wtorek, 30 grudnia 2014

Epilog


Ależ oczywiście, że to się dzieje w twojej głowie, tylko skąd wniosek, że wobec tego nie dzieje się naprawdę?


    Wyśmiewałem ludzi w filmach, którzy mówili, że ktoś zabrał ze sobą cząstkę nich samych. Do czasu, gdy sam tego nie poczułem. Scarlett odeszła, a ja czułem, jakby część mnie zniknęła wraz z nią. I nigdy nie miała powrócić.
    Oślepiające białe światło wciąż nie znikało mi sprzed oczu, jednak zaczęłam słyszeć też jakieś głosy, docierające do mnie jakby zza grubej tafli szkła. Czułam, że się przemieszczam, ale nie biegłam, ani nie szłam.
- Szybciej, szybciej...
- Dwa miligramy...
- Wewnętrzny krwotok, potrzebujemy więcej..
.
Głosy mieszały się w jeden głośny szum. Nagle rozległ się głośny, ostry dźwięk syreny karetki. Próbowałam coś powiedzieć, poruszyć się, ale moje ciało nie współpracowało z moim mózgiem.
Chciałam krzyczeć, szarpać się, ale pozostawałam unieruchomiona.
- Trzyma coś w dłoni, zabierzcie to.
Na te słowa zamierzałam zaprotestować, ale było to na nic.
W końcu poczułam lekkie ukłucie po wewnętrznej stronie ręki i głosy zaczęły się wyciszać, a ja zapadałam w sen dzięki znieczuleniu, które zaczęło krążyć w moim krwioobiegu.

- Scarlett? - usłyszałam przyjazny głos.
Kiedy w końcu otworzyłam oczy, zobaczyłam nachylającą się nade mną pielęgniarkę, która miała szczerze zmartwioną minę.
- Gdzie ja... - zaczęłam, ale przerwał mi atak kaszlu.
- Spokojnie. Scarlett, posłuchaj mnie. Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Zdołaliśmy ustalić twoją tożsamość, twoi rodzice już tu jadą.
Patrzyłam się tępo w sufit, słuchając beznamiętnie tego, co mówi.
- Nie musieli się fatygować - mruknęłam.
- Musisz odpoczywać, jesteś po operacji.
- Operacji? - spytałam, ale wtedy zaczęły docierać do mnie impulsy z różnych części ciała, które dały mi do zrozumienia, że nie jest dobrze.
- Wyjdziesz z tego, twój stan się stabilizuje - uspokoiła mnie.
Odchodziła już od mojego łóżka, kiedy przypomniałam sobie o czymś. Wydawało mi się, że Neverland musiał być fikcją, że to jedynie majaczenie spowodowane wypadkiem. Uraz głowy, coś w tym stylu.
- Ach, byłbym zapomniała - odwróciła się pielęgniarka, zanim wyszła z sali. - Trzymałaś coś kurczowo w dłoni, pozwoliłam to zdezynfekować i zawiązać ci na nadgarstku.
Gdy zniknęła, podniosłam z bólem rękę i zobaczyłam metalową literę.
Uśmiechnęłam się, zastanawiając się, jak to w ogóle było możliwe. Powoli wracały do mnie przebłyski tego, co stało się kilka godzin temu.
Zmęczenie.
Pojawiająca się znikąd ciężarówka.
Zjechanie na pobocze.
Drzewo.
Pisk i ciemność.
A jednak, w jakiś tajemniczy dla mnie sposób ciągle tu byłam. Oddychałam, w moich żyłach krążyła krew, a ja byłam w stanie mówić. Niektórzy ludzie wierzą w anioły, które ich chronią. Nie należałam do nich, dlatego, że dobrze wiedziałam, komu zawdzięczam to wszystko. Komuś, kogo nigdy nie miałam zapomnieć.



Minęło kilkadziesiąt lat, a ja wypełniłam obietnicę daną Calumowi.
Nie było dnia, żebym nie budziła się z nadzieją, że leży obok i wpatruje się we mnie swoimi brązowymi oczami. Nie sądziłam, że ktokolwiek może mi go zastąpić. Mimo wszystko wyszłam za mąż, żyłam jak większość kobiet na świecie.
Świat się zmienił, ja również. Nie wiem, jak dużo czasu jeszcze mi pozostało, spisałam więc swoje wspomnienia, by ktoś kiedyś je odnalazł i uwierzył, że może jest coś, dla czego warto się nie poddawać. Jeśli jeszcze tego nie znaleźliście, to nie przestawajcie szukać.
Czasami żałowałam swojej decyzji, ale wtedy obracałam w palcach małą literę na rzemyku, z którą się nie rozstawałam.


Nieważne, czy mamy piętnaście lat, czy pięćdziesiąt. Kiedy znajdujemy w życiu coś, co daje nam szczęście, tak trudno jest nam pogodzić się z odejściem tego, czego tak uporczywie szukaliśmy. Niektórzy wolą zapomnieć, bo to sprawia, że ból staje się mniejszy, jakby przygłuszony. Ale...może jednak należy pamiętać, mimo tego kłującego uczucia w sercu, które nie pozwala nam spać w nocy. Może niektórzy są warci, by nas bolało, skoro to jedyny sposób, by zachować ich przy sobie już na zawsze.

Na zawsze i jeszcze dłużej, kochanie. 




Dziękuję wam za tę krótką przygodę z tym fanfiction. Przekonałam się, że czasami ma się satysfakcję nawet, jeśli pod rozdziałami nie widać stu komentarzy, a jedynie kilka.
Powiem szczerze, że zaczynałam pisać to fanfiction z zupełnie innym zamierzeniem. Miało być lekko, zabawnie, a wyszło jak wyszło.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam tych, którzy czekali na kolejne rozdziały, dajecie naprawdę dużo motywacji i chcę, żebyście wiedziały, jak bardzo to doceniam, chociaż może czasami nie potrafię tego wyrazić we właściwy sposób.

Na koniec - będzie nowe fanfiction, tym razem z Ashtonem. Możecie już je dodawać na wattpadzie lub napisać do mnie na twitterze, jeśli chcecie, bym was informowała, kiedy pojawi się prolog, a potem kolejne rozdziały. PROLOG: 3 STYCZNIA.
Do zobaczenia (mam nadzieję) w Mów mi Ash. (nowe ff dostępne tylko na wattpadzie)

M. (@IRWINFLEX)

PS Szczęśliwego nowego roku, oby był lepszy niż poprzedni. 

środa, 24 grudnia 2014

17


Póki ktoś nas pamięta, wciąż żyjemy


    Spoczywająca obok mnie klatka piersiowa lekko unosiła się z każdym oddechem. Ciepła dłoń przesuwająca się po moich plecach upewniała mnie, że nigdy nie czułam czegoś prawdziwszego. Oboje udawaliśmy, że nie słyszymy coraz intensywniejszych pomruków burzy, która nadeszła szybciej, niż się spodziewaliśmy. Zbyt szybko.
W tamtej chwili czułam jakbym w środku stała się nagle pusta, jak wielka sala odbijająca echem każdy możliwy dźwięk, który po jakimś czasie znikał w nicości. Jednocześnie uderzały we mnie naprzemiennie fale gorąca i zimna, powodując drżenia całego ciała, które bezskutecznie próbował zahamować swoim dotykiem Calum.
- A może jednak... - zaczęłam cicho.
Chłopak odsunął się na niewielką odległość, by móc spojrzeć na mnie z innej perspektywy.
- Nie ma mowy.
- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - westchnęłam z gorzkim uśmiechem, siląc się na kroplę humoru w morzu żałobnej ciszy, ale poszło to na marne.
Calum patrzył się teraz w sufit nad nami, jakby chciał stamtąd wziąć odpowiedź na wszystkie pytanie zaprzątające nasze głowy i nie dające nam sekundy wewnętrznego spokoju.
- Scarlett, myślisz, że jeszcze kiedyś się zobaczymy? - zapytał.
Spojrzałam na niego smutnym wzrokiem, bo mimo że strasznie chciałam w to wierzyć, nie potrafiłam aż tak dobrze kłamać mu prosto w oczy.
- Nie sądzę. Chociaż o niczym bardziej nie marzę. Zresztą "zobaczymy" to złe słowo, lepiej pasowałoby "dotkniemy", "poczujemy".
- Niby czemu? - zdziwił się, zdolny pomyśleć, że zaczynam tracić rozum i gadam od rzeczy.
Chwilę zastanowiłam się, jak najlepiej mogłabym to ująć.
- Będę cię widzieć codziennie, kiedy tylko zamknę oczy. Spotkamy się nocami, gdy tylko zacznę zapadać w sen.
Calum znowu głęboko wciągnął powietrze do płuc i przyciągnął mnie do siebie, że prawie zabrakło mi tchu.
- Chcesz mnie udusić? - zaśmiałam się, nie wierząc, że jeszcze potrafiłam to zrobić.
Próbowałam wyrwać się, ale on ze śmiechem przytrzymywał mnie coraz mocniej, nie pozwalając, bym mu uciekła. Pomyślałam wtedy, że gdybyśmy znajdowali się gdzieś daleko, w małym studenckim mieszkaniu, będąc zwykłą parą, ta chwila byłaby tylko kolejnym beztroskim momentem. Mogłoby tak być, gdybyśmy oczywiście byli żywymi.
Tuż po tym jak oboje unormowywaliśmy nasze oddechy, Calum odezwał się zachrypniętym głosem:
- Możesz mieć wątpliwości, ale ja jestem pewny, że to nie jest ostateczne rozstanie.
- Skąd niby to wiesz?
- Muszę w to wierzyć, Scar. Gdybym stracił jeszcze tę nadzieję, oszalałbym minutę po tym, jak odejdziesz.
W mojej głowie zaświeciła się lampka, która uświadomiła mi, że gdyby nie ja, ten chłopak, Ashton i Chelsea toczyliby swoje życie, które mimo iż prowadzone w nieświadomości o prawdziwym stanie rzeczy, dawało im względne szczęście. Wtedy pojawiłam się ja i zburzyłam wszystko, co znali, dając im w zamian niepewność, cierpienie i tysiąc kłębiących się w głowie myśli, które zatruwały ich od środka.
- Co, jeśli do Neverland trafiają tylko młodzi, którzy czegoś szukają? Co będzie, jeśli nawet tu wrócę, ale będę już stara, pomarszczona? Co, jeśli wrócę, a ciebie tu już nie zastanę? - zaczęłam wyrzucać z siebie pytania, które nie dawały mi spokoju.
Calum przez chwilę zastanawiał się, próbując znaleźć odpowiedzi, nijak jednak nie chciały one pojawić się i rozjaśnić sytuacji.
- Po pierwsze - powiedział w końcu - możesz mnie ciągle szukać. Wtedy będziesz miała cel, by tu wrócić. Po drugie, przecież ludzie tutaj też się starzeją, mimo że czas płynie inaczej. Po trzecie, mam gdzieś jak będziesz wyglądać, możesz być nawet łysa i....Nie obchodzi mnie to, okej?
Wypowiadał te słowa z przekonaniem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. Nagle usiadł na łóżku i pociągnął mnie za sobą, bym siadła naprzeciwko niego. Ujął moje dłonie i zamknął je w swoich, przyciskając do ust.
- Obiecaj mi coś, Scar - zaczął, ale mu przerwałam, będąc pewną, co chce powiedzieć.
- Nie zapomnę Calum, nigdy.
Spojrzał na mnie i wtedy zrozumiałam, że musi chodzić mu o coś innego.
- Obiecaj mi, że będziesz żyć tak, jakby nic się nie stało. Wyjdź za mąż, Scar, zrób ogromną karierę, wychowuj dzieci... żyj tak, jak zawsze chciałaś żyć. Jeśli kiedykolwiek zaczniesz wątpić w sens tego wszystkiego, przypomnij sobie, że robisz to dla mnie.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam dobyć z nich żadnego dźwięku przypominającego jakiekolwiek słowo. Może dlatego, że tego, co poczułam, nie dało się wyrazić żadnymi słowami.
Powietrze wciągane do płuc stało się jakby cięższe, a przez ciężkie uderzenia, serce obijało się od środka klatki piersiowej jak kilkutomowy dzwon w kościelnej wieży.
W żaden sposób nie mogłam powstrzymać napływających do oczu łez, wyrażających to, czego nie potrafiłam przedstawić werbalnie.
Calum widząc, że jestem bliska rozpadnięcia się na kawałki postanowił po raz kolejny skleić mnie poprzez zamknięcie w swoich szerokich ramionach.
- Obiecaj mi to, Scar - powtórzył szeptem wcześniej wypowiedzianą prośbę.
- Obiecuję - mruknęłam z ustami przyciśniętymi do jego nagiego obojczyka.
W tej samej chwili w cichej przestrzeni mieszkania rozległ się ostry dźwięk telefonu. Calum bez wahania odebrał połączenie i tylko kiwał głową, słuchając przekazywanych mu informacji.
Kiedy w końcu rozłączył się, spojrzał na mnie, próbując wydobyć na twarz chociaż cień uśmiechu i powiedział tylko:
- Na nas już czas.
Bez słowa zaczęłam się ubierać, by opuścić pokój, w którym podczas jednej nocy poczułam więcej niż w ciągu całego poprzedniego życia.



    Mieliśmy spotkać się wszyscy w antykwariacie Eda, jako że stanowił mniej więcej środek miasta. Dotarliśmy tam z Calumem dość szybko, zastając w środku Rose, Chelsea i Ashtona.
- Myślałaś, że o tobie zapomnieliśmy? - zapytał z szerokim uśmiechem ostatni z wymienionych osób. Mojej uwadze nie uszedł fakt, iż trzymał za rękę dziewczynę, której zawsze pragnął.
Przeniosłam wzrok na twarze Rose i Eda, jednak oni nie byli tak pozytywnie nastawieni jak Ash. Radosny nastrój uleciał ze mnie w ciągu kilku sekund, a nastrój grozy spotęgowały migające żarówki, które w końcu przygasły, jakby tracąc połowę swojej mocy.
Wolałam nie wiedzieć, co im ją odebrało.
- Więc co robimy? - zapytał Calum, przygryzając nerwowo wargę.
- Nie wiem - odparła jakby nigdy nic Rose, wywołując na naszych twarzach zdziwienie pomieszane ze złością.
- To jakiś żart, prawda? - wtrącił Ashton.
Rose popatrzyła na niego karcącym wzrokiem, ale jednocześnie sama wyglądała, jakby zarzucała własnej niewiedzy rozczarowanie nas.
- Nie do końca - zaczął Ed, skupiając na sobie całą uwagę. - Mamy kilka wskazówek ze starych zapisów, które udało mi się znaleźć. Według nich, La Tempesta ma zabrać ze sobą Scarlett w kulminacyjnym momencie burzy.
- Czyli kiedy dokładnie? - zapytała uprzejmie Chelsea, ale w jej głosie dało się wyczuć lekkie zniecierpliwienie.
Za oknem przetoczył się kolejny głośny pomruk, który przerodził się niemal w grzmot. Co chwilę też na niebie pojawiały się cienkie pasma błyskawic, pojawiających się i znikających niemal tak szybko jak mrugnięcie okiem.
Ed wyciągnął starą książkę, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść na kawałki. Zauważyłam, że jego ręce zaczęły się lekko trząść i byłam pewna, że wpływają na to nerwowa atmosfera i poganiający nas nieustannie czas.
Zanim znalazł odpowiednią stronę, usiedliśmy z Calumem na wolnej kanapie, którą reszta musiała jeszcze przed naszym przybyciem przyciągnąć z zaplecza. Chłopak objął mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego, mając wrażenie, że zaraz obudzę się, a to wszystko okaże się jedynie nierealnym snem. Obawiałam się tylko, że po obudzeniu nierealny okazałby się te dotyk Caluma oplatającego mnie ramionami.
- Mam - powiedział tryumfującym tonem głosu Ed, otwierając książkę na stronie z odpowiednim fragmentem. Wolałam nie dociekać, co to w ogóle było. W mojej głowie i tak było już byt wiele pytań bez odpowiedzi.
- I co? I co? - dopytywał się ożywiony Ashton, którego zapał próbowała uspokoić Chelsea, przesuwając palcami między kosmykami jego włosów.
Ed westchnął i zamiast czytać coś, czego prawdopodobnie i tak byśmy nie zrozumieli, streścił nam plan działania.
- Według tej instrukcji, Scarlett ma w jakiś sposób połączyć się z La Tempesta.
- Połączyć? - nie wytrzymałam. - Jak niby mam połączyć się z czymś, co nie jest materialną istotą? Przecież to, to...burza.
Zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkimi kroplami uderzającymi co chwilę o szyby antykwariatu przy akompaniamencie szumu wiatru poruszającego gałęziami drzew.
W pewnym momencie Chelsea podniosła głowę i wypowiedziała jedno słowo.
- Błyskawica.
Spojrzeliśmy na nią, oczekując jakichś wyjaśnień, ale zamiast dziewczyny ponownie odezwał się Ed.
- Fakt, to może się udać. Tak naprawdę, to chyba jedyne wyjście.
Ashton przenosił wzrok z właściciela antykwariatu na Chelsea i z powrotem, aż w końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Czy ktoś może mi w końcu wyjaśnić, o co chodzi?!
- Scarlett musi pozwolić, by uderzył w nią piorun - powiedział cicho Ed.
Poczułam, jak Calum zaczyna oddychać coraz ciężej, jakby miał zaraz wybuchnąć.
- Przecież to ją zabije - zauważył.
- Zabiłoby mnie, gdybym żyła - odparłam. - Tylko...jaką mamy pewność, że to się uda?
- Żadnej, ale nie ma innego wyjścia - powiedziała Rose.
Każdy z nas zaczął kalkulować szanse powodzenia naszego planu, a także sam sens robienia tego wszystkiego. Zaczynałam mieć wątpliwości, czy nie trafiłam do jakiejś sekty, która mnie otumaniła, a teraz chce zabić, korzystając z mojej naiwności. W głębi wiedziałam jednak, że prawda jest inna, a ja muszę dopuścić do siebie w końcu fantastyczność całej sytuacji i po prostu ją zaakceptować.
- Musimy znaleźć jakiś wysoki punkt. Burza zrobi resztę - Ed był wyraźnie zdenerwowany i nie ma się co dziwić.
Powoli dochodziło do mnie, co właściwie ma mnie spotkać i przyjęłabym za naturalne to, że bym się bała. Jednak nie czułam ani strachu, ani obawy. Koncentrowałam się jedynie na tęsknocie, która już zaczynała pożerać mnie od środka ilekroć pomyślałam, że chłopak obok mnie zostanie tutaj, gdy ja powrócę tam, skąd przybyłam.
A może jednak nie powinnam...
Obiecałaś, Scarlett odezwał się głos w mojej głowie, ucinając dalsze rozmyślania.
- Wysoki punkt, wysoki punkt... - powtarzał szeptem jak mantrę Ed, chodząc w kółko po małej przestrzeni, której akurat nie pokrywały leżące na ziemi stosy książek.
- Chyba wiem, jakie miejsce będzie idealne - odezwał się Calum, próbując opanować drżenie głosu, które jednak potrafiłam wychwycić.
- Dach - szepnęłam, bo od razu domyśliłam się, o co mu chodzi.
Cal wstał tuż po tym, jak sama to zrobiłam i oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Ashton także zerwał się ze swojego miejsca, ale Chelsea i Rose powstrzymały go.
- Nasza rola jest już skończona, ten moment powinien należeć tylko do nich - wyjaśniła Rose, powodując ostry ścisk w mojej klatce piersiowej.
Chelsea bez słowa podeszła do mnie i przytuliła mocno. Wiedziałam, że płacze, chociaż nie mogłam widzieć jej twarzy.
- Będzie dobrze - powiedziałam, uspokajając nie tyle ją, co samą siebie.
- Będę tęsknić, Scarlett - odparła, ocierając łzy, które spływały jej po policzkach. Mimo tak krótkiej znajomości, już nigdy nie znalazłam dziewczyny takiej jak ona, takiej, którą mogłabym nazwać przyjaciółką.
Ashton przyciągnął mnie do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Poklepał mnie po przyjacielsku po plecach i uśmiechnął się, dając mi tym samym część swojej pozytywnej energii, która już na zawsze zagościła we mnie. Za każdym razem, gdy traciłam motywację, przypominałam sobie wesoły uśmiech Ashtona, który wywoływał radosny grymas także na mojej twarzy.
Rose i Ed podeszli do mnie jednocześnie.
- Miejmy nadzieję, że w dalekiej przyszłości jeszcze się spotkamy, słońce - zaczęła Rose, obdarzając mnie ciepłym i pełnym otuchy uściskiem.
- Pozostań taka, jaka jesteś, dziecko - dodał Ed.
- Dziękuję, dziękuję wam wszystkim - wykrztusiłam, nie mogąc zdobyć się na coś oryginalniejszego.
Mieliśmy już wychodzić z Calumem, gdy ostatni raz obejrzałam się za siebie. Chelsea siedziała Ashtonowi na kolanach, a Ed stał obok Rose.
- Widzisz, mówiłam ci, że namieszają - powiedziała jeszcze kobieta.
Calum złapał mnie za rękę i wyszliśmy na zewnątrz.
Ciężkie strumienie deszczu spadały na nas tak gwałtownie, że aż nasiąkaliśmy wodą. Puściliśmy się biegiem i stanęliśmy dopiero na szczycie kamienicy.
Z włosów Caluma skapywały co chwila kolejne krople, ale były momentalnie zastępowane przez kolejne. Przez deszcz nie dało się sprawdzić, czy wilgoć w jego oczach była kroplami czy łzami, ale byłam w stanie zobaczyć tam coś zupełnie innego. Wielkie pragnienie, by jednak mnie nie puścić, walczące z przekonaniem, że powinnam odejść.
Pocałowałam go tak mocno, jakbym chciała wpisać go w siebie a pomocą własnych warg. Oparłam swoje czoło o czoło Caluma, przez co nasze oczy spotkały się kilka centymetrów od siebie.
- Kocham cię, Cal - powiedziałam, nie sądząc, że wypowiem to z taką łatwością.
Chłopak złapał moje dłonie i przycisnął do swoich ust.
- Kocham cię, Scar.
W tym samym momencie niedaleko miejsca, gdzie się znajdowaliśmy uderzyła jedna z błyskawic.
Wszystkie światła w mieście zgasły, zostawiając jedynie ciemność.
- Scarlett, weź to ze sobą - powiedział Calum, podając mi małą metalową literę C zawieszoną na rzemyku.
- Ja nie mam niczego, co mogłabym ci dać - odparłam, ściskając w dłoni wisiorek.
- Dałaś mi więcej, niż potrafiłbym sobie wymarzyć.
Uśmiechnęłam się, próbując powstrzymać się przez rozpłakaniem się.
- Chyba powinieneś już iść - powiedziałam.
- Nie ma mowy - odparł stanowczo, jednak odsunął się na bezpieczną odległość.
Czułam, że podmuchy wiatru stają się coraz silniejsze, a deszcz ciska w nas kroplami z jeszcze większą gwałtownością niż wcześniej. Pomruki nasilały się i nie przerywały ich nawet chwile ciszy.
- Na zawsze? - krzyknęłam do Caluma, którego oddzielały ode mnie gęste strugi deszczu.
Poczułam przeszywający ból w całym ciele i wydawało mi się, że osuwam się w studnię tak głęboką, że nie będę w stanie się z niej wydostać. Wszystko wokół rozświetliło się niemal do oślepiającej białości.
Wtedy po raz ostatni usłyszałam jego głos.
- Na zawsze i jeszcze dłużej, kochanie.




Cytat z Cienia wiatru.
Epilog 31 grudnia.

Korzystając z okazji, życzę wam wszystkiego, co najlepsze w te święta. Życzę wam, żebyście znaleźli w swoim życiu coś, o co warto walczyć do końca i czego nigdy nie stracicie. Życzę wam, żebyście nigdy się nie poddawali mimo przeciwności losu. Życzę wam spełnienia marzeń, ale nie wszystkich, bo człowiek, który nie ma już marzeń to nie człowiek.
Wesołych świąt kochani.

M. (@IRWINFLEX)

piątek, 19 grudnia 2014

16



Gdyby na świecie zniknęła jedna kobieta, a w tobie pamięć o niej, czymże byś został?


- Nie ma mowy - powiedzieli jednocześnie Rose i Ed, gdy przedstawiliśmy im z Calumem nasz plan wtajemniczenia osób trzecich w wielką tajemnicę Neverland. Zorganizowaliśmy spotkanie z nimi w biurze Rose tak szybko, jak tylko się dało.
Spojrzałam na stojącego obok mnie chłopaka, ale na jego twarzy malował się spokój i brak zdziwienia. Oboje wiedzieliśmy, jak zareagują oni na naszą prośbę, co wcale nie znaczyło, że zamierzaliśmy się poddać. Wręcz przeciwnie.
- Powinniśmy im powiedzieć? - zwróciłam się do Caluma, mówiąc teatralnym szeptem, który miał być na tyle głośny, by doszedł do uszu Eda i Rose.
- Sam nie wiem, Scar...
Para stojąca przed nami przybrała dziwne miny, a mężczyzna zmarszczył brwi, widocznie zaciekawiony i sfrustrowany brakiem możliwości poznania odpowiedzi.
- Mądrze zagrane, dzieciaki - odezwała się Rose, dając nam poczucie małego triumfu. - Mówcie o co chodzi, bo Ed zaraz dostanie zapaści serca z nerwów i ja nie zamierzam go reanimować.
- Pojawiły się pewne okoliczności, które zmieniają... - zaczęłam, jednak przerwało mi znudzone westchnięcie Caluma, który powiedział o całej sprawie szybko i bezpośrednio, nie siląc się na jakiekolwiek omówienia.
- Śnią nam się dziwne rzeczy i chyba wiemy, co oznaczają.
Wydawało mi się, że twarz Eda przybrała nieco bledszy odcień i to nie oznaczało niczego dobrego.
- Jakie rzeczy? Komu się śnią? - zapytała natychmiast Rose wyraźnie przejęta tym, co przed chwilą usłyszała.
- Z tego co wiem, mi, Ashtonowi i Chelsea. Możliwe, że innym w mieście też, ale oni raczej nie podejrzewają ich sensu - wytłumaczył Cal.
- Sny śmiertelnej przeszłości.
Spojrzałam na Eda, który wypowiedział te słowa, siedząc w fotelu, opierając spuszczoną głowę na dłoniach.
- Co proszę? - powiedział Calum, a jego wyraz twarzy dowodził, że wolałby wyrazić to dosadniejszymi słowami.
Trzy słowa wystarczyły, by przez całe moje ciało przeszedł zimny dreszcz, zamieniając każdy organ wewnętrzny mojego ciała w ostry sopel. Bywają momenty, że cała twoja odwaga i hart ducha ulatują gdzieś daleko.
- Mówiłeś, że domyślasz się, co oznaczają - odpowiedział Calumowi Ed.
- W mojej głowie nie brzmiało to tak złowieszczo - odparł chłopak.
- Skoro to jest już wyjaśnione, możemy pomówić o drugiej ważnej rzeczy, na którą się nie zgadzacie? - zapytałam, pragnąc jak najszybciej zmienić temat, zanim Cal powie o kilka słów za dużo.
- Nie ma mowy o wtajemniczaniu Chelsea ani Ashtona - potwierdziła swoje stanowisko Rose. - Mam rację Ed?
Starszy mężczyzna przez chwilę milczał, jednak kiedy podniósł wzrok, w jego oczach można było dostrzec, że zaczyna zmieniać zdanie w tej sprawie.
- Tylko ich dwoje, tak?
Przytaknęłam.
- Skąd wiecie, że nie wywołają paniki, że w ogóle wam uwierzą? Scarlett, słońce, jak długo znasz tę dwójkę? - dodała Rose, wciąż obstając przy swoim.
Otworzyłam usta, jednak nie mogłam wydobyć z nich żadnego dźwięku. Może dlatego, że podświadomie wiedziałam, że kobieta ma rację, ale odsuwałam od siebie tę możliwość jak najdalej.
- Zważając na pojawienie się snów śmiertelnej przeszłości uważam, że istnieje luka w naszych zasadach i należy przyzwolić na wtajemniczenie tych młodych ludzi - powiedział Ed ku oburzeniu Rose.
- Zrobimy to dzisiaj - odparł Calum, widocznie zdenerwowany, co mogłam z łatwością zauważyć po tym, jak zarysowywała się jego szczęka za każdym razem, gdy ściskał zęby.
Kiwnął głową w stronę Eda i powoli oboje zaczęliśmy wycofywać się w stronę wyjścia.
W pewnym momencie jednak Cal odkręcił się i rzucił na odchodne pytanie w stronę starszego mężczyzny:
- Co oznaczają te sny poza tym, co oczywiste?
Ed chwilę wahał się, po czym pokręcił zrezygnowany głową, jednocześnie nie udzielając nam jednoznacznej odpowiedzi. Powiedział za to coś innego, co sprawiło, że Calum ścisnął mocniej moją dłoń.
- Czas ucieka trzy razy szybciej, gdy uświadamiamy sobie, jak mało go nam zostało...



Siedzieliśmy w moim mieszkaniu z braku możliwości na podłodze i materacu. Nikt z naszej trójki od kilku minut nie wypowiedział ani jednego słowa, Chelsea i Ashton wciąż przetwarzali najwyraźniej wszystko, co im przekazaliśmy.
W końcu pierwszy przełamał się Ash i z nerwowym śmiechem zapytał:
- Nabraliście nas, brawo ludzie!
Na naszych twarzach nie zagościły jednak nawet półuśmiechy, żadne z nas nie miało też odwagi spojrzeć na drugą osobę bez spuszczania wzroku po sekundzie kontaktu wzrokowego.
- Teraz to wszystko ma sens... - szepnęła Chelsea, tępo gapiąc się w ścianę naprzeciw niej.
- To są jakieś jaja! - krzyknął Ash, po czym gwałtownie wstał i zaczął krążyć po pokoju, przeczesując palcami swoje włosy w nieładzie.
Calum śledził jego trasę, chyba obawiając się, by nie walnął zaraz w ścianę tak mocno, że odpadłby tynk.
- Możesz usiąść? - zapytał przyjaciela.
- Usiąść?! Mam usiąść?! - krzyknął Ashton. - Mówisz mi, że znajdujemy się w jakimś pierdolonym mieście, które tak naprawdę nie istnieje i wszyscy tak naprawdę gnijemy gdzieś w ziemi. Mówisz mi, że nie żyję, a teraz każesz mi usiąść?
- Kiedy przedstawiasz to w ten sposób... - mruknął Calum.
- Wiecie co jest najgorsze? - zapytał retorycznie Ash i sam sobie odpowiedział: - Najgorsze jest to, że wam kurwa wierzę! Że nawet nie próbuję myśleć, że sobie to wymyśliliście, bo w głębi czuję, że to prawda.
Po tym, jak chłopak wybuchnął, poczułam, jakby ze mnie również ktoś spuścił całe powietrze. Ashton jako jedyny potrafił wyrazić bez ogródek to, co wszyscy myśleliśmy, jednak baliśmy się wypowiedzieć to na głos z obawy przed tym, że wtedy będziemy musieli przyjąć na swoje barki kolejny ciężar, który do tej pory udawało nam się od siebie oddalać.
Żyliśmy w świadomej nieświadomości bez chęci do jakiekolwiek zmiany.
- Scarlett - odezwała się nagle Chelsea, patrząc wprost na mnie. - Co zamierzasz zrobić?
Zdziwiło mnie, że zamiast roztrząsać inne zagadnienia, ona poświęciła uwagę mojej sprawie.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Z jednej strony czułam, że podjęłam decyzję, ale ta pewność rozpływała się w powietrzu za każdym momentem, gdy moje oczy spotykały się z brązowymi tęczówkami Caluma, które niemo podpowiadały mi, że podejmuję złą decyzję.
- Naprawdę jeszcze się zastanawiasz? - zapytał ze złością i zdziwieniem Ash.
Czułam się jak pod ostrzałem, bo wszyscy oczekiwali ode mnie odpowiedzi, której nie miałam.
- To nie jest takie proste! - krzyknęłam sfrustrowana, powstrzymując łzy, które ze złości nabiegły mi do oczu.
Wstałam i szybko podeszłam do okna, stając tyłem do reszty w obawie, że zobaczą wilgoć pod moimi powiekami.
- No co... - bąknął Ashton, zapewne pod wpływem karcącego wzroku Chelsea.
- Mam genialny pomysł! - rozpromienionym głosem odezwała się dziewczyna. - Pojedźmy do domku nad jeziorem, zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim. Tak czy inaczej, jutro jest kolejny dzień.
- Jedźcie beze mnie - powiedziałam.
Na chwilę wszyscy zamilkli, a ja usłyszałam tylko jak Chelsea szepnęła Ashtonowi 'chodź' i wyszła z nim z mieszkania.
Czułam, że dłużej nie mogę powstrzymywać łez, które popłynęły po moich policzkach jak tylko usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Zacisnęłam mocno jedną dłoń w pięść, niemal raniąc sobie paznokciami skórę. Prawdopodobnie bym to zrobiła, gdyby nie inna dłoń, która otoczyła moją, przyciągając ją jednocześnie do ciepłych ust i całując jej zewnętrzną stronę.
Calum podszedł do mnie, a ja nawet tego nie zauważyłam, skupiona na tłumieniu w sobie wszystkiego, co czułam.
Objął mnie, wcześniej obracając w swoją stronę i pozwolił, bym przez chwilę drżała w jego szerokich ramionach, nie każąc mi ze sobą rozmawiać. Ludzie, którzy rozumieją, że czasami ważniejsze jest milczenie niż jakiekolwiek słowa, są ludźmi, których należy doceniać w swoim życiu.
Gładził mnie po włosach, próbując w jakiś sposób uspokoić, ale sam sposób w jaki mnie przytulał wystarczał. Po chwili uspokoiłam się, zawstydzona, że rozkleiłam się jak małe dziecko.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Za co? Za to, że masz uczucia? Czy może za to, że trzymasz się ciągle, chociaż już dawno mogłabyś się poddać?
Spojrzałam na niego z wdzięcznością za to, co właśnie powiedział. Nie sądziłam, że Calum potrafił być tak dojrzały, chociaż lubiłam widzieć w nim to, co potencjalnie było niezauważalne.
- Nie wolałabyś posiedzieć sobie ze mną na dachu zamiast jechać do domku Chelsea? - zapytał nagle.
- Czytasz mi w myślach?
Uśmiechnął się i napisał krótkiego sms'a do Ashtona, by jechali z Chelsea sami. Podejrzewam, że powinien mu jeszcze podziękować za taką okazję, by zostać z dziewczyną sam na sam.
Po chwili byłam już na zewnątrz, stojąc na schodach przeciwpożarowych. Calum wyszedł za mną, jednak kiedy wspięłam się na tyle wysoko, by wejść na dach, on zawołał, bym poszła sama, a on dołączy do mnie za chwilę.
Pojawił się tam kilka minut później, ciągnąc ze sobą instrument.
- Myślałam, że grasz tylko na basie - powiedziałam zdziwiona, widząc akustyczną gitarę.
- Mam wiele talentów - odparł z uśmiechem.
Usiadłam na twardej powierzchni, patrząc, jak chłopak usadawia się naprzeciwko mnie.
Pomyślałam, że kiedy trzyma w dłoniach coś, co potrafi kontrolować i wie, że jest w stanie stworzyć coś pięknego tylko za pomocą strun, staje się skupiony i pewniejszy siebie.
- Te kilka dni... - zaczęłam, ale Calum natychmiast mi przerwał.
- Nieważne. Prawdę mówiąc, przypominałem sobie wtedy o twojej liście życzeń. Pomyślałem, że wszystkie punkty da się połączyć w pewien sposób. Może nieodzywanie się do siebie to nie był taki zły pomysł. Oczywiście, traciliśmy czas, ale z drugiej strony, teraz będziesz mieć coś, dzięki czemu mnie zapamiętasz. Nie wiem, w jaki sposób odbywa się cały ten powrót do żywych, nie wiem też, czy mógłbym dać ci coś materialnego. Jest jednak coś, co może pozostać z tobą bez względu na wszystko. Możesz zapomnieć kiedyś jak wyglądałem, możesz zapomnieć mój dotyk, ale nigdy nie zapomnisz melodii, która zapisze się w twojej głowie. Więc jedyne, co musisz zrobić, to posłuchać, Scarlett. I nie uszami, ale przede wszystkim sercem, tylko w ten sposób mogę stać się częścią ciebie już na zawsze.
Otarłam pojedynczą łzę, która spłynęła mi po policzku, nie potrafiłam jednak nic powiedzieć, więc po prostu skinęłam głową.
Calum spojrzał na mnie i zaczął powoli przesuwać palcami między strunami, wydobywając z nich melodię, która sprawiała, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- I drove by all the places we used to hang out...
Głos chłopaka przenikał przez moje ciało, dostając się do środka i działając niczym lek na wszystko, co złe.
- If today I woke up with you right beside me, like all of this was just some twisted dream - zaczął Calum bardziej zachrypniętym głosem, jakby walczył z własnymi emocjami, po czym dokończył, patrząc wprost na mnie - I'd hold you closer than I ever did before and you'd never slip away and you'd never hear me say...
Gdy skończył, moje oczy szkliły się, a słowami nie potrafiłam wyrazić tego, co czułam. Wtedy wstałam i wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą posłusznie złapał swoją dłonią. Bez słowa zeszliśmy z powrotem do mojego mieszkania, delikatnie drżąc z zimna i emocji.
To niesamowite jak krótki, spokojny moment potrafi wywołać przeżycia intensywniejsze niż jakakolwiek ekstremalna czynność.
Chwilę później siedzieliśmy już na materacu w mojej a'la sypialni, próbując ogrzać się dwoma kocami, które chyba kiedyś przyniosła mi Rose. Oboje milczeliśmy, chociaż w naszych głowach kotłowały się tysiące myśli, których po prostu nie byliśmy w stanie wyrazić w werbalny sposób.
- Może to błąd - odezwał się nagle Calum.
- Wykreśl 'może', dodaj 'na pewno'.
Chłopak pokręcił zrezygnowany głową.
- Nie możemy się do siebie przywiązywać, bo wtedy rozstanie będzie za bardzo bolało - powiedział cicho Calum.
- Za późno - szepnęłam. - Teraz możemy tylko zminimalizować skutki naszych działań.
- Niby jak? - zapytał, marszcząc brwi.
- Tak.
Przycisnęłam jego wargi do moich z taką gwałtownością, której sama się nie spodziewałam. Pocałunek był silniejszy niż jakikolwiek poprzedni i prawdziwszy, niż cokolwiek, co spotkało mnie w życiu. Nie zorientowałam się, kiedy moje plecy spoczęły na miękkim materacu łóżka, przyciskane przez drugie ciało.
Zatapiałam się w oceanie dotyku dłoni Caluma na mojej skórze, delikatnych dreszczy pojawiających się, ilekroć jego usta stykały się z moimi wargami. Tonęłam w jego silnych ramionach i chociaż momentami brakowało i powietrza, wcale nie zamierzałam wracać na powierzchnię.
Tej nocy z mieszkania wyżej nie dochodziły dźwięki basowej gitary, bo dłonie, które zawsze wprawiały w drżenie jej struny, tym razem sprawiały, że drżało jedynie moje ciało.
Nie słyszałam pomruków zwiastujących zmiany, ignorowałam błyski, które rozświetlały co jakiś czas niebo. Jedynym, co pobrzmiewało echem w mojej głowie był głos Caluma.

I remember the day you told me you we're leaving...

_______

Nie życzę wam jeszcze wesołych świąt, bo możliwe, że się 'spotkamy' jeszcze przed 24 :)
Cytat pochodzi z Lalki Prusa, jednej z najlepszych lektur szkolnych według mnie, chociaż jeszcze nie skończyłam jej czytać, ale styl pisania to coś pięknego.
Tradycyjnie, mam nadzieję, że rozdział się wam podobał, a jeśli się podobał, to pozostawcie po sobie gwiazdkę lub jeszcze lepiej - komentarz.
M. (@IRWINFLEX)



piątek, 12 grudnia 2014

15



Rzecz dziwna, że w tym właśnie miejscu śmierci 
zdwojonym potokiem wezbrało w nich uczucie życia


Banalna sprzeczka z Calumem odbijała się echem podobnie jak nerwowe dźwięki szarpania strun basu, które co jakiś czas dochodziły z mieszkania nade mną. Nie pokłóciliśmy się, ale przez kilka niepotrzebnie wypowiedzianych słów obydwoje zaczęliśmy zadawać sobie nieme pytanie, czy to wszystko ma sens. Nie musiałam rozmawiać z Calumem, żeby wiedzieć, co dzieje się teraz w głowie. Było to uwarunkowane nie tylko tym, że czułam, co dzieje się w mojej, ale też rozbrzmiewało w muzyce, która dobiegała z jego sypialni. Nie odzywaliśmy się od kilku dni, nawet nie mijaliśmy się na klatce schodowej, bo chłopak wyraźnie przestrzegał zasady wychodzenia gdziekolwiek dopiero wtedy, gdy usłyszy zamykane piętro niżej drzwi. Z drugiej strony o niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o tym, by znów móc znaleźć się tuż obok niego, zamknięta w ciepłych ramionach, które przecież dawały mi tyle spokoju i stwarzały pozory beztroski i braku zmartwień. Im dłużej go nie widziałam, tym bardziej chciałam znowu spojrzeć w brązowe tęczówki jego oczu, mówiące mi więcej niż jakiekolwiek słowa.
Ed dwukrotnie w tym tygodniu wysyłał mnie na przymusowe spacery ulicami miasta, bo zdążyłam już opuścić dwa ozdobne wazoniki i przerwać jakieś ważne papiery. Nie potrafiłam się skupić, nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek, co nie było związane z chłopakiem, który jeszcze niedawno stał na scenie wypowiadając słowa, mogące sprawić, ze zdecydowałabym się wybrać pozostanie w Neverland, nawet jeśli oznaczałoby to pożegnanie się z jakąkolwiek przyszłością i co najważniejsze - życiem.
Kołtujące się w mojej głowie myśli zostały nagle zatrzymane i stłumione przez głos Chelsea, który usłyszałam, gdy odebrałam dzwoniący telefon.
- Możemy się spotkać? - zapytała, a jej głos, zazwyczaj wesoły i niemal dziecięco podniecony, dziś był poważny i stanowczy.
- Jasne, miałam właśnie iść do antykwariatu... - zaczęłam, ale ona przerwała mi, brzmiąc, jakby się gdzieś śpieszyła.
- Przyjadę tam - powiedziała tylko i rozłączyła się, pozostawiając mnie w niewiedzy. Tym samym jej sprawa zastąpiła nieskończone myśli o Calumie, ale ani trochę mnie nie uspokoiła. Z deszczu pod rynnę, dzięki Chelsea.

Siedziałam przy długim blacie, do którego jakimś cudem dopuścił mnie Ed. Zazwyczaj lada była jego stanowiskiem, ale dziś musiał zająć się czymś na zapleczu. Zastąpiłam go, czekając na Chelsea, przekładając papiery i dokumenty, które już dawno powinny zostać posortowane, zamiast zalegać w ogromnych stosach podpieranych książkami.
Dziewczyna wpadła do środka jakiś czas po tym, gdy sama dotarłam na miejsce. Wprawiając w ruch dzwoneczki zawieszone nad drzwiami, zaciekawiła Eda, który wystawił głowę zza kotary oddzielającej główną część sklepu od magazynku, ale dałam mu znak, że się tym zajmę.
- Coś się stało? - zapytałam, by ją uspokoić.
- Musimy porozmawiać, Scarlett, nie wiem, co robić, codziennie po obudzeniu się mam wrażenie, że oszaleję.
Przez kilka sekund nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu wskazałam jej krzesło naprzeciwko lady, na którym usiadła, wpatrując się we mnie, jakby oczekiwała, że jestem odpowiednią osobą, by rozwiązać jej problemy. Zły wybór, bardzo zły, jako że sama nie potrafiłam poradzić sobie z własnymi.
- Scar...pamiętasz, jak mówiłam ci, że nijak nie da się opuścić miasta? - kiwnęłam głową, a ona kontynuowała. - To dopiero połowa szaleństwa. Co noc śni mi się taki sam sen, nie mam pojęcia, co to może oznaczać.
- Chelsea, może trochę przesadzasz... - powiedziałam cicho, chociaż wiedziałam, że nie przesadza ani trochę. Gdybym ja nie wiedziała wielu rzeczy o tym specyficznym mieście, już dawno bym oszalała. Dziwił mnie fakt, że dopiero ona jedna zaczęła coś podejrzewać.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz. Jednak nie tylko ja to przeżywam - podniosła głos.
- Opowiedz mi o tym, co ci się śni - poprosiłam, pomijając jej drugie zdanie.
Zawahała się chwilę, ale zaczęła wypowiadać słowa jednym tchem.
- Ciągle to samo, jadę z rodzicami samochodem, ale jestem młodsza. Nagle mój tata zaczyna wyprzedzać jakiś pojazd, a z naprzeciwka niespodziewanie wyjeżdża wielka ciężarówka. Słyszę pisk hamulców, widzę oślepiające mnie światła i nagle wszystko znika. Nie ma już nic, oprócz dźwięku zderzających się samochodów pobrzmiewającego w mojej głowie jeszcze wtedy, gdy otwieram oczy.
- Och... - zdołałam tylko wykrztusić, po czym wypowiedziałam pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl - Nie wiem, co ja mam z tym zrobić, chciałabym jakoś pomóc...
- To wszystko jest takie realne, mam mokrą od łez poduszkę, gdy się budzę. Cała się trzęsę, jestem sfrustrowana i zła i...
Miałam wrażenie, że zaraz się rozklei, więc pospiesznie podeszłam i objęłam ją, poklepując po plecach.
- To minie Chelsea, to musi minąć - zapewniłam ją, nie wierząc w słowa, które opuszczały moje usta.
- Przepraszam Scar, nie chciałam przelewać na ciebie moich problemów, ale nie mam komu się wyżalić.
W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, a ja wywnioskowałam, że to ktoś, z kim się umówiła. Zastanawiający był jedynie półuśmiech, który pojawił się na jej twarzy, gdy odebrała połączenie.
- Muszę iść - powiedziała, wstając. - Zobaczymy się jeszcze, ok?
Przytaknęłam i patrzyłam, jak wychodzi z antykwariatu i wchodzi do swojego samochodu.
Nie zauważyłam, kiedy stanął obok mnie Ed, patrząc przez szybę na odjeżdżające auto.
- Mamy problem - powiedziałam.
- Ano - odparł tylko z westchnięciem.
Spojrzałam na niego i wydał mi się starszy niż wcześniej, chociaż sądziłam, że to niemożliwe.
- Te sny to nie przypadek, prawda? - zapytałam, przypominając sobie niedawny koszmar Caluma.
Ed pokręcił głową.
- Zbliża się.
Zastanawiałam się, czy to przez siedzenie samotnie w antykwariacie stał się taki lakoniczny, czy może wpisane to było w jego charakter.
- Co się zbliża? - zapytałam, gdy Ed odwrócił się z zamiarem powrotu na zaplecze.
W ostatnim momencie odwrócił głowę i powiedział tylko:
- La tempesta.
Wiedziałam, co to oznaczało, bo wspominała nam o tym Rose. Nie miałam wątpliwości, że przyniesie ze sobą jedynie trudne wybory, byłam tego pewna tak, jak tego, że przez moje ciało przechodziły kolejne dreszcze strachu.



Wyszedłem dopiero, gdy usłyszałem zamykany zamek w drzwiach do mieszkania Scarlett. Podszedłem pospiesznie do okna, by zobaczyć jej postać oddalającą się w stronę antykwariatu. Mogłem wybiec, mogłem zatrzymać ją i objąć ramionami, jak chciałem to zrobić, ale jednak coś mnie powstrzymywało. Może była to duma, a może strach przed tym, że ona wcale tego nie potrzebuje. Nie potrafiłem uciszyć myśli, które wciąż podpowiadały mi, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybym po prostu zareagował inaczej. Nieporozumienia w większości nie zaczynają się czymś ważnym. Częściej wystarczy jedynie iskra, która roznieca ogień. Od nasz zależy, czy zdołamy ją powstrzymać, zanim płomienie pochłoną wszystko, na czym nam zależy.
Wyrzucenie z głowy myśli o Scarlett wydawało się najtrudniejszą czynnością, z którą przyszło mi się zmierzyć nie tylko ostatnio, ale chyba od czasu dawnych wspomnień, wciąż powodujących ukłucie w sercu na samo wspomnienie.
Powtarzający się koszmar ze spadaniem z dachu dodatkowo powodował coraz większy wewnętrzny niepokój. Nie miałem nikogo, z kim mógłbym o tym porozmawiać, bo wątpiłem, że Ashtona obchodziły jakieś głupie sny. Poza tym zaczynałem się zastanawiać, czy nie kryje się za nimi coś więcej, chociaż pewnie przesadzałem. Nawet przebywanie na górze budynku nie relaksowało i uspokajało mnie jak kiedyś, a przypominało jedynie o natrętnym koszmarze. I Scarlett podpowiadał mi jakiś głos, który próbowałem zagłuszać.
Zamiast tego grałem, pokładając nadzieję, że kolejne melodie będą odskocznią od przerastającej mnie rzeczywistości. O ile to w ogóle była rzeczywistość...
Fakt, że nie odzywałem się praktycznie do nikogo, powodował, że nagle do głowy przychodziły mi same teksty piosenek, które potem łączyłem z muzyką, którą tworzyłem wieczorami.
Wszystko, byleby tylko nie myśleć o tym, jak spieprzyłem sprawę. Patrzyłem przez okno na odchodzącą Scarlett i za wszelką cenę nie chciałem pozwolić, by to się tak skończyło.
Byliśmy warci lepszego zakończenia.

- Nadal masz ciche dni ze swoją...
- Ona nie jest moją... czymkolwiek - uciszyłem Ashtona, który zaczął mówić jak tylko wszedłem do budynku stacji benzynowej.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami.
Przez chwilę w środku zapanowała cisza, bo moje ponure nastawienie do wszystkiego i wszystkich skutecznie odstraszało Ashtona do zaczynania rozmowy, którą zbyłbym kilkoma półsłowami.
- Cal... - odezwał się jednak chwilę później podchodząc bliżej tak, że jego głowa znalazła się niemal kilka centymetrów od mojej twarzy.
- Hej, wciąż nie jestem tobą zainteresowany, gustuję w dziewczynach, pamiętasz? - próbowałem żartować, ale moja grobowa mina niezbyt sprzyjała humorowi.
- A myślałem, że jak zapuszczę włosy...eh - odparł, w końcu przełamując coś we mnie i powodując, że się zaśmiałem. Nie zdarzało mi się to często w ostatnim tygodniu. Bądźmy szczerzy, nie zdarzało mi się to wcale przez te dni.
Właśnie za to uwielbiałem Ashtona. Potrafił mnie rozśmieszyć, nawet kiedy nie byłby tego w stanie zrobić sam Monty Phyton. I nie musiał wcale robić nic nadzwyczajnego, wystarczyło, że był sobą.
- Dobra, panie Czarny Humor, musimy pogadać. Poważnie - powiedział Ash, a ton jego głosu zmienił się w nieco poważniejszy.
- Matko kochana, jesteś w ciąży? - rzuciłem, udając zszokowanego.
- Bardzo śmieszne - uciął, przechodząc do tego, co miał mi powiedzieć. - Masz jakieś mocne tabletki nasenne?
- Co do kurwy? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Spokojnie, przecież nie chcę się zabić.
Cholera Ashton, gdybyś tylko wiedział...
- Nie mogę ostatnio spać, ciągle budzę się i z tego, co pamiętam, śni mi się to samo. Noc w noc.
Popatrzyłem na niego, ale nie dałem po sobie poznać, że poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę. Moje sny to mógł być przypadek, chociaż i tak wyczuwałem w tym coś poważniejszego, ale dwie osoby mające koszmary?
- Co ci się śni? - zapytałem, trochę za bardzo gwałtownie i natarczywie.
- Właściwie to zabrzmi trochę głupio przez to, że przed chwilą poprosiłem cię o jakieś leki na bezsenność, ale...
- Ale? - powtórzyłem.
- W tym śnie jestem w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie wiem, to chyba coś na kształt pokoju motelowego, nieważne. Chodzi o to, że zawsze kończy się tak samo. Połykam tabletki nasenne i popijam alkoholem. A kiedy zasypiam w tym śnie, tak naprawdę się budzę. Cały zlany potem. - spojrzał na mnie i musiałem wyglądać dziwnie, bo powiedział: - Cal, dobrze się czujesz? Stary, jesteś biały jak duch.
- Możesz mnie dziś zastąpić?
- Jasne, i tak nie ma... - nie usłyszałem ostatniego słowa, bo wyszedłem szybko ze stacji, kierując się w stronę miasta.
Lekceważyłem ciemniejsze chmury zbierające się nad miastem do czasu, gdy pierwsze krople deszczu zaczęły rozbijać się o moją skórę.
Deszcz nie był ulewny, ale mimo wszystko powoli przemakałem coraz bardziej. W pewnym momencie zacząłem coraz iść coraz szybciej aż w końcu puściłem się biegiem i ignorując kolkę, która dawała o sobie znać kolejnymi ukłuciami w boku, nie przestawałem biec. Zatrzymałem się dopiero pod kamienicą i oparłem ręce na kolanach, pochylając się do przodu, by ochłonąć chociaż trochę. Z moich włosów kapały pojedyncze krople. Wszedłem pospiesznie do środka i pokonałem schody niemal w kilka sekund. Stałem przez chwilę przed drzwiami na czwartym piętrze, wahając się, czy mam zapukać, czy jednak odejść.
Zanim przyszłoby mi do głowy odpuścić, moje kłykcie uderzyły kilkakrotnie w stare drewno, a dźwięk ten potoczył się po całej klatce schodowej.
Kiedy usłyszałem otwierany od środka zamek, moje serce natychmiast przyspieszyło, bijąc teraz chyba tysiąc razy na sekundę.
Drzwi otworzyły się i zobaczyłem stojącą przede mną Scarlett. Ubraną w wyciągniętą koszulkę, którą jej kiedyś pożyczyłem. Włosy związała niedbale w kucyk, widać, że nie spodziewała się nikogo. Delikatne cienie pod oczami w połączeniu ze zmęczeniem w jej oczach dawały efekt niemalże choroby.
Wtedy właśnie pomyślałem, że nigdy nie widziałem kogoś piękniejszego.
Przez chwilę patrzyła na mnie zdziwiona, ale otrząsnęła się i powiedziała:
- Musimy porozmawiać.
Nie odpowiedziałem nic, zamiast tego nieruchomo wpatrywałem się w nią, jednocześnie wsłuchując się w deszcz za oknami, który uderzał kroplami w każdą możliwą powierzchnię, wybijając sobie tylko znany rytm.
- Rozmowa może poczekać - odezwałem się, nie sądząc, że mój głos będzie aż tak zachrypnięty.
Wtedy przyciągnąłem ją do siebie, nie zważając na to, że mój gest mógł być nieco zbyt gwałtowny.
Pocałowałem ją tak, jakbym chciał tym samym sprawić, że deszcz przestanie padać, a zza chmur wyjdzie natychmiast słońce, by pokazać, że może jest jeszcze jakaś nadzieja na to, by wybrać właściwie. Teraz każdy wybór wydawał się zły i jedyne, co czułem za odpowiednie były nasze złączone wargi, które sprawiały, że nic poza tym nie istniało.
Wtedy właśnie zrozumiałem, że nieważne jak bardzo chciałbym trzymać ją w ramionach na zawsze, musiałem pozwolić jej odejść. Nawet jeśli to oznaczałoby, że wyrwałbym sobie z klatki piersiowej serce, by mogła je wziąć ze sobą.



Cytat z (uwaga!) lektury szkolnej Nad Niemnem.
Zbliżamy się powoli do końca i zastanawiam się, czy gdybym potem napisała fanfiction o Ashtonie, to ktoś byłby chętny je przeczytać? Działoby się trochę więcej niż w Neverland, ale na razie nie chcę nic zdradzać. Strasznie chciałabym je pisać, ale nie wiem, czy szkoła i dwie olimpiady mi na to pozwolą.
Do zobaczenia!
M. (@IRWINFLEX)

piątek, 5 grudnia 2014

14




To ciekawe, jak wspomnienia przeistaczają się czasem w koszmary


    Stałem sam na dachu, pozwalając, by wiatr owiewał nieosłonięte części mojego ciała i powodował delikatne drżenie ciała za każdym razem, gdy odczuwałem kolejny podmuch.
Każdy kolejny oddech wydawał się dostarczać mi coraz mniejszą ilość powietrza i w końcu wydawało mi się, że za moment stracę przytomność z powodu niedotlenienia.
Myślałem o Scarlett i decyzji, jaką podejmie i chociaż jeszcze niedawno nawet jej nie znałem, teraz nie mogłem znieść tego, że mogłem ją stracić, kiedy dopiero ją znalazłem. Wiedziałem jednak, że gdybym ją tutaj zatrzymał, nie wybaczyłbym sobie tego do końca życia.
    Pogrążałem się w otaczającej mnie ciszy, stojąc na krawędzi murku otaczającego dach z wyciągniętymi w bok ramionami, które pozwalały mi utrzymać równowagę. Podmuchy wiatru stawały się coraz silniejsze, a tym samym coraz więcej energii wkładałem w to, by się im przeciwstawić. Spojrzałem w górę i nie zobaczyłem ani jednego świecącego punktu, co oznaczało, że całe nocne niebo musiały zakrywać ciężkie chmury. Bo przecież gdzieś tam musiały być gwiazdy, prawda?
Miałem ochotę krzyczeć i wyrazić w ten sposób cały chaos, który towarzyszył nieustannie moim myślom. Nie sądziłem jednak, że jakakolwiek ilość decybeli dałaby radę to zobrazować.
Poruszyłem jedną nogą, wysuwając stopę poza krawędź podłoża i po chwili cofnąłem ją. Zrobiłem to samo ponownie z drugą kończyną, kontrolując zmysłem równowagi ruchy całego ciała. Serce zaczęło bić mi nieco szybciej, ale nic sobie z tego nie robiłem. Życie było o wiele łatwiejsze, gdy nie wiedziałem rzeczy, które teraz nie dawały mi spokoju.
Zrobiłem ostatni głęboki wdech, a potem powoli odkręciłem się plecami do śpiącego miasta. Wyciągnąłem ręce, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by kolejny potężny podmuch wiatru zakołysał mną. Przechyliłem się do tyłu i poczułem, jak spadam w zastraszająco szybkim tempie.
W momencie, gdy miałem uderzyć o ziemię...
    Otworzyłem oczy i usiadłem gwałtownie na łóżku. Byłem cały spocony, oddychałem tak szybko, że zastanawiałem się, o ile wzrosło moje ciśnienie i czy mieściło się to w jakiejkolwiek medycznej skali. Nie wierzyłem, że to, co przed chwilą się wydarzyło, istniało tylko w moim umyśle. Wszystko wydawało się takie realistyczne. Szybkim ruchem odrzuciłem cienką kołdrę i podszedłem do okna, by upewnić się, że Neverland także nie było częścią koszmaru, jednak i tym razem musiałem się rozczarować. Tak, wyglądało na to, że nadal nie żyłem, ale jak się okazało, nawet po śmierci można mieć koszmary.
Usłyszałem, jak ktoś popycha ramę okna od zewnętrznej strony i podszedłem, by pociągnąć klamkę. Odszedłem kilka kroków, by zrobić miejsce, a Scarlett zręcznie wsunęła się do środka, trzymając w dłoni kartkę. Było zbyt ciemno, bym mógł na niej cokolwiek przeczytać, ale widziałem, że dziewczyna zapisała ją zgodnie z umową, którą zawarliśmy.
Stanęła przede mną i przez chwilę po prostu się we mnie wpatrywała z delikatnym uśmiechem, który przypomniał mi, że przecież nie mam na sobie koszulki.
- Umm... - tylko to zdołałem powiedzieć przed tym, jak podszedłem do krzesła, na którym rzuciłem kiedyś czarny t-shirt. Wciągnąłem go szybko na siebie, czując się nieco zażenowanie.
- Nie obraziłabym się, gdybyś tego nie zrobił - powiedziała Scarlett, podchodząc bliżej i wyciągając w moją stronę napisaną przez siebie listę.
Gdy się zbliżyła, chyba zdążyła zauważyć, że nie wyglądałem na spokojnego.
Jej uśmiech zniknął w jednym momencie, a zamiast tego zmarszczyła brwi. Zdecydowanym, ale delikatnym ruchem dotknęła wierzchem dłoni mojego czoła, by sprawdzić, czy nie mam gorączki.
Na Boga, przecież nie jestem chory, po prostu nie żyję - zdążyłem tylko pomyśleć, zanim dziewczyna cokolwiek powiedziała.
- Co się stało? - zapytała.
- Nic takiego - odparłem, podchodząc do blatu dzielącego pokój z częścią kuchenną. Wyciągnąłem dłoń i nalałem trochę wody do szklanki, którą szybko przechyliłem, by chociaż trochę ochłodzić się od środka.
- Nic takiego? - powtórzyła ironicznym tonem. - Wyglądasz, jakbyś właśnie przebiegł maraton.
- Ćwiczyłem.
- Mhm, chyba jakiś zestaw zatytułowany "jak nie mówić prawdy, żeby wszyscy wiedzieli, że kłamię".
Spojrzałem na nią, przygryzając język, żeby się nie zaśmiać, bo udawałem, że dla mnie to wcale nie jest zabawne.
- Miałem zły sen - powiedziałem cicho, odwracając się, by po przejściu kilku kroków usiąść na łóżku.
Scarlett podążyła za mną, a ja poczułem chwilę później, jak materac obok mnie zapada się pod wpływem jej ciała.
Przekręciłem głowę i podniosłem wzrok, tylko po to, by przekonać się, że dziewczyna patrzy się na mnie dziwnym wzrokiem.
- To głupie, wiem - uśmiechnąłem się kwaśno, kręcąc głową.
- Co ci się śniło? - zapytała, jakby ignorując moją poprzednią wypowiedź.
- Stałem na dachu, myślałem o... - popatrzyłem na nią, jak gestem dała mi znać, bym mówił dalej, ale postanowiłem pominąć fragment o rozpamiętywaniu, jak bardzo bym za nią tęsknił i przeszedłem do suchych faktów. - Rozłożyłem ramiona i pozwoliłem, bym z niewielką pomocą wiatru przechylił się i spadł. To wszystko. To tylko głupi koszmar, lepsze to niż wyobrażanie sobie, że pożerają cię lwy.
Zaśmiałem się, próbując rozładować atmosferę, ale mina Scarlett nie wskazywała na to, że mi się powiodło.
- Sny coś znaczą - powiedziała stanowczo, podwijając jedną nogę i siadając bokiem.
- Spróbuj mi to zinterpretować, pani psycholog. Może to znaczy, że mam myśli samobójcze - uśmiechnąłem się cynicznie.
- To nie jest śmieszne - szturchnęła mnie, udając, że się dąsa.
- W takim razie spytamy Rose. Albo Eda - powiedziałem dla świętego spokoju i położyłem się na łóżku.
Spojrzałem zdziwiony, gdy obok mnie na materac opadła Scarlett.
- Mogę wiedzieć, co robisz? - spytałem.
- Ktoś powinien tu być, na wypadek gdybyś znowu zaczął spadać - odparła beztrosko.
Ułożyła się bokiem, a pod głowę wsunęła otwartą dłoń.
- Nie zasnę, jak będziesz się tak we mnie wpatrywać - zastrzegłem, a na te słowa dziewczyna pospiesznie zamknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Poczułem, jak serce zaczęło bić coraz szybciej, co sprawiało, że krew szybciej krążyła mi w organizmie, rozprowadzając po nim także pierwiastek podniecenia, które mnie ogarniało.
Przyjąłem tę samą pozycję co ona, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła mnie centralnie naprzeciwko siebie.
- Naprawdę wierzę, że sny coś znaczą - odezwała się.
- Hmm? - mruknąłem pytająco.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać.
- W pewnej książce bohaterce śni się jedna konkretna, powtarzająca się scena. Biegnie wśród mgły, a na ulicach nie ma żywej duszy. Tak naprawdę przez cały czas nie wie co jest jej celem i za każdym razem budzi się, zanim dotrze tam, gdzie prowadzi ją podświadomość. Na końcu powieści także wybiega z budynku i biegnie, mijając budynki ukryte za cienką warstwą mgły, tylko w realnym świecie w końcu dobiega do swojego celu. Wraca do własnego domu, uświadamiając sobie, że kocha mężczyznę, którego wcześniej odrzucała, nie pozwalając uwierzyć w to, że coś do niego czuje. A kiedy to odkrywa, on postanawia odejść, zmęczony czekaniem na odwzajemnienie jego miłości, którą darzy ją od samego początku.
    Gdy Scarlett wypowiedziała ostatnie słowa, milczeliśmy przez chwilę, a ja nie pomyślałem nawet, by zapytać, gdzie pojawiła się ta scena, jednak widziałem, że dla dziewczyny ma ona jakieś szczególne znaczenie. Spostrzegłem jednak, że po jej policzku spływała pojedyncza kropla. Delikatnym ruchem wyciągnąłem dłoń i kciukiem otarłem łzę. Bez namysłu przytuliłem Scarlett do siebie, chowając ją w swoich ramionach, by zapomniała na chwilę o wszystkich powodach, przez które miała ochotę płakać. Czułem, jak drżała pod wpływem dotyku moich nagich ramion, ale jednocześnie przylgnęła do mnie całym ciałem.
- Hej - szepnąłem. - Nie musisz biec, Scar. A ja nigdzie się nie wybieram.


***

- Śpisz? - zapytałam cicho, ale jakimś cudem wiedziałam, że otrzymam negatywną odpowiedź.
Mruknięcie, które dobiegło znad mojej głowy tylko potwierdziło moje przewidywania.
Czułam, jak klatka piersiowa, na której leżałam, unosi się nieznacznie za każdym razem, gdy Calum brał kolejny oddech.
Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie podczas ostatnich dni i wciąż nie mogłam uwierzyć we wszystko, co się tu działo. Chłopak, którego dłoń spoczywała na moich osłoniętych koszulką plecach, również wydawał się być zajęty swoimi myślami i dryfował gdzieś z daleka od miejsca, w którym się właśnie znajdowaliśmy.
W pewnym momencie Calum delikatnie wyswobodził się z naszego splotu i wstał, by zapalić niewielką lampkę stojącą obok stosu książek na podłodze. Wraz z naciśnięciem włącznika, coś pstryknęło i zdążyłam zobaczyć tylko iskrę zwiastującą przegrzanie się żarówki. Prawdopodobnie wysiadły też ogólne korki, ale oboje byliśmy zbyt zmęczeni, by nawet podejmować próbę ich naprawiania.
- Serio... - syknął Calum, powstrzymując się chyba przed rzuceniem lampką, by rozbiła się o ścianę.
- Jakim cudem może nawalić tu nawet prąd? - zapytałam spontanicznie.
Chłopak spojrzał na mnie, ale dostrzegałam go tylko na tyle, na ile pozwolił mi mój wzrok przyzwyczajony już do półmroku panującego w pokoju.
- Nie pytaj, ja nawet nie pytam. Czasami lepiej odpuścić próby zrozumienia czegoś, zamiast pozwolić, by zabierało ci to czas, którego i tak nie mamy.
Wiedziałam, że ma rację, więc nawet nie próbowałam z nim polemizować.
- Przecież masz świeczki - zauważyłam, przypominając sobie, że widziałam kilka w mieszkaniu.
- Świeczki? - jęknął, jakbym kazała mu nosić buty na obcasie.
- Świeczki - powtórzyłam. - Takie białe walce z czarnym knotem, które możesz zapalić poprzez potarcie zapałką o draskę i...
- Wiem jak zapala się świeczkę, pani oczywistość - powiedział ze zniecierpliwieniem w głosie, ale nie dał rady do końca ukryć rozbawienia. W jednej chwili jednak spoważniał i dodał: - Nie palę ich, nawet nie wiem jak znalazły się w moim mieszkaniu.
Westchnęłam i wstałam z łóżka, po czym bazując raczej na swojej pamięci niż zmyśle wzroku, podeszłam do półek, na których znalazłam jakieś trzy świece i postawiłam je na szafce obok łóżka. Calum po chwili usiadł obok mnie i podał mi paczkę zapałek.
- Strasznie ich tu dużo - zauważyłam, gdy w środku pudełka moim oczom ukazały się dokładnie trzy sztuki.
Byłam świadoma, że zirytuję tym Caluma, który z ostentacyjnym westchnięciem przejął ode mnie nasze jedyne źródło zastępczego prądu i zręcznie zapalił trzy świece wykorzystując jedną z zapałek.
Fragment pomieszczenia rozświetlił się, a na ścianach zaczęły tańczyć pomarańczowe odbicia płomieni, łącząc się z cieniami w rogach pokoju. Poczułam też specyficzny zapach, który zawsze był miły dla mojego zmysłu węchu.
- Wanilia - szepnęłam, wciągając powietrze.
Calum podniósł się i po chwili wrócił z kartką, którą wcześniej gdzieś rzuciliśmy.
- No dobra, waniliowa dziewczyno - powiedział, siadając tak, że patrzył teraz wprost na mnie. - Czas podzielić się listą rzeczy, które zamierzasz zrobić przed życiem i w wykonaniu których zamierzam ci pomóc.
Podał mi kartkę, a ja wyprostowałam ją i zaczęłam czytać, co chwilę spoglądając na reakcję chłopaka podczas przedstawiania kolejnych punktów, których było ni mniej ni więcej niż pięć.
Gdy skończyłam, Calum patrzył na mnie nieco zdziwiony.
- Więc? - zapytałam.
- Więc... - zaczął. - Liczyłem raczej na coś prostszego do wykonania...
- Kazałeś mi zrobić tę głupią listę, to ją zrobiłam, do cholery! - w ciszy panującej w pokoju mój lekko podniesiony głos zabrzmiał niemal jak krzyk.
Przysunęłam kartkę do jednego z płomieni świec i pozwoliłam, by papier zajął się ogniem, po czym szybko podeszłam do okna i pozwoliłam mu spłonąć na parapecie. Calum stanął obok mnie i patrzył, jak popiół spada powoli wirując w powietrzu.
- Musiałaś to zrobić? - zapytał cicho.
- To i tak był beznadziejny pomysł - odparłam. - Muszę wracać, wyspać się, obiecałam Edowi, że pomogę mu jutro w antykwariacie. Zapomnij o tej liście.
- Scar... - Cal złapał mnie za rękę, gdy odwróciłam się gotowa, by wyjść jak najszybciej.
Nie mogłam długo patrzeć wprost na niego, bo w jego oczach dostrzegałam coś, czego nie potrafiłam jednoznacznie nazwać, ale im dłużej utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, tym mocniej coś ściskało moje serce, jakby kurczyły się moje żebra.
- Przepraszam - powiedziałam, wyswobodziwszy się z uścisku chłopaka.
Zniknęłam z mieszkania Caluma tak nagle, jak się tam wcześniej pojawiłam i resztę nocy spędziłam na gapieniu się w sufit i wsłuchiwaniu się w nerwowe szarpanie strun basu, które dochodziło stłumione do moich uszu z piętra wyżej. Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego nawet tutaj odsuwam od siebie osobę, na której najbardziej mi zależy. Dlaczego nie pozwalałam dopuścić do siebie myśli, że znalazłam kogoś wyjątkowego.
- Przepraszam - szepnęłam, zamykając oczy.
W głowie dźwięczały mi jeszcze dwa inne słowa, których jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć, nawet leżąc samotnie w pustym mieszkaniu. Chociaż...może wcale nie musiałam ich mówić? Wystarczy, że je czułam. I właśnie przez te dwa słowa wszystko zaczynało się komplikować.



***

Najpierw trochę się poużalam, bo mi smutno, ale jak już się nieraz przekonałam, nie można mieć wszystkiego. Nie wiem, może trochę czuję się źle, kiedy widzę te trzysta komentarzy pod epilogiem Hungera, a potem trzy pod ostatnim rozdziałem Neverland. Komentarze są "nieistotne" wtedy, gdy ich komuś nie brakuje, kiedy ludzie przestają czytać twoje opowiadanie, wtedy zaczyna ich brakować i zaczyna się je o wiele bardziej doceniać. No, to tyle ode mnie w tym tygodniu, do zobaczenia, mam nadzieję.
M. (@irwinflex)

piątek, 28 listopada 2014

13



    Patrzyłam, jak ludzie wokół mnie powoli rozchodzą się po kątach, gdzie ktoś rozdawał darmowe drinki i plastikowe kubki, do których hojnie nalewano porcje piwa z metalowych beczek. Scena pogrążona była w ciemności, jako że zespół zszedł z niej kilka minut temu, żegnany krzykami wyrażającymi żywy entuzjazm publiczności. Teraz na brzegu podwyższenia siedziało kilkanaście osób, śmiejąc się i rozmawiając z innymi. Chelsea przeciskała się między ludźmi, niosąc w rękach dwa kubki z piwem.
- Dzięki - odparłam, gdy podała mi jeden z nich.
Musiałam wyglądać nieco dziwnie, stojąc nieruchomo, gdy każdy podrygiwał w takcie muzyki, którą puszczono z głośników umieszczonych w głębi sali. Dodatkowo wpatrywałam się ciągle w miejsce, gdzie wcześniej stał Calum, grając na gitarze.
- Byli świetni, prawda? - zagadała Chelsea, idąc moim śladem, spojrzała na pustą przestrzeń przed nami.
Pokiwałam głową, odwracając się, po czym oparłam się plecami o ścianę i powoli zsunęłam się na ziemię, a chwilę później Chelsea usiadła obok mnie.
- Nie powinnaś być przypadkiem ze swoim chłopakiem? - zapytałam nie dość dyskretnie, ale czułam, że mogę z nią rozmawiać swobodnie.
- Jakim chłopakiem? - odparła z lekką nutą sarkazmu, a na jej twarzy pojawił się kwaśny uśmiech, kiedy wskazała dłonią w określonym kierunku. - Tym, który właśnie wpił się ustami w wargi tamtej dziewczyny, jakby próbował wyssać z nich jad?
- Oh - wyrwało mi się.
- Tak jest nawet lepiej - powiedziała zrezygnowana, ale wiedziałam, że kto jak kto, ale ona nie zamierzała się z tego powodu załamać.
- Mogę spytać, co się między wami...
- Twierdzi, że jestem szalona.
- A nie jesteś? - zapytałam z uśmiechem.
Popatrzyła na mnie i mogłam łatwo stwierdzić, że akurat w tym momencie nie była rozbawiona.
- Co się dzieje?
- Ty też pomyślisz, że zwariowałam. Każdy by tak pomyślał.
Przypomniałam sobie wszystko, o czym powiedziała nam Rose i obawiałam się, że nic, co ma mi do powiedzenia Chelsea już nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Dziewczyna westchnęła i jednym tchem zaczęła wyrzucać z siebie ciążące jej na sercu sprawy, których nie potrafiła wyjawić nikomu innemu.
- Pamiętasz, jak spotkałaś mnie na samym początku? - pokiwałam głową, a ona kontynuowała. - Wiesz, że chciałam stąd wyjechać, że miałam duże ambicje, ale za każdym razem, gdy próbowałam jechać gdzieś daleko, wracałam do punktu wyjścia, do tego cholernego miasta. Tak, jakbyśmy byli tutaj uwięzieni. Nie wiem co się dzieje i za wszelką cenę chcę się dowiedzieć.
Serce biło mi szybciej, w miarę jak Chelsea wypowiadała kolejne słowa i nie wiedziałam, jak mam na nie zareagować. Ustaliliśmy przecież, że nie wtajemniczymy kolejnych osób, bo mogłoby to prowadzić do tragedii. Dlatego postanowiłam odwrócić jej uwagę i skierować tok myślenia na inny tor.
- Może to znak! - zaśmiałam się, próbując obrócić wszystko w spontaniczny żart. - Może to miasto cię potrzebuje Chelsea, może czasami lepiej być Kimś tutaj, niż Nikim w wielkim, złym świecie.
Wyciągnęłam w jej stronę kubek, a ona mechanicznie stuknęła w niego swoim, po czym obie pociągnęłyśmy spory łyk piwa.
- Znasz Ashtona, prawda? - zmieniła temat, bo chyba sama nie chciała ciągnąc tematu, który doprowadzał ją do frustracji.
- Mhm, trochę. Pracuje z Calumem - odpowiedziałam.
- Świetnie dziś grał.
- Świetnie dziś grał i, i, i... - próbowałam pociągnąć ją za język, bo widziałam, jak rozmarzyła się na same wspomnienie o chłopaku.
- Och, przestań - dźgnęła mnie w bok z uśmiechem na twarzy.
- A tak w ogóle, to gdzie są te gwiazdy? - zapytałam, rozglądając się po sali, ale nigdzie nie widziałam chłopaków, którzy stali wcześniej na scenie.
- Powinnam poszukać Caluma - powiedziałam, wstając i otrzepując spodnie z pyłu, który osadzony na ścianach i podłożu pozostawił szarą warstwę na moich ubraniach.
- Pozdrów Ashtona, jeśli go zobaczysz - rzuciła Chelsea, a ja powiedziałam tylko, że oczywiście mu to przekażę.

    Wyszłam na zewnątrz, powoli pokonując schody, na których musiałam przecisnąć się obok jakiejś przyklejonej do siebie pary.
Gdy pchnęłam ciężkie drzwi, uderzyło we mnie rześkie nocne powietrze. Przed magazynem było kilka osób, z których większość stała, rozmawiając podczas palenia papierosów.
Zauważyłam charakterystyczne czerwone włosy gitarzysty z zespołu i podeszłam do niego, korzystając z okazji, że stał sam, wydmuchując z ust dym.
- Hej - powiedziałam, stając obok niego.
- Hej - odparł, podając mi dłoń, którą uścisnęłam. - Jestem Michael.
- Scarlett.
Spojrzał na mnie, jakby coś zaświtało mu w głowie i nagle przybrał dziwną minę.
- Wiem o wszystkim... - szepnął tajemniczo, uśmiechając się do mnie.
Nie dałam po sobie poznać, że tętno wzrosło mi tak, jak wtedy, gdy Chelsea zaczęła opowiadać o swoim małym szaleństwie.
Patrzył na mnie, jakby czekał na jakąś reakcję, ale po chwili zrezygnowany westchnął teatralnie i powiedział:
- No wiesz, o tobie o Calumie - mrugnął do mnie.
Kamień spadł mi z serca, chociaż jednocześnie zaczęłam się zastanawiać, co też Cal im o mnie naopowiadał.
- A właśnie, nie widziałeś go może gdzieś przypadkiem? - zapytałam.
- A może przypadkiem widziałem.
- To może przypadkiem mógłbyś mi to powiedzieć... - uśmiechnęłam się.
- A mógłbym. Może - powiedział i dodał jeszcze - Całkiem przypadkiem.
Zaproponował mi papierosa, ale odmówiłam.
- Poszedł tam - machnął dłonią, wskazując mi kierunek. Miałam już odejść, kiedy odezwał się jeszcze raz. - Calum dużo o tobie mówił. To dobry chłopak, opiekuj się nim dziewczyno.
Pokiwałam głową i odeszłam, idąc tam, gdzie miałam nadzieję spotkać Cala.

    Szłam przez chwilę, rozglądając się wokoło. Nikłe światła latarni oświetlały mi drogę, lecz nigdzie nie dostrzegałam chłopaka, którego szukałam.
Nagle jakaś silna dłoń pociągnęła mnie do zaułka między dwoma magazynami, ale zamiast krzyczeć, uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam przed sobą dwoje znajomych brązowych oczu.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziałam z urywanym oddechem, bo serce biło mi dość szybko.
Zaśmiał się tylko, co naprawdę nie pomagało w unormowaniu mojego tętna. Widziałam jak cienie i smugi ciepłego światła podkreślały jego kości policzkowe, a oczy śmiały się wraz z ustami.
- Dlaczego nie jesteś w środku? - zapytałam o pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
Oparł wyciągniętą rękę o mur tuż obok mojej głowy, stając centralnie naprzeciwko mnie.
- Pomyślałem, że na zewnątrz znajdę kogoś ciekawego. No i proszę, nie pomyliłem się.
Znów ten uśmiech, który działał na mnie za każdym razem tak samo, jak za pierwszym.
Może powinnam zacząć dopuszczać do siebie uczucia i pozwolić im siać w moim rozumie zniszczenia, ale myślałam też racjonalnie i byłam pewna, że z momentem, gdy to zrobię, trudniej będzie mi podjąć ostateczną decyzję. Okazuje się, że śmierć jest niczym w porównaniu z dopuszczeniem do siebie myśli, że zaczynasz darzyć kogoś uczuciem silniejszym niż wszystkie i nie potrafisz w żaden sposób tego zatrzymać.
- Myślałam, że jesteś raczej nieśmiały, a tam na scenie... - zaczęłam.
- Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć. Trzymasz w ręku coś, z czego potrafisz zrobić użytek i dać ludziom powód do zabawy i w pewien sposób stajesz się bardziej pewny siebie, tak to chyba działa.
Ledwo zauważalnie przysuwał się coraz bliżej mnie i byłam pewna, że za chwilę mnie pocałuje, ale gdy już przymykałam powieki, on odsunął się i złapał mnie za rękę, dając znak, że mam za nim iść. Calum prowadził mnie ku samochodowi Chelsea, a gdy stanęliśmy obok niego, podał im kluczyki.
- Skąd je masz? - zapytałam zdziwiona.
- Powiedzmy, że znalazłem kogoś, kto zgodził się zaopiekować Chelsea i odwieźć do domu, a dzięki temu mamy środek transportu.
- Wypiłam trochę...
Calum spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem i powiedział szybko ironicznym tonem.
- Naprawdę najbardziej przejmujesz się tym, że będziesz prowadzić pod wpływem? I co się stanie? Umrzemy?
Wzniosłam oczy ku górze, nie mając siły się z nim kłócić, więc po prostu wsiadłam do samochodu, a Calum wcisnął się w fotel pasażera zaraz po tym.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, ale w oczach Caluma było coś, co podpowiadało mi nasz cel.
Chłopak popatrzył przed przednią szybę na ciemne niebo pokryte gwiazdami i spojrzał na mnie.
- Pomyśl, gdzie chciałabyś teraz być. Myślę, że mamy na myśli to samo miejsce.
Na chwilę zawiesiłam się, nie mogąc oderwać oczu od jego bazowych tęczówek, po czym uniosłam kącik ust i odpaliłam silnik.


    Leżeliśmy z głowami ułożonymi obok siebie i żadnemu z nas nie przeszkadzało milczenie, w którym pogrążaliśmy się od jakiegoś czasu. Milczenie nie jest złe, kiedy jesteś obok osoby, przy której nie musisz wcale nic mówić, by się rozumieć.
Trzymałam Caluma za rękę i pozwoliłam zamknąć sobie oczy, bo nie mogło mi się stać nic złego, tak długo, jak byłam z nim. Wszystko działo się tak szybko i Rose chyba miała rację, mówiąc, że czas płynie tu inaczej. Możliwe, że w odniesieniu do rzeczywistości, zegary nie miały tu prawa bycia, ale jeśli chodzi o uczucia, wydawało mi się, że tutaj odczuwa się je jako znacznie wzmocnione i bardziej intensywne.
Nad nami świecił księżyc, jeśli akurat nie przykrywały go ciężkie chmury, które przesuwały się po niebie.
- Chcesz znać moje zdanie? - zapytał cicho Calum, a ja wyczułam w jego głosie, że adrenalina po koncercie zaczęła go opuszczać.
- Czuję, że niezależnie od odpowiedzi i tak je poznam - odparłam.
- Sądzę, że powinnaś odejść.
Podniosłam się gwałtownie i siadłam, a on zrobił to samo, więc teraz siedział, patrząc mi prosto w oczy.
- Masz wybór, którego my nie mieliśmy - zaczął. - Wszystko zależy od ciebie.
Zastanowiłam się chwilę i zamierzałam zacząć się z nim kłócić, mimo że jeszcze niedawno byłam pewna tego, że raczej tutaj nie zostanę. Jak wiele może się zmienić przez jedno dłuższe spojrzenie na pozór zwykłych, brązowych oczu?
- Co jeśli nie mam do czego wracać? - rzuciłam.
- Zawsze jest coś, dla czego warto wrócić. Scarlett, musisz żyć.
- Żyje mi się bardzo dobrze tutaj - odbiłam piłeczkę w jego stronę, czekając czym tym razem mi odpowie.
-Właśnie w tym problem. Tu się nie żyje.
Ostatni argument Calum wypowiedział ściszając coraz bardziej ton głosu, po czym spuścił wzrok i zaczął przekładać między palcami sznurówkę buta.
Pochyliłam się i położyłam moje obie dłonie na jego policzkach, unosząc je delikatnie do góry, bym mogła na niego spojrzeć.
- Czujesz to? - zapytałam, a Calum pokiwał tylko głową.
Przesunęłam kciukiem po jego policzku.
- A to?
Złączyłam niespodziewanie nasze usta, czując, jak wargi Caluma zadrżały na skutek mojego dotyku.
Oparłam swoje czoło o czoło Caluma i przymknęłam oczy, dając się całkowicie pogrążyć w chwili, która zdawała się trwać wiecznie. Czułam na skórze warg wydychane przez niego powietrze i niemalże słyszałam bicie serca, wyrywającego się także z mojej klatki piersiowej.
- Widzisz? - szepnęłam. - Może to nieżycie wcale nie oznacza, że nie możemy czuć.
- Trudno cię będzie przekonać - powiedział z przekąsem Calum, wstając i podchodząc do krawędzi dachu. Chyba nie tak łatwo było odciągnąć jego myśli od tego tematu.
Podeszłam do niego i oparłam się łokciami o murek, stając do niego plecami, bym jednocześnie mogła widzieć chłopaka.
- Zawrzyjmy umowę - odezwał się, ciągle patrząc na senne miasto.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, czego mam się spodziewać.
- Ludzie robią listę rzeczy, które chcą zrobić przed śmiercią, więc my zróbmy listę rzeczy, które można by zrobić przed życiem.
Odwrócił się i uśmiechnął, wyraźnie zadowolony z tego pomysłu. Nie wiem kiedy zdążył to zrobić, ale przed nim leżała pusta kartka papieru z leżącym na niej długopisem, który powstrzymywał ją przed porwaniem przez wiatr.
- Kiedy skończysz, wiesz, gdzie mnie szukać - powiedział i po chwili straciłam go z oczu, gdy zszedł schodami przeciwpożarowymi, wracając do swojego mieszkania.
Wzięłam długopis do ręki i zaczęłam pisać.

    Mimo wszystko nadal nie wiedziałam, jaką decyzję podejmę, ale miałam zamiar wykorzystać dobrze czas, który przyszło mi spędzić z Calumem.
Może to nie takie złe, jeśli nie wiesz, czego właściwie chcesz od życia. Dzięki temu może cię zaskoczyć, a czy nie o to w tym wszystkim chodzi?



Jesteśmy już bliżej niż dalej końca, co mnie niezmiernie cieszy, bo jeśli jest coś, co lubię najbardziej, to są to zakończenia. Dzisiaj wyjątkowo bez cytatu.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i życzę wam miłego weekendu, spędzonego w sposób ciekawszy niż mój - czyli polegający na leżeniu w łóżku i chorowaniu.

piątek, 21 listopada 2014

12


Można kochać kogoś tak bardzo, pomyślał, ale nigdy nie kocha się tak bardzo,
 jak bardzo się za nim tęskni



Żyliśmy więc, chociaż nie wiem, czy pierwsze słowo właściwie dobrze opisuje przebywanie w Neverland. Byliśmy tam, udawaliśmy, że wcale nie myślimy ciągle o rzeczach, których dowiedzieliśmy się od Rose i o tym, jak to jest umrzeć i nawet nie wiedzieć, że się umiera.
Wiele razy stykałam się z opisami śmierci, a okazało się, że wyobrażenia są zupełnie inne niż rzeczywistość. Mówią, że śmierć zmienia wszystko, w naszym przypadku zmieniła jedynie postrzeganie rzeczywistości, a to równie dobrze można uznać za niewielki procent tego, co działo się wokół.
Miałam do podjęcia decyzję, która zaważyć miała na całym moim życiu lub nieżyciu i chociaż z jednej strony chciałam wrócić, to coś mówiło mi, że tak naprawdę nic na mnie nie czeka, co w żaden sposób mi nie pomagało.
Nie do końca rozumiałam też zasady działania tego miejsca, ale pewnych rzeczy nie da się zrozumieć. Może nawet nie chciałam. Najdziwniejsze jest to, że nie czułam się...martwa. Czułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek wcześniej i to sprawiało, że w mojej głowie panował ciągły chaos, przerywany spokojem jedynie wtedy, gdy zamykałam oczy i szłam spać. Próbowałam nie roztrząsać każdego elementu istnienia tutaj, chociażby tego, jakim cudem możemy używać telefonów albo po co właściwie chodzimy spać. Uznałam, że takie miejsca rządzą się własnymi prawami i jedyne, co nam pozostaje, to je zaakceptować. Nawet jeśli każdy nerw w moim ciele mówił mi, że to wszystko jest niemożliwe.
Zaczęłam też rozważać wersję, że tak naprawdę siedzę w zakładzie psychiatrycznym i Neverland jest tylko wytworem mojej wyobraźni, a ja oszalałam. Chociaż ktoś kiedyś powiedział, że tylko wariaci są czegoś warci na tym świecie, wiec może nie była to wcale taka negatywna opcja. Kto wie.
Mogłoby to wydawać się dziwne, ale prawie codziennie jak gdyby nigdy nic chodziłam do antykwariatu, spotykając się z Edem, który jednak był oszczędny w jakiekolwiek wyjaśnienia, chociaż już pierwszego dnia dał mi do zrozumienia, że Rose o wszystkim mu powiedziała.
- Wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że... - zaczęłam od razu po wejściu do antykwariatu kilka dni temu.
- Powoli, Scarlett, mamy czas - przerwał mi Ed, jednak ton jego głosu był przyjazny, a na dodatek na jego twarzy malował się nikły uśmiech.
- Mamy czas?! - zrobiłam minę, która wyrażała moje zdezorientowanie i frustrację.
Ed przeszedł od regału do innych półek, by wcisnąć kilka książek na swoje miejsce tak, by były ułożone w odpowiednim porządku. Nie śpieszył się z udzieleniem mi odpowiedzi i niesamowicie mnie to irytowało, chociaż nie byłam w stanie gniewać się na niego chociaż przez sekundę.
Rozejrzałam się, spoglądając na zniszczone grzbiety starych woluminów, myśląc, jak mogły się tu znaleźć.
- Znam to miejsce lepiej niż ty, zaufaj mi po prostu - powiedział, wracając na swoje stałe miejsce za starym, drewnianym biurkiem, które jednocześnie pełniło funkcje lady.
- Czym właściwie jest Neverland, Ed? - zapytałam bezpośrednio, nie siląc się na żadnego rodzaju półśrodki.
Starszy pan westchnął i zdjął z nosa okulary, patrząc na mnie.
- Zaczynam żałować, że Rose was wtajemniczyła, zaczynasz zadawać zbyt wiele pytań, dziecko, a ja jestem zmęczonym starym próchnem i nie wiem, czy mam siłę na nie odpowiadać.
- Przepraszam, ja...
Ed roześmiał się, rezygnując ze swojej poważnej postawy i przybierając znowu twarz osoby, której możesz uwierzyć we wszystko, bo podświadomie wiesz, że mówi tylko prawdę.
- Lubię nazywać to miejsce Przystankiem. Nikt z nas nie wie, jak potoczy się jego życie i tak naprawdę składa się ono właśnie z takich przystanków. Neverland jest jednym z nich, a ja nie potrafię ci powiedzieć, czy później również nie kierujesz się do kolejnego. Wierzę, że życie i śmierć to tylko umowna kwestia, tak naprawdę to wszystko jest czymś o wiele więcej. Nie rodzimy się po to, by umrzeć, tylko po to, żeby zacząć piękną przygodę i patrzeć, gdzie zaprowadzi nas los. Czasami możemy się rozczarować, ale lubię myśleć, że prędzej czy później wszyscy znajdujemy coś szczególnego.
Nie miałam pojęcia, jak mam zareagować na słowa, które przed chwilą usłyszałam z ust Eda i prawdę mówiąc, on chyba wcale nie oczekiwał, bym to jakoś skomentowała, bo to nie potrzebowało komentarza.
Ed założył z powrotem okulary i wyrwał mnie z zamyślenia, kiedy teatralnym tonem powiedział, żebym tak nie stała, bo na zapleczu jest tysiące pudeł, które natychmiast potrzebują mojej interwencji, by nie mogły zamienić się w spróchniałe szczątki, które rozpadną się w pył, gdy tylko zdecyduję się ich dotknąć. Tak więc pomagałam Edowi aż do późnych popołudni, a potem zazwyczaj szłam gdzieś z Calumem. Czasami spacerowaliśmy w ciszy, bo nie musieliśmy rozmawiać, by dokładnie wiedzieć, o czym myśli druga osoba. Od tamtego czasu myśleliśmy tylko o jednym i było to zdecydowanie moje potencjalne odejście i zaprzepaszczenie wszystkiego, co się do tej pory między nami wydarzyło.
Cała ta historia brzmiała jak banalna opowieść miłosna, ale oboje czuliśmy, że tu chodziło o coś zupełnie innego, o coś więcej. Żadne z nas nie wracało do momentu, gdy się pocałowaliśmy, chociaż mogę się założyć, że nie było dnia, by Cal o tym nie myślał, bo ja robiłam to co mniej więcej trzy sekundy. I nie, nie był to element sprzyjający podjęciu decyzji o odejściu. Wręcz przeciwnie. Część mnie chciała tutaj zostać i gdy przebywałam z chłopakiem, ta część wygrywała.

Wracałam akurat z antykwariatu, idąc chodnikiem, który mógł wcale nie istnieć, obok mnie przejeżdżały samochody, które nie miały prawa tu być, mijając ludzi, o których wolałam nawet nie zaczynać myśleć, by nie widzieć w nich śmierci.
Jednak wtedy odezwał się dzwonek telefonu, jakimś cudem tutaj funkcjonującego. Odebrałam połączenie i po drugiej stronie usłyszałam głos. To była jedyna rzecz, do której prawdziwości nie miałam żadnych złudzeń.
- Cześć Scarlett.
- Cześć Calum.
- Skończyłaś już pracę - to nie było pytanie, a stwierdzenie, co nieco mnie dziwiło.
- Tak...
Jego głos była dziwnie wesoły i zastanawiałam się, co było powodem tej radości, jako że przez ostatnie dni chłopak raczej nie emanował entuzjazmem.
- Wiesz, gdzie są w tym mieście stare magazyny? - zapytał.
- Nie za bardzo - odparłam. - A co, ktoś cię w nich uwięził?
- Nieważne, w takim razie będziesz musiała zabrać się z Chelsea.
- Calum, o co do cholery... - zaczęłam, ale Calum zakończył rozmowę szybkim 'do zobaczenia' i rozłączył się.
Zaczęłam iść szybciej w stronę kamienicy, zamierzając zignorować w ogóle tę rozmowę, jako że Calum nie zamierzał chyba wyjaśniać mi czegokolwiek. Po powrocie do mieszkania wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w jakieś świeże ciuchy, po czym wzięłam do ręki książkę i próbowałam po raz kolejny czytać tę samą historię, ale leżący obok mnie na materacu telefon, nie pozwalał mi się skoncentrować. W końcu uległam i zadzwoniłam do Chelsea, by po dwóch sygnałach usłyszeć jej dźwięczny głos.
- Scarlett! - krzyknęła wesoło.
Zaczęłam zastanawiać się, jak ona mogła trafić do Neverland, ale to chyba nie była najlepsza pora do rozmyślań na ten temat.
- Chelsea, wiesz może...
Nie zdążyłam dokończyć, bo Chelsea przerwała mi od razu. Co oni wszyscy mieli z tym przerywaniem mi w pół zdania.
- Jasne, Calum do mnie dzwonił, będę u ciebie za godzinę.
Ona także nic więcej mi nie wyjaśniła, rozłączając się i zostawiając mnie tak samo zdezorientowaną jak pięć minut temu.
W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć im, żeby pieprzyli się z takimi niedopowiedzeniami, ale moja wrodzona ciekawość była zbyt silna.

Chelsea czekała na mnie w swoim samochodzie, stukając palcami w kierownicę w rytmie jakiejś piosenki, która leciała z głośników.
- Możesz mi powiedzieć chociaż po co jedziemy do tych magazynów? - zapytałam od razu, gdy wsiadłam do środka.
- Uhm...nie - uśmiechnęła się i odpaliła silnik.
Westchnęłam i już nie próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek, bo najwyraźniej i tak nie miałam dostać odpowiedzi.
- A walić to - powiedziała nagle, spoglądając na mnie. - Obiecałam Calumowi, że nie powiem ci nic o dzisiejszym wieczorze, ale nie mówiłam nic o wspominaniu starych wydarzeń.
Była wyraźnie z siebie zadowolona, jakby właśnie wynalazła nowe twierdzenie matematyczne.
- Znasz Ashtona, tego chłopaka, który pracuje na stacji z Calumem, prawda? - zapytała, a ja tylko przytaknęłam. Gdyby on sam usłyszał własne imię z jej ust, chyba by zemdlał albo stałoby się coś jeszcze innego...Uśmiechnęłam się na samą myśl, karcąc się w głowie za tak głupie myśli.
- Jakiś czas temu mieliśmy mały problem z załatwieniem muzyki na jakąś imprezę, więc on i dwóch innych chłopaków z naszej szkoły wpadli na pomysł, że sami zagrają. Nikt w nich nie wierzył, ale kiedy już wyszli na scenę, oh, zastanawiałam się, czy te stare ściany wytrzymają.
- Co stało się potem? - zapytałam szczerze zainteresowana.
- Już nigdy więcej nie wystąpili razem. Częściowo dlatego, że nie było okazji, a poza tym podobno w ich brzmieniu czegoś brakowało, z tego co słyszałam, sami tak twierdzili.
Układając sobie w głowie wszystko, co mówiła Chelsea, domyśliłam się, że Calum po prostu zabiera mnie na jakiś koncert ze względu na to, że gra tam Ashton.
- Jesteśmy - powiedziała Chelsea, wjeżdżając między martwe szare budynki, które wyglądały jak wielkie prostopadłościany pozostawione tutaj i zapomniane.
Przy wejściu do jednego z nich stał jakiś młody chłopak, który po kilku słowach zamienionych z moją towarzyszką wpuścił nas do środka. Okazało się, że musimy z Chelsea zejść po schodach do podziemnego pomieszczenia, które wyglądało jak średniej wielkości pusta przestrzeń. Ściany były pokryte różnymi napisami i wzorami graffiti.
- Gdzie mamy się spotkać z Calumem? - powiedziałam głośno, by przebić się przez inne głosy ludzi, którzy wypełniali pomieszczenie niemal po brzegi.
Chelsea nie odpowiedziała mi, tylko dalej prowadziła ku miejscu, które zapewne było przeznaczone na prowizoryczną scenę.
Stanęłyśmy prawie na początku tłumu, bo wszyscy przepuszczali Chelsea, a ona tylko posyłała im pełne przyjaźni uśmiechy. Jej nie dało się nie lubić.
Rozglądałam się po nieznanych mi twarzach, chociaż niektórych kojarzyłam z ostatniego ogniska w domku nad jeziorem. Oni wszyscy rozmawiali jak gdyby nigdy nic, bawili się, kilka par stało pod ścianą całując się, jakby nic innego się nie liczyło.
Jeśli wtedy u Rose miałam wątpliwości, czy nie warto byłoby powiedzieć im wszystkim prawdy, w tamtym momencie byłam już pewna, że nigdy nie mogą się jej dowiedzieć. Jaki jest sens przerywania takiego szczęścia cierpieniem?
Patrzyłam na ludzi, szukając w tłumie znanych mi brązowych oczu, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Caluma.

W końcu nagle wszystkie światła zgasły, a nikłe wiązki czerwonego reflektora oświetliły scenę, rozpraszając światło na miliony kawałeczków.
Chociaż stałyśmy z Chelsea naprzeciwko tuż obok samej sceny, nie mogłam w mroku dostrzec dokładnie postaci, które się na niej pojawiły.
Po chwili jednak przez salę przeszły pierwsze mocne uderzenia w bęben perkusji, a ja usłyszałam słowa pierwszej piosenki.
- Life can be so hard to breathe when you're trapped inside a box...
Znałam ten głos. Znałam to uczucie w brzuchu, gdy słyszałam głębokie dźwięki wydobywające się spod palców osoby, która grała na gitarze basowej. Jednak dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy blondyn, którego widziałam po raz pierwszy zaczął śpiewać refren i scena rozświetliła się całkowicie, ukazując cały zespół w całej okazałości.
Osoby, której szukałam w tłumie nie było tam, bo stała przede mną na scenie, patrząc prosto w moją stronę, wtedy gdy jej oczy były otwarte.
Calum był zupełnie inny na scenie niż wtedy, gdy po prostu razem spacerowaliśmy czy siedzieliśmy na dachu. Teraz, gdy wczuwał się w to, co robił, nie sposób było się w niego nie wpatrywać.
Gdy skończyli grać pierwszą piosenkę, blondyn z kolczykiem w wardze podszedł do mikrofonu i objął go obiema dłońmi.
- Wow, dużo was - wykrztusił najpierw, powodując salwę śmiechu, która przetoczyła się po sali. - Mam na imię Luke...
- Zamknij się, Luke - przerwał mu stojący obok niego chłopak z ogniście czerwonymi włosami w koszuli w kratę, ponownie rozśmieszając publiczność. - Każdy wie jak się nazywamy, więc po prostu zaczniemy grać i mamy nadzieję, że wam się kurewsko spodoba ludzie!
Odpowiedzią na te słowa był zbiorowy krzyk, który połączył się z początkiem kolejnej piosenki. Zastanawiałam się, kiedy znaleźli czas na próby, pisanie tekstów, ale wtedy zupełnie mnie to nie obchodziło, bo muzyka i atmosfera pochłonęły mnie całkowicie. Czułam, że byłam częścią tłumu i wszystkiego, co mnie wtedy otaczało.
Ashton uderzał w perkusję, jakby od tego zależało jego życie, a gdy spojrzałam na Chelsea, widziałam, że jest tym oczarowana. Ich muzyka była dobra, bo oni czuli się dobrzy.
Przed niektórymi piosenkami któryś z nich mówił coś na wstępie i kiedy mieli zagrać ostatni już kawałek, przyszła pora na Caluma. Nieśmiało podszedł do mikrofonu i spuścił wzrok zanim cokolwiek powiedział, ale po chwili wyprostował się i zaczął mówić.
- Czasami znajdujemy coś, co czyni nas szczęśliwymi i trudno nam to wypuścić z rąk, chociaż wiemy, że musimy. To może boleć, możemy tęsknić, ale jedno jest pewne. Jeśli na czymś bardzo nam zależy, to nigdy o tym nie zapomnimy.
Zanim światła zdążyły przygasnąć, zdążyłam uchwycić spojrzenie jego brązowych oczu skierowane wprost na mnie. Na scenie były wtedy jeszcze trzy inne osoby, wokół mnie stało ich jeszcze więcej, ale w tamtym momencie wydawało mi się, że stoję w tym pomieszczeniu sama z Calumem. Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłam jakiś błysk, może łzy, ale równie dobrze mógł być to jakiś pojedynczy odblask.
Piosenka była smutna, ale jednocześnie miałam wrażenie, że jest w niej jakaś nadzieja. Początek należał do Luke'a, któremu trzeba było przyznać, że był tak samo dobrym wokalistą, jak gitarzystą. Potem przyszła pora na Caluma i wydawało mi się, że jego głos jakby się załamał, gdy z jego ust wypłynęły słowa w drugiej zwrotce I wish you didn't have to be gone.
Nagle, gdy muzyka przycichła, a czerwone światło reflektora zostało skierowane bezpośrednio na Caluma, podniosłam wzrok i wpatrzona w niego chłonęłam kolejne słowa tekstu piosenki, który czułam tak samo dobrze, jak słyszałam.
- And I know I shouldn't tell you but I just can't stop thinking of you...
Poczułam, jakby moje własne serce zostało w tamtym momencie otulone ciepłą głębią jego głosu.
Ja też nie zapomnę Calum. Ja też.



***

(*Tak wiem, że w tekście jest I didn't have to be gone, ale mała zmiana na potrzeby fanfiction.)
Cytat z 19 razy Katherine.
Ciągle zastanawiam się, jak długie wyjdzie mi to opowiadanie i mam nadzieję, że napiszę około dwudziestu rozdziałów, bo prawdę mówiąc, lubię je pisać. Może nie jest popularne, może nie jest najciekawsze, ale pisanie go sprawia mi przyjemność, a o to chyba właśnie chodzi, prawda?
Ostatnio pod rozdziałem było chyba najwięcej komentarzy jak dotychczas, za co bardzo dziękuję ♥

Love you guys, M. (@IRWINFLEX)

PS Jak chcecie to tweetujcie coś z hashtagiem #neverlandff, postalkuję chętnie!

czwartek, 13 listopada 2014

11



People fall in love in mysterious ways

Maybe just the touch of a hand


- To trochę długa opowieść - zaczęła Rose, niepewnie patrząc na nas, jakby nie wiedziała, czy może nam zaufać.
- Mamy czas - usłyszałam obok głos Caluma, który zabrzmiał, jakby chłopak miał w gardle coś, co utrudniało mu wydobywanie z siebie jakichkolwiek dźwięków.
Jego ręka mocniej ścisnęła moją, pozwalając mi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chociaż tego nie byłam do końca pewna.
- Nie patrzcie na mnie, jakbym była chora psychicznie - poprosiła Rose, czując na sobie nasze niepewne spojrzenia. Popatrzyliśmy po sobie z Calumem i oboje chyba myśleliśmy o tym samym, czy przypadkiem nie lepiej byłoby wtedy wyjść z pokoju, zadzwonić po psychiatrę i zapomnieć o tym chorym dzienniku. Jednak tego nie zrobiliśmy, może dlatego, że podświadomie wiedzieliśmy, że Rose jest przy zdrowych zmysłach. Ktoś inny mógłby nie dopuszczać do siebie jakichkolwiek możliwości, których nie dało się logicznie wytłumaczyć. My mogliśmy.
Rose wstała i upewniła się, że drzwi są zamknięte, a w barze nie ma nikogo oprócz nas. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwał jej spokojny głos, kiedy zaczęła opowiadać historię, która zmieniła wszystko.
- Nie wiem od czego zacząć, wiem też, że będziecie mieć wiele pytań, możecie też chcieć wyjść w trakcie, ale proszę was tylko o to, żebyście wysłuchali do końca i zachowali otwarte umysły.
Skinęliśmy głowami, bo nie mieliśmy nic do stracenia.
- Nikt tak naprawdę nie wie, jak trafia się do tego miasta...do tego miejsca. Może wydawać się, że sami wybieramy tę drogę i jest w tym trochę prawdy. Czas płynie tu nieco inaczej, bo rządzi się własnymi prawami. Scarlett, jesteś tutaj niedługo, Calum dłużej, ale nawet on zapewne nie zauważył, że nigdy nie zwracał uwagi na to, jaki akurat był dzień tygodnia, czyż nie? - zwróciła się z pytaniem do chłopaka, który tylko siedział wsłuchany w ton jej głosu.
- Znaczenie mają tylko lata, kiedy tu przybywamy, reszta jest po prostu dalszą częścią życia, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Trafiają tu ludzie, którzy czegoś szukali, ale nie mogli znaleźć w swoim ówczesnym życiu. Przybywają tutaj, najczęściej jako ludzie w waszym wieku, by dojrzeć, cieszyć się przez jakiś czas tym, czego nie można było odnaleźć nigdzie indziej i w końcu odejść.
- Umrzeć? - wyrwało mi się.
Rose tylko uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech, który mógł mi udzielić odpowiedzi.
- Byłam w twoim wieku, gdy przybyłam do miasta. Teraz już nawet nie pamiętam, jak dokładnie przebiegała moja podróż tutaj, chociaż pamiętam wszystko, co stało się wcześniej, ale o tym później. Niemal od razu spotkałam Eda, pomógł mi się odnaleźć. Jest jedyną osobą, która jest tutaj bez względu na wszystko. Lubię nazywać go dobrym duchem tego miejsca, ale wydaje mi się, że tak naprawdę stał się kimś o wiele ważniejszym. Kilka dni po mnie, razem z Edem zobaczyliśmy ciemnowłosego mężczyznę, który snuł się bez celu po mieście. Jacob Moore od razu stał się naszym przyjacielem, takie po prostu miał usposobienie, wszyscy zdawali się go lubić. Wszyscy, prócz jego samego. Nie potrafił uwierzyć w siebie, może właśnie to doprowadziło go do miasta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam niczego, więc po prostu spędzałam z nim czas, aż w końcu zakochaliśmy się.
Rose przerwała na chwilę, pogrążając się w natłoku wspomnień, które próbowała uporządkować sobie w głowie.
- Dopiero po dłuższym czasie Ed powiedział mi i Jacobowi o wszystkim, tak ja ja teraz mówię wam. Ja także nie chciałam w to uwierzyć, bo trudno uwierzyć ludziom w coś, co nie da się logicznie wytłumaczyć. Łatwiej będzie mi to przedstawić na przykładzie Jacoba, niż swoim. Mówiłam, że nie wierzył w siebie, ale tak naprawdę to było coś więcej. Nienawidził siebie, do tego stopnia, że kiedy w drodze donikąd zatrzymał się w jakimś małym motelu i - głos Rose zaczął delikatnie drżeć, ale kobieta próbowała zatuszować to nikłym uśmiechem - wypił jakąś mieszankę, którą nielegalnie kupił w szemranym sklepie gdzieś daleko.
Problemy są jak bakterie, niezależnie od czasów, potrafią się przystosować i ewoluują, mają jednak tę przewagę, że na bakterie człowiek potrafi wynaleźć w końcu lek, a na problemy nie.
Jacob twierdził, że obudził się później, ale to nie było to, co stało się naprawdę. Umarł w tym motelu, gdzieś pośrodku niczego.
- Więc w jaki sposób on... - wtrącił Calum, ale Rose uciszyła go gestem dłoni.
- Gdy Ed powiedział mu o tym, że tak naprawdę nie żyje, oboje odwróciliśmy się od niego, nie pozwalając mu wytłumaczyć czegokolwiek. Przecież dorastaliśmy, starzeliśmy się, wszystko było normalne. Wtedy spakowaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie, czekając, aż jakiś powóz będzie przejeżdżał, ale się nie doczekaliśmy. Kręciliśmy się w kółko, nie mogąc wydostać się z miasta i właśnie wtedy uwierzyliśmy. Utknęliśmy gdzieś pomiędzy, ale wkrótce zrozumieliśmy, że to nie było przekleństwo. Czasami trzeba po prostu zaakceptować to, co się dzieje, a nie z tym walczyć. Wtedy wszystko staje się o wiele łatwiejsze.
- Chcesz powiedzieć, że my... - zaczął Cal.
- Nie skończyłam - powiedziała Rose, stanowczo, ale nie z urazą.
Siedziałam nie mówiąc nic, przetwarzając natłok informacji, które kolidowały z jakimkowiek logicznym myśleniem, jakim zawsze kierowałam się w życiu.
- Jacoba już nie ma. Odszedł, jak wiele innych przed nami. Miasto istniało, istnieje i będzie istnieć. Przybywamy tu, odnajdujemy coś i wtedy możemy w końcu przenieść się gdzieś, do miejsca, o którym nikt nie wie. Może potem nie ma już nic, może jest wieczność, może kolejne miasto. To jest tylko przejście, pewien etap, zawieszona między światami rzeczywistość.
- Więc to koniec? - zapytałam, nie myśląc o tym, że Rose mogła nas okłamać albo być chora psychicznie. Podświadomie jej wierzyłam, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Po minie Caluma domyśliłam się, że on też zadawał sobie raczej pytanie 'dlaczego?', a nie mówił 'to niemożliwe'.
- Zależy co uznajesz za koniec. Według mnie to dopiero początek.
- Jakim cudem śmierć może być początkiem? - odparł cicho Calum zachrypniętym głosem.
Rose uśmiechnęła się, ale uśmiech z jej twarzy zniknął kilka chwil później, gdy powiedziała nam coś jeszcze. Zwróciła się raczej do mnie, chociaż patrzyła na nas oboje.
- Czasami pojawiają się dwa wyjścia.
Popatrzyliśmy odruchowo z Calumem na siebie nawzajem.
- Zdarza się, że niektórzy wracają do poprzedniego życia, gdy można ich jeszcze uratować. Jednak to ty decydujesz, czy chcesz wrócić.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. W pierwszym momencie pomyślałam, że jak najszybciej chcę się stąd wydostać, jakkolwiek by to nie brzmiało, ale potem w mojej głowie pojawił się drugi głos. Głos, który mówił mi, że tak naprawdę nie mam do czego wracać.
- Masz jeszcze czas na decyzję - uprzedziła mnie Rose.
- Jak długo?
- La tempesta - odparła Rose niezrozumiale. - To po włosku burza. Gdy pogoda zacznie się psuć, to znak, że miasto będzie oczekiwało od ciebie decyzji.
- Ile to dni? - wtrącił Calum.
- Trudno określić. Jeśli podejmiesz decyzję, zwróć się do mnie albo Eda.
Rose wstała i odwróciła się tyłem do nas, by móc przez szpary w żaluzjach obserwować przechadzających się na zewnątrz ludzi.
- Ktoś jeszcze wie o tym wszystkim oprócz was? - zapytał Cal.
- Tylko wy. Chyba nie muszę wam mówić, że chciałabym, byście zatrzymali te wszystkie informacje dla siebie.
- Nie sądzisz, że oni wszyscy mają prawo wiedzieć? - spytał chłopak z delikatną pretensją w głosie.
- Nie - odezwałam się nagle, szybciej niż pomyślałam w ogóle, że może nie powinnam się odzywać.
Calum i Rose spojrzeli jednocześnie na mnie, oczekując dalszej części mojej wypowiedzi.
- Skoro ci ludzie...skoro oni czegoś szukali i mieli odnaleźć to tutaj, pozwólmy im to zrobić. Pozwólmy im być szczęśliwymi.



Szliśmy z Calumem obok siebie poboczem drogi w stronę centrum, a każde z nas myślało o tym, jak przekonać swój mózg do tego, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Chłopak trzymał w garści kilka małych kamieni i co chwila rzucał nimi przed ciebie. Marszczył brwi, jakby to wszystko nieco do przerastało i wcale się nie dziwiłam, bo czułam dokładnie to samo.
- Więc... - zaczął.
Zatrzymałam się.
- Co zamierzamy z tym zrobić? - zapytałam.
- Nie wiem jak ty, ja zamierzam udawać, że to się nie wydarzyło.
Przewróciłam oczami i otworzyłam usta ze zdumienia.
- Ty tak na serio? - niemal krzyknęłam.
- Czego ode mnie oczekujesz, Scarlett?! Że nagle zacznę brać w tym wszystkim udział? Dziękuję bardzo. Wystarczy mi życie...czy cokolwiek to jest, ze świadomością, że umarłem.
Milczałam przed chwilę, próbując znaleźć słowa, które mogłyby wyrazić to, co wtedy czułam. A czułam jednocześnie wszystko i nic.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Za co?
- Za to, że cię w to wciągnęłam. Za to, że zniszczyłam ci cały pobyt tutaj, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Przepraszam.
- To wszystko nie ma sensu - powiedział Calum, siadając na jakimś powalonym konarze drzewa na poboczu.
- Może wręcz przeciwnie.
Siadłam obok niego. Tym razem to ja złapałam go za dłoń, dodając mu otuchy tak samo, jak zrobił to on, gdy byliśmy u Rose.
- Nie rozumiem, jak możesz się jeszcze zastanawiać nad tym, czy chcesz tu zostać - powiedział nagle.
- Nie mam do czego wracać. A skoro Rose twierdzi, że przybywamy tu, by coś znaleźć, to chyba warto zostać i poszukać.
Spojrzałam na niego, gdy patrzył przed siebie, na las po drugiej stronie drogi, która prowadziła donikąd.
- Zamierzasz powiedzieć Ashtonowi? - zapytałam, a chłopak tylko pokręcił głową.
- Wygląda na to, że mamy wspólną tajemnicę - odparł.
- Chodź - powiedziałam, wstając i biorąc Caluma za rękę, ciągnąc go ze sobą.
Ruszyłam w stronę lasu, wchodząc na jedną ze ścieżek. Nasze buty odbijały się od pokrytego miękkim mchem podłoża, w miarę jak wchodziliśmy w gęstwinę liści i gałęzi.
Nie odzywaliśmy się, ale nie puszczałam dłoni Caluma, więc wiedziałam, że wciąż jest obok mnie.
W końcu wyszliśmy na polanę i zatrzymaliśmy się oboje. Bez namysłu położyłam się na zimnej trawie. Zastanawiałam się, czy to w ogóle możliwe, że coś czuję, ale tak bez wątpienia było.
Calum poszedł w moje ślady, kładąc się obok.
- Wiesz, co jest najgorsze? - zapytał retorycznie, po czym odpowiedział sam sobie. - Nie pamiętam momentu umierania, ale wiem, że to nie był wypadek. Byłem jak Jacob, tylko użyłem innego sposobu.
Przesuwałam palcami między źdźbłami trawy, aż natrafiłam na ciepłą dłoń leżącą obok.
- Nie musisz o tym myśleć.
- Nie potrafię o tym nie myśleć.
Obróciłam się na bok i podparłam głowę ręką.
- Czasami lepiej wyrzucić wszystko z siebie - szepnęłam.
Calum przekręcił głowę i spojrzał na mnie, po czym przybrał taką samą pozycję jak ja, byśmy mogli być naprzeciwko siebie.
- Spójrz na pozytywne strony - powiedziałam. - Owszem, nie możesz wyjechać, utkwiłeś tu już do końca, ale z drugiej strony - nie masz już nic do stracenia. Możesz żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało, może to na tym polega urok tego miejsca.
- Jesteś niesamowita, naprawdę potrafisz myśleć teraz o pozytywach?
- Zamartwianie się i roztrząsanie tego w kółko nic ci nie da - powiedziałam stanowczo.
- Masz inny pomysł?
Uśmiechnęłam się i usiadłam po turecku.
- A co jeśli pomożemy sobie nawzajem? Co jeśli ja pomogę ci znaleźć to, czego szukasz, a ty pomożesz mi podjąć decyzję.
- Przecież znasz moje zdanie, powinnaś uciekać stąd jak najszybciej, póki jeszcze możesz.
- Już raz uciekłam, może nie warto robić tego po raz kolejny.
Calum podniósł się i nerwowo zaczął skubać trawę, odrywając kolejne źdźbła i rzucając je na ziemię.
Wyciągnęłam w jego stronę otwartą dłoń.
- Zgoda?
Patrzył się niepewnie przez chwilę, ale uścisnął moją rękę.
- Zgoda. Więc jak właściwie chcesz to zrobić? To całe szukanie, znajdowanie, cokolwiek - zapytał, a ja w sumie nie wiedziałam, jak mam mu na to odpowiedzieć.
- Spróbujemy znaleźć coś, co sprawi, że będziesz szczęśliwy. Coś, co pozwoli ci zapomnieć.
Calum wbił we mnie swój wzrok, nie mówiąc ani słowa. Patrzyłam na jego ciemnobrązowe tęczówki, próbując się oderwać, ale coś mi na to nie pozwalało.
- Chyba wiem, co mogłoby mi pomóc - odezwał się po chwili.
Spojrzałam na niego zaciekawiona i wtedy wszystko rozegrało się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zapytać. Calum położył swoją dłoń na moim policzku i delikatnie przysunął mnie do siebie tak, że mogłam poczuć jego zapach i ciepły oddech na mojej skórze. Jego usta złączyły się z moimi a ja zamiast zaprotestować, przylgnęłam jeszcze bardziej do niego i odwzajemniłam pocałunek, nie zwracając uwagi na lekki wiatr, który zaczął zrzucać pojedyncze liście z drzew, które teraz wirowały spadając wokół nas.
Może wtedy dotarło do nas, że wcale nie będziemy musieli szukać. Może już wtedy zrozumieliśmy, że znaleźliśmy to, po co tutaj przybyliśmy.




Widzicie, mówiłam, że ich nie zabiję. Rozdział jest wcześniej, bo jutro jadę na wycieczkę i wrócę dopiero w nocy.
Cytat z piosenki Eda, Thinking out Loud. Ostatnio było koło trzydziestu głosów na wattpadzie, czyli czyta mnie tyle osób, ile jest w mojej klasie mniej więcej, nice. Po Neverlandzie prawdopodobnie znikam, chyba że zdarzy się jakiś cud i zmienię zdanie. Miłego weekendu, do zobaczenia kochani.
PS Chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy czytają to głupie fanfiction, jesteście cudowni.
PS 2 Komentarze naprawdę mile widziane, strasznie mnie cieszy każde słowo od was i bardzo się z nimi liczę.

Czytelnicy