia szeroko oczu.
- Co będzie należało do moich obowiązków, panie...
- Ed. Mów mi Ed, poczuję się młodziej - zaśmiał się. - Tak czy inaczej, będziesz przyjmować zamówienia, wyceniać towary, sprzedawać książki i inne rzeczy. Możesz zacząć od jutra. Rose mówiła mi przez telefon, że dopiero co przyjechałaś, przyda ci się trochę wytchnienia.
- Dziękuję, ale prawdę mówiąc, byłabym wdzięczna, mogąc się zająć czymś już dzisiaj.
Ed popatrzył na mnie ze zdziwieniem, ale w tym pozytywnym znaczeniu, wyraźnie nie spodziewając się takiego zapału.
- Na zapleczu jest trochę papierów, możesz je przejrzeć, posegregować. Miałem się za to zabrać wieki temu. Jest też trochę pudeł, oddanych jakiś czas temu przez rodziny osób, którym już się nie przydadzą.
Zrozumiałam aluzję i chociaż czułam się nieco dziwnie, mając grzebać w pamiątkach po ludziach, którzy odeszli, z drugiej strony wydawało mi się to ciekawe.
Ed zapraszającym gestem machnął w stronę zaplecza, a ja na kilka godzin zagłębiłam się w sterty papierów, starych dokumentów. Moją uwagę szczególnie przykuł jeden stary, zniszczony zeszyt, owinięty w czarny skórzany futerał, który nie był w najlepszym stanie. Przejrzałam pobieżnie kartki, na tyle uważnie jednak, by zdać sobie sprawę, iż był to dziennik. Pamiętnik.
Usiadłam wśród tysiąca różnych kartek na zapleczu, które pachniało waniliowymi świeczkami i zaczęłam czytać. W miarę jak mój wzrok przesuwał się po kolejnych linijkach tekstu, moje oczy otwierały się coraz szerzej, jednak Ed przerwał mi w pewnym momencie, dając mi znak, że mogę już iść, bo chce zamknąć, schowałam szybko dziennik do torby i kilka minut później byłam już na zewnątrz.
Szłam w stronę domu, zapominając powoli o tym, co spoczywało na dnie mojej torby, jednak w podświadomości kiełkowało przekonanie, że ten zwykły dziennik niedługo stanie się czymś ważnym.
Nic nie dzieje się bez powodu i czasami przypadkowo znajdowane rzeczy zostawiają ślad w naszym życiu.
Rzeczy albo ludzie.



Woah, siódmy rozdział za nami, poszło szybciej niż myślałam! Jeśli wytrwaliście aż do tego momentu, brawo. Pamiętajcie, że możecie podzielić się ze mną odczuciami po rozdziale w komentarzu, nawet nie macie pojęcia jak dużo uśmiechu na mojej twarzy wywołały ostatnie komentarze.
Możecie pisać na twitterze, hashtag #neverlandff
Miłego weekendu, oby wydawał się jak najdłuższy. See ya.
M. (@irwinflex)

piątek, 10 października 2014

6




"Nie wiem doprawdy, co się ze mną dzieje w jej obecności,
zda się, że zmienia się we mnie dusza i inaczej działają nerwy"



- Stary, ta dziewczyna właśnie ci... - zaczął Ashton, wytrącając mnie z zamyślenia, gdy dziewczyna powtórzyła gest Chelsea i też pomachała w naszą stronę.
- Zamknij się.
- Cal, ona siedzi razem z Chelsea, możesz mnie jakoś wkręcić?
- Uspokój się, nawet jej nie znam - przerwałem mu, ściszając głos, bo zbliżaliśmy się do ogniska.
Zatrzymaliśmy się jakiś metr od całego towarzystwa, a ja nie miałem odwagi, by podnieść wzrok, więc początkowo wbiłem go we własne buty, a potem patrzyłem, jak tańczą czerwonopomarańczowe płomienie.
- Co tam u was, chłopaki? - zagadał jeden z kolegów Chelsea, który znał też Ashtona, jednak nie pamiętałem jego imienia.
- OK, po staremu - odpowiedziałem niezbyt entuzjastycznie i mało oryginalnie, ale, prawdę mówiąc, nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, że słowa w ogóle wydostawały się z moich ust.
Ogarnij się powiedziałem sam do siebie w myślach, jakbym pragnął dodać sobie pewności siebie, która nagle wyparowała w szybkim tempie.
- Przysiądźcie się do nas - zaproponowała gospodyni imprezy, wyciągając w naszą stronę dwa plastikowe kubki z piwem. Obawiałem się tylko, by przypadkiem ręce Ashtona nie dotknęły jej dłoni, bo biedaczek mógłby zemdleć, więc wziąłem oba kubki i jeden mu podałem. Posłał mi spojrzenie kogoś, komu właśnie przejechałem psa. Wzruszyłem ramionami, telepatycznie próbując przekazać mentalne przepraszam. Chociaż wcale nie było mi przykro.
Z miną pokrzywdzonego dziecka Ash usiadł obok chłopaka, którego imienia nie mogłem sobie przypomnieć, w taki sposób, że idealnie naprzeciw siedziała królewna Chelsea. Wybór miejsca do siedzenia ominął mnie, bo tajemnicza dziewczyna ze stacji przesunęła się, robiąc mi miejsce.
Przysiadłem na ławce zrobionej z przeciętego na pół pnia drzewa i nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić, pociągnąłem łyk piwa.
Noc przejmowała władzę nad dniem i zmrok zapadał szybciej, niż przypuszczałem.
Jasna łuna biła od ogniska, delikatnie ogrzewając odsłonięte części ciała, co odczuwałem jako bardzo przyjemne.
Dziewczyna, która siedziała obok nieznajomej, poszła gdzieś w stronę jeziora, gdzie, jak się domyśliłem, w najlepsze trwała gra pod tytułem: Upiję się, wskoczę do wody, chociaż mógłbym złamać sobie kark, ale pokażę, jaki ze mnie zawodnik, a tymi zawodnikami była zapewne szkolna drużyna futbolowa. Osobiście ich nie znałem, ale Ashton lubił opisywać ich jak dzikie małpy wypuszczone z zoo. Ten opis mi wystarczał.
Rozejrzałem się wokół i zorientowałem się, że od reszty osób odgradza nas dym z ogniska pomieszany z dziwną nocną mgiełką.
- Uhm... - zacząłem niezbyt inteligentnie.
Czasami naprawdę żałowałem, że przez fakt posiadania kutasa dziewczyny oczekują od facetów rozpoczynania rozmowy. Szczególnie od takich, którzy nie potrafią tego robić (czyt. Calum Hood).
- Spytałabym, jak się nazywasz, ale to już wiem - dziewczyna przejęła ode mnie odpowiedzialność podtrzymania konwersacji.
- Skąd...a no tak, plakietka z imieniem. Aż dziwne, że zapamiętałaś.
Odważyłem się na nią spojrzeć dłużej niż sekundę i zauważyłem, jak ładnie wyglądają złote pasma światła w jej brązowych włosach.
- Za to ja nie mam pojęcia, jak ty się nazywasz, Waniliowa dziewczyno - uśmiechnąłem się, a kąciki jej ust nieznacznie się uniosły, gdy siedziała zapatrzona w ogień.
- Scarlett - spojrzała nagle wprost na mnie, a potem spuściła wzrok i dodała - ale możesz mówić na mnie Scar, Car albo jakkolwiek chcesz, to tylko imię.
- Mi pasuje - przytaknąłem krótko, ciągle słysząc, jak wypowiada swoje imię.
- Czekam na pytanie, które powinno się pojawić - powiedziała, patrząc na mnie wyczekująco.
Kiedy uniosłem brew, nie mając pojęcia, o co jej chodzi, ona przewróciła oczami zniecierpliwiona.
- Kim jesteś? Co tu robisz? Skąd jesteś? Czemu tu przyjechałaś? - dała mi wskazówki, dolewając sobie piwa.
- No więc, kim jesteś i co tu robisz, Scar? - zapytałem, akcentując jej imię.
- Odpowiedź na oba te pytania i wszystkie inne brzmi: nie wiem i szczerze, mam nadzieję, że niebawem coś mnie oświeci.
Przerwała na kilka dłuższych chwil i po prostu obserwowała płomienie, które lekko zaczęły już przygasać, jednak nadal poruszały się dość żywo, podsycane co jakiś czas kolejnymi kroplami piwa lub innego alkoholu, który skapywał z kubków nieuważnych uczestników imprezy.
- A kim jesteś ty, tajemniczy Calumie? - przerwała ciszę.
- Ostatnio mam wrażenie, że nikim - odparłem, wypijając ostatni łyk piwa z plastikowego kubka, który zgniotłem w dłoni, może trochę zbyt gwałtownie.
- Hej! - zaoponowała nieco podniesionym głosem. - Wcale nie jesteś nikim. Na przykład od kilku minut jesteś znajomym Scarlett i jeśli to jest dla ciebie nic, to będę bardzo urażona.
Zrobiła podkówkę z ust, próbując wyglądać jak smutny szczeniaczek i nie potrafiłem się nie roześmiać.
- Scarlett, jesteś pijana - stwierdziłem po chwili.
- Ja? Nie - czknęła - no co ty.
Pokręciła ze śmiechem głową.
- Nie pozwolę upić ci się bardziej - powiedziałem zdecydowanym tonem.
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona, a ja miałem chwilę na przemyślenie swojej odpowiedzi, a w końcu powiedziałem, że po prostu to, co pomyślałem.
- Bo wtedy nie będziesz pamiętać, że w ogóle się poznaliśmy, a na to nie mogę sobie pozwolić.
Scar spojrzała na mnie i o dziwo jej wzrok wydawał się być bardziej przytomny niż ona sama w tamtym momencie.
Wstałem i rozejrzałem się, ale podczas, gdy ja byłem zajęty rozmową ze Scarlett, inni, którzy siedzieli z nami, jakby zniknęli.
Cudownie.
Zresztą, prawdopodobnie byli w podobnym stanie jak moja nowa towarzyszka, więc i tak na nie na wiele by się zdali.
Do centrum mieliśmy jakieś pół godziny na piechotę, ale nie chciałem tego robić, bo Scarlett nieźle się chwiała, a kierowcy o tej porze nie bali się docisnąć pedału gazu.
Pomyślałem o Ashtonie, ale koniec końców, był dorosły i nie zamierzałem bawić się w jego niańkę. Jedna pijana osoba to i tak było dla mnie za dużo, ale coś mówiło mi, że nie mogę tak po prostu zostawić tutaj Scarlett.
Och Calum, jakiś ty wielkoduszny powiedział jeden z głosów w mojej głowie, po czym drugi dodał: Wielkoduszny? Raczej idiota.
W takich sytuacjach jak ta, byłem zły na siebie za brak prawa jazdy. Jednak, gdy pomyślałem o samochodzie, w tym samym momencie pojawił się pomysł, który wydawał się jedynym możliwym wyjściem.
Wyjąłem z kieszeni telefon i miałem nadzieję, że osoba, do której próbowałem się dodzwonić, jeszcze nie śpi.
- Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Rose? Potrzebuję przysługi.



Scarlet zasnęła na tylnym siedzeniu minivana Rose, gdy jechaliśmy w stronę mojego mieszkania. Siedziałem obok naszego kierowcy i nie miałem pojęcia, co oznacza tajemniczy uśmiech na jej twarzy. Jakby wiedziała coś, czego nie wiedziałem ja i najwyraźniej nie zamierzała mnie oświecić.
- Dziękuję Rose - odezwałem się cicho, próbując nie budzić Scarlett, która chyba i tak zasnęła tak mocno, że nawet syreny alarmowe nie zdołałyby jej obudzić.
- Nie ma za co. A więc...poznaliście się?
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem, a ona szybko przeszła z dociekliwego tonu pełnego zainteresowania, do zwykłej ciekawości.
- To znaczy, to twoja jakaś nowa dziewczyna? - powiedziała jakby od niechcenia.
- Mhm - odparłem, znaczy, nie wiem. Nie. Mam wrażenie, że...
- Tak? - Rose zwróciła wzrok w moją stronę, a ja poczułem się, jakby zaglądała w głąb mojej duszy i wiedziała o mnie więcej, niż ja sam.
- Mam wrażenie, że znam ją od dłuższego czasu, mimo że dopiero dziś się poznaliśmy. Znaczy dziś oficjalnie. Ugh, to dłuższa historia.
- I na pewno może poczekać do rana. Jesteśmy na miejscu - powiedziała Rose, a ja dziękowałem jej w duchu, że nie drążyła tematu, chociaż wyraźnie miała takie chęci.
Byłem zbyt zmęczony na opowieści.
Wysiedliśmy z samochodu i delikatnie przebudziliśmy Scarlett, bo nie byłem aż tak romantyczny (i silny), by ją nieść.
Podziękowałem tylko jeszcze raz Rose i zacząłem iść w stronę wejścia do budynku ze Scar uczepioną mojego ramienia. Powoli wchodziliśmy razem po schodach, aż dotarliśmy na ostatnie piętro, a ja otworzyłem drzwi do mieszkania.
Zapaliłem lampkę stojącą na stoliku obok wieszaka na kurtki i delikatnie pokierowałem Scarlett w stronę sypialni, czyli części loftu z łóżkiem.
Dziewczyna opadła na materac niemal bezwładnie. Postanowiłem jedynie zdjąć jej buty i zaraz po tym przytuliła się do jednej z poduszek, przyciągając ją do siebie i momentalnie zapadła w głęboki sen, który, miałem nadzieję, powinien obfitować w jednorożce, tęcze i inne kolorowe gówno, odciągające nas od rzeczywistości.
Szybkim krokiem przeszedłem do drugiej części pokoju, powiesiłem kurtkę na wieszaku i zdjąłem buty. Zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek innego, położyłem się na niewielkiej sofie, która przypominała raczej duży fotel i gdyby nie fakt, że byłem tak strasznie wykończony, prawdopodobnie nie byłbym w stanie zasnąć.
Myśląc o znajomo nieznajomej dziewczynie leżącej w moim łóżku powoli pogrążałem się w świecie snu i minutę później zamknąłem w końcu oczy.




Ani Calum, ani Scarlett nie mogli słyszeć, jak Rose, siedząc w minivanie i obserwując gasnące w końcu nikłe światło na ostatnim piętrze kamienicy, rozmawiała z kimś przez telefon.
- A nie mówiłam - uśmiechnęła się. - Potrafię jeszcze wyczuć, gdy dwoje młodych ludzi zaczyna łączyć coś niepowtarzalnego. Wspomnisz moje słowa. Oni jeszcze namieszają.




Kolejny rozdział za nami, jak zwykle mam nadzieję, że wam się podobało, a jak podobało to zostawcie jakiś ślad po sobie, będzie mi niesamowicie miło.
Cieszę się, że jest was troszkę więcej niż na początku, może w jakiejś dalekiej przyszłości ta liczba jeszcze się powiększy. Każda opinia, każdy komentarz cieszy mnie bardziej niż duża pizza, a uwierzcie, że pizza naprawdę daje mi szczęście.

M. (@irwinflex)    



piątek, 3 października 2014

5


You're just a daydream away



   Im mniej chcemy o czymś myśleć, tym częściej pojawia się to w naszej głowie. 
Myślałem o tym, gdy zamykałem stację po skończonym dyżurze, kiedy słońce powoli wychylało się zza horyzontu, rzucając bladoczerwone cienie na ściany budynków. 
Myślałem o tym wciąż, stojąc na przystanku, mając nas głową pozostałość po burzowych chmurach, które poprzedniej nocy przyniosły spory deszcz, zostawiając za sobą jedynie pojedyncze kałuże na szarym betonie. 
Próbowałem pozbyć się myśli o tym, gdy autobus mijał kolejne znane mi miejsca, by kilka minut później stanąć przy chodniku, który zaprowadził mnie pod znajome drzwi kamienicy, a ja tradycyjnie zignorowałem je, wchodząc na stalową konstrukcję schodów przeciwpożarowych. 
Walczyłem sam ze sobą, stojąc na dachu budynku, mając przed sobą widok panoramy miasteczka i lasów, które je otaczały z możliwie wszystkich stron, tworząc naturalny, zielony mur. 
Poddałem się, schodząc przez szyb na klatkę schodową, skąd wszedłem w końcu do mieszkania, a otaczająca mnie zewsząd cisza, odcięła mnie na chwilę od świata. 
Nawet ciche pomrukiwania gitary basowej, po której strunach zręcznie przeskakiwałem palcami, nie dały rady odciągnąć mnie od myśli, która przyczepiła się do mnie i za żadne skarby nie zamierzała odejść. A właściwie, może tak naprawdę podświadomie wcale nie chciałem się jej pozbyć, ale zbyt trudno było mi się do tego przyznać. 
Za oknem było jeszcze ciemno, ale lada chwila słońce miało wychylić się powoli zza horyzontu, oświetlając śpiące miasto. Zastanawiałem się, czy nie pójść na górę, na dach, i tak po prostu patrzeć na niebo, ale moje oczy i całe ciało zadecydowały za mnie. Odłożyłem gitarę i opadłem całym ciałem na łóżko, nie kłopocząc się czymś tak banalnym jak zdjęcie z siebie ubrań. 
Nie byłem świadom tego, jak bardzo potrzebowałem snu, aż do momentu, gdy moje powieki zamknęły się momentalnie, a potem przed oczyma stanął mi obraz tego, o czym tak chorobliwie ciągle myślałem. 
Najpierw zobaczyłem włosy delikatnie opadające falami na ramiona. 
Potem ręce z paznokciami pomalowanymi na jakiś ciemny kolor, które sięgały po puszkę coli. 
Chwilę później zauważyłem dziwne iskierki w oczach, kiedy jej wzrok zatrzymał się na mnie.
Na końcu, gdy już zacząłem zapadać w głębszy sen, usłyszałem głos. Głos, który wypowiedział jedno słowo, rozbrzmiewające w mojej głowie jak echo. 
Wanilia. Pieprzona wanilia. 




    Rose zadzwoniła do mnie rano, by poinformować mnie, że pracę zacznę jednak trochę później, bo właściciel antykwariatu zachorował i będzie mógł mnie wdrażać w szczegóły dopiero za kilka dni.
Tak więc dobre kilka godzin spędziłam, snując się po mieszkaniu i czytając książkę, jedyną, którą zabrałam z domu.
Po południu lekturę przerwał mi ostry dźwięk dobywający się z głośnika smartphone'a.
- Halo?
- Scarlett! - dobiegł mnie głos, którego początkowo nie poznałam, ale po chwili skojarzyłam fakty.
- Hej, Chelsea - odparłam nieco przytłoczona jej entuzjazmem.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszym ognisku.
- Jasne, jak mogłabym zapomnieć - uspokoiłam ją.
- Wysłałam ci sms z adresem, ale chciałam też zadzwonić osobiście. Zaprosiłam dużo osób, mam nadzieję, że uda ci się wszystkich poznać.
- Dziękuję. Za zaproszenie, za wszystko.
- Przestań! - uciszyła mnie Chelsea. - Widzimy się o dziewiętnastej.
- OK - uśmiechnęłam się i rozłączyłam.
Moment później poczułam, że nie wiem, co mam ze sobą zrobić, więc bez namysłu wyszłam z domu. Szłam przed siebie z książką w ręku, aż zobaczyłam małą kawiarnię. Była otoczona wieloma roślinami i nie mogłam się powstrzymać, by wejść do środka. Zamówiłam zapiekane tosty, po czym siadłam w rogu i zaczęłam czytać książkę, którą zabrałam z domu.
    Ludzie wchodzili i wychodzili, a ja zagłębiałam się w świat Retta i Scarlett. Podobno to właśnie dzięki bohaterce Przeminęło z wiatrem nazywałam się tak, a nie inaczej.
Nie zauważyłam, kiedy mijały kolejne minuty, a nawet godziny i po pewnym czasie stwierdziłam, że niezręcznie będzie tu dłużej siedzieć, więc z braku pomysłu wróciłam do mieszkania.
Po drodze kupiłam jakieś gotowe danie, które zamierzałam potem odgrzać.
Cały dzień zdał mi się jedynie mrugnięciem oka. Tak naprawdę nie widzimy, jak szybko płynie czas, a kiedy już zaczynamy to sobie uświadamiać jest to zbyt przygnębiające. Wiedza, że w dziejach świata pojedyncze życie nie znaczy praktycznie nic.
Odganiając od siebie takie myśli, zajęłam się przeglądaniem dostępnych sieci wi-fi. Odkryłam, że mogę połączyć się z czyimś - swoją drogą, co za frajer, który nie zabezpieczył sieci.
Dzięki temu sprawdziłam trasę dojazdu do domku nad jeziorem.
Ogarnęłam się dość szybko, co zupełnie nie pasowało do schematu typowej dziewczyny szykującej się trzy godziny na imprezę.
    Dojazd nie sprawił mi większego kłopotu i piętnaście minut po tym, jak wsiadłam pod kamienicą do jeepa, byłam już na parkingu przy dróżce, która - jak właściwie odgadłam - prowadziła w stronę jeziora pośród gęstych drzew.
Nawet jeśli bym tego nie wiedziała, wystarczyło wsłuchać się w dudniącą muzykę. Nawet ślepy by trafił.
Chelsea spostrzegła mnie pierwsza, a podbiegłszy do mnie, wręczyła mi plastikowy kubek. Po pociągnięciu jednego łyku zorientowałam się, że było w nim piwo.
- Prowadzę - powiedziałam.
- No cóż, dziś już niekoniecznie - odparła z uśmiechem.
Poprowadziła mnie do ogniska, gdzie siedziało już kilka osób, z którymi od razu zapoznała mnie sama Chelsea. Chwilę później zostałam wciągnięta w luźną rozmowę i błogosławiłam fakt, że gospodyni imprezy lubiła mówić.
W pewnym momencie poczułam, że ktoś się na mnie patrzy.
Odwróciłam wzrok i wtedy...




    Obudził mnie dzwonek telefonu, który definitywnie nie był moim budzikiem i mógł oznaczać tylko jedno. Ashton.
Przelotnie rzuciłem okiem na godzinę, zanim odebrałem telefon i upewniłem się, że tym razem nie mogło chodzić o pracę. A jeśli nie chodziło o to, to wolałem nawet nie domyślać się, na jaki genialny plan wpadł tym razem ktoś, kogo pozwalałem nazywać sobie swoim najlepszym przyjacielem. 
- Halo? - odebrałem, jednocześnie pocierając kciukiem i palcem wskazującym powieki, jakby chcąc zmyć z nich obraz poprzedniej nocy. 
- Co robisz dziś wieczorem? - zapytał, 
- Zakładam, że zaraz mi powiesz. 
Chociaż go nie widziałem, z łatwością mogłem zgadnąć, że na jego twarzy malował się jeden z tych uśmiechów, który mógł oznaczać tylko jedno. Kłopoty. 
- Czasami to jednak bywasz inteligentny, Hood. 
- Czasami jednak miewasz przebłyski rozumu, które pomagają ci zrozumieć mój wysoki poziom inteligencji - odgryzłem się. 
- Tak czy inaczej, mój przyjacielu, idziemy dziś na imprezę do Chelsea Martin. 
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... - zacząłem, chociaż wiedziałem, że nie dam rady odwieść Ashtona od tego planu. 
- Mógłbyś raz okazać chociaż trochę entuzjazmu albo przynajmniej udać, że go okazujesz - powiedział lekko zdenerwowany. 
- Yaaaaay! - prawie krzyknąłem. 
- Jeśli nie chcesz, pójdę sam, bez łaski. 
Nie chciałem się z nim kłócić, szczególnie nie przed imprezą. 
- Pójdę - powiedziałem łagodnym tonem, który wyrażał nic innego, jak zrezygnowanie. - Ale tylko dlatego, że chcę cię przypilnować, żebyś nie zrobił niczego głupiego. 
- Dobrze, mamo - odparł Ashton, wyraźnie ucieszony, po czym dodał - Przyjadę po ciebie o dziewiętnastej. 
- To zabrzmiało, jakbyś zabierał mnie na randkę, stary. 
- Ubierz się ładnie, kochanie. 
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem i rozłączyliśmy się chwilę później. 
    Nie podobała mi się cała ta sytuacja, bo wiedziałem, co stanie się potem. Ashton, w przeciwieństwie do mnie, nie rzucił szkoły, ale skończył ją rok temu. Szkołę, której królową była Chelsea Martin. 
Dziewczyna, która skradła serce połowie chłopaków w tym mieście. Osobiście nie miałem pojęcia, co oni wszyscy w niej widzieli, chociaż wydawała mi się miła. 
Najgorsze było to, że jednym z jej największych wielbicieli był Ashton. Platonicznym wielbicielem. Takim, który patrzy na nią, gdy całuje się ze swoim chłopakiem i udaje, że jego serce nie rozpada się wtedy na tysiąc kawałków. 
Więc tak, miałem pewność, że dzisiaj też się to stanie. Wiedziałem, że Ashton poskleja to serce jakąś przypadkową laską tylko po to, żeby dać Chelsea możliwość, by znów je rozerwała. 
Wiedziałem też, że to ja będę tym, który poda mu taśmę. 
Przyjaciele po to są, żeby podnieść nas kolejny raz, nawet jeśli z góry wiedzą, że znów upadniemy. 

    Ash poinformował mnie, że Phil dał nam obu wolne, co było chyba jedynym z niewielu plusów dzisiejszego wieczoru. Kręciłem się po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i jakiegokolwiek konkretnego zajęcia. Wmawiałem sobie, że denerwuję się z powodu mojego przyjaciela, ale głos w głębi podpowiadał mi, że to nie jedyny powód. 
Miałem nadzieję, że może ją tam zobaczę, chociaż właściwie nie wiedziałem czemu mi na tym aż tak zależało. Nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, ale cholera, coś jednak nie pozwalało mi o niej zapomnieć. I zaczynało mnie to trochę przerażać. 
    Około wpół do siódmej wziąłem prysznic i zastanawiałem się, jak szybko ogarnąć swoje włosy, ale szybko poddałem się i zostawiłem je w spokoju, a raczej w nieładzie. 
Ubrałem się w mój typowy zestaw i wciągałem właśnie koszulkę, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Podszedłem szybko i otworzyłem je, po czym zobaczyłem uśmiechniętego Ashtona. 
- Jedziemy - powiedział, brzęcząc mi kluczykami przed nosem. 
- Obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego - poprosiłem, zamykając drzwi. 
- Na przykład czegoś w stylu upicia się i wypłynięcia na środek jeziora?
- Tak, właśnie takiego. 
Spojrzeliśmy na siebie, wspominając imprezę, na której naprawdę wydarzyło się coś takiego. 
- Myślałem, że już o tym zapomniałeś - mruknął Ashton. 
- Stary, nigdy tego nie zapomnę. Szczególnie momentu, kiedy wpadłeś do wody śpiewając I believe I can fly na cały głos. Jaka szkoda, że niewiele osób to widziało. 
- Dobra, dobra. Och, nie wiedziałem, że ktoś tu mieszka - powiedział Ashton, zmieniając sprytnie temat, gdy mijaliśmy mieszkanie na czwartym piętrze. 
- Bo nie mieszka - odparłem. 
- Najwidoczniej masz niedobre informacje. 
Faktycznie, brak żółtej kartki rzucał się w oczy, szczególnie, że mijałem ją codziennie. 
- Dziwne - mruknąłem. 
Chwilę później siedzieliśmy już w samochodzie Ashtona, kierując się, jak się domyśliłem, w stronę domku Chelsea nad jeziorem. Ash śpiewał, wtórując wokaliście, a ja patrzyłem się rzez okno na znajome domy, które powoli zaczynały ginąć w szarym półmroku. 
Z zamyślenia wyrwało mnie pstryknięcie palcami. 
- Co robisz? - zapytałem. 
- Próbuję przełączyć cię z trybu ZOMBIE na tryb IMPREZOWICZ.
- Haha, bardzo śmieszne. Chodźmy, zanim wypiją całe piwo - odparłem i wysiadłem z samochodu. 
Z daleka słychać było dudniący rytm muzyki, który stawał się intensywniejszy, w miarę jak przybliżaliśmy się do domku. Prowadziła do niego ścieżka, która urywała się, ukazując nam tańczących, rozmawiających ludzi, ognisko i...Niemożliwe. 
- Calum? - usłyszałem jak zza ściany głos Ashtona. 
    Siedziała przy ognisku, trzymając w ręku plastikowy, czerwony kubek i śmiała się z czegoś, co powiedziała któraś z osób obok niej. Kiedy Chelsea podniosła rękę i machnęła w naszą stronę, ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. 
Czasami, gdy urzeczywistniają się nasze sny, nie jesteśmy przygotowani na to, jak potrafią w nas uderzyć. 




Co sądzicie? Macie już jakąś teorię, co do tego, jak potoczą się ich losy? 
Możecie pisać tutaj w komentarzach, ale też na twitterze z hashtagiem #neverlandff, będzie mi bardzo miło. Dziękuję osobom, które mnie wspierają, które tutaj nadal są. A jeśli jesteście, to pokażcie się w komentarzach albo na twitterze. 
PS Macie jakiś pomysł na shipperską nazwę dla Scarlett i Caluma? Może Carlett? 
Love you guys. 

M. (@irwinflex)





Czytelnicy