wtorek, 30 grudnia 2014

Epilog


Ależ oczywiście, że to się dzieje w twojej głowie, tylko skąd wniosek, że wobec tego nie dzieje się naprawdę?


    Wyśmiewałem ludzi w filmach, którzy mówili, że ktoś zabrał ze sobą cząstkę nich samych. Do czasu, gdy sam tego nie poczułem. Scarlett odeszła, a ja czułem, jakby część mnie zniknęła wraz z nią. I nigdy nie miała powrócić.
    Oślepiające białe światło wciąż nie znikało mi sprzed oczu, jednak zaczęłam słyszeć też jakieś głosy, docierające do mnie jakby zza grubej tafli szkła. Czułam, że się przemieszczam, ale nie biegłam, ani nie szłam.
- Szybciej, szybciej...
- Dwa miligramy...
- Wewnętrzny krwotok, potrzebujemy więcej..
.
Głosy mieszały się w jeden głośny szum. Nagle rozległ się głośny, ostry dźwięk syreny karetki. Próbowałam coś powiedzieć, poruszyć się, ale moje ciało nie współpracowało z moim mózgiem.
Chciałam krzyczeć, szarpać się, ale pozostawałam unieruchomiona.
- Trzyma coś w dłoni, zabierzcie to.
Na te słowa zamierzałam zaprotestować, ale było to na nic.
W końcu poczułam lekkie ukłucie po wewnętrznej stronie ręki i głosy zaczęły się wyciszać, a ja zapadałam w sen dzięki znieczuleniu, które zaczęło krążyć w moim krwioobiegu.

- Scarlett? - usłyszałam przyjazny głos.
Kiedy w końcu otworzyłam oczy, zobaczyłam nachylającą się nade mną pielęgniarkę, która miała szczerze zmartwioną minę.
- Gdzie ja... - zaczęłam, ale przerwał mi atak kaszlu.
- Spokojnie. Scarlett, posłuchaj mnie. Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Zdołaliśmy ustalić twoją tożsamość, twoi rodzice już tu jadą.
Patrzyłam się tępo w sufit, słuchając beznamiętnie tego, co mówi.
- Nie musieli się fatygować - mruknęłam.
- Musisz odpoczywać, jesteś po operacji.
- Operacji? - spytałam, ale wtedy zaczęły docierać do mnie impulsy z różnych części ciała, które dały mi do zrozumienia, że nie jest dobrze.
- Wyjdziesz z tego, twój stan się stabilizuje - uspokoiła mnie.
Odchodziła już od mojego łóżka, kiedy przypomniałam sobie o czymś. Wydawało mi się, że Neverland musiał być fikcją, że to jedynie majaczenie spowodowane wypadkiem. Uraz głowy, coś w tym stylu.
- Ach, byłbym zapomniała - odwróciła się pielęgniarka, zanim wyszła z sali. - Trzymałaś coś kurczowo w dłoni, pozwoliłam to zdezynfekować i zawiązać ci na nadgarstku.
Gdy zniknęła, podniosłam z bólem rękę i zobaczyłam metalową literę.
Uśmiechnęłam się, zastanawiając się, jak to w ogóle było możliwe. Powoli wracały do mnie przebłyski tego, co stało się kilka godzin temu.
Zmęczenie.
Pojawiająca się znikąd ciężarówka.
Zjechanie na pobocze.
Drzewo.
Pisk i ciemność.
A jednak, w jakiś tajemniczy dla mnie sposób ciągle tu byłam. Oddychałam, w moich żyłach krążyła krew, a ja byłam w stanie mówić. Niektórzy ludzie wierzą w anioły, które ich chronią. Nie należałam do nich, dlatego, że dobrze wiedziałam, komu zawdzięczam to wszystko. Komuś, kogo nigdy nie miałam zapomnieć.



Minęło kilkadziesiąt lat, a ja wypełniłam obietnicę daną Calumowi.
Nie było dnia, żebym nie budziła się z nadzieją, że leży obok i wpatruje się we mnie swoimi brązowymi oczami. Nie sądziłam, że ktokolwiek może mi go zastąpić. Mimo wszystko wyszłam za mąż, żyłam jak większość kobiet na świecie.
Świat się zmienił, ja również. Nie wiem, jak dużo czasu jeszcze mi pozostało, spisałam więc swoje wspomnienia, by ktoś kiedyś je odnalazł i uwierzył, że może jest coś, dla czego warto się nie poddawać. Jeśli jeszcze tego nie znaleźliście, to nie przestawajcie szukać.
Czasami żałowałam swojej decyzji, ale wtedy obracałam w palcach małą literę na rzemyku, z którą się nie rozstawałam.


Nieważne, czy mamy piętnaście lat, czy pięćdziesiąt. Kiedy znajdujemy w życiu coś, co daje nam szczęście, tak trudno jest nam pogodzić się z odejściem tego, czego tak uporczywie szukaliśmy. Niektórzy wolą zapomnieć, bo to sprawia, że ból staje się mniejszy, jakby przygłuszony. Ale...może jednak należy pamiętać, mimo tego kłującego uczucia w sercu, które nie pozwala nam spać w nocy. Może niektórzy są warci, by nas bolało, skoro to jedyny sposób, by zachować ich przy sobie już na zawsze.

Na zawsze i jeszcze dłużej, kochanie. 




Dziękuję wam za tę krótką przygodę z tym fanfiction. Przekonałam się, że czasami ma się satysfakcję nawet, jeśli pod rozdziałami nie widać stu komentarzy, a jedynie kilka.
Powiem szczerze, że zaczynałam pisać to fanfiction z zupełnie innym zamierzeniem. Miało być lekko, zabawnie, a wyszło jak wyszło.
Mam nadzieję, że nie zawiodłam tych, którzy czekali na kolejne rozdziały, dajecie naprawdę dużo motywacji i chcę, żebyście wiedziały, jak bardzo to doceniam, chociaż może czasami nie potrafię tego wyrazić we właściwy sposób.

Na koniec - będzie nowe fanfiction, tym razem z Ashtonem. Możecie już je dodawać na wattpadzie lub napisać do mnie na twitterze, jeśli chcecie, bym was informowała, kiedy pojawi się prolog, a potem kolejne rozdziały. PROLOG: 3 STYCZNIA.
Do zobaczenia (mam nadzieję) w Mów mi Ash. (nowe ff dostępne tylko na wattpadzie)

M. (@IRWINFLEX)

PS Szczęśliwego nowego roku, oby był lepszy niż poprzedni. 

środa, 24 grudnia 2014

17


Póki ktoś nas pamięta, wciąż żyjemy


    Spoczywająca obok mnie klatka piersiowa lekko unosiła się z każdym oddechem. Ciepła dłoń przesuwająca się po moich plecach upewniała mnie, że nigdy nie czułam czegoś prawdziwszego. Oboje udawaliśmy, że nie słyszymy coraz intensywniejszych pomruków burzy, która nadeszła szybciej, niż się spodziewaliśmy. Zbyt szybko.
W tamtej chwili czułam jakbym w środku stała się nagle pusta, jak wielka sala odbijająca echem każdy możliwy dźwięk, który po jakimś czasie znikał w nicości. Jednocześnie uderzały we mnie naprzemiennie fale gorąca i zimna, powodując drżenia całego ciała, które bezskutecznie próbował zahamować swoim dotykiem Calum.
- A może jednak... - zaczęłam cicho.
Chłopak odsunął się na niewielką odległość, by móc spojrzeć na mnie z innej perspektywy.
- Nie ma mowy.
- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - westchnęłam z gorzkim uśmiechem, siląc się na kroplę humoru w morzu żałobnej ciszy, ale poszło to na marne.
Calum patrzył się teraz w sufit nad nami, jakby chciał stamtąd wziąć odpowiedź na wszystkie pytanie zaprzątające nasze głowy i nie dające nam sekundy wewnętrznego spokoju.
- Scarlett, myślisz, że jeszcze kiedyś się zobaczymy? - zapytał.
Spojrzałam na niego smutnym wzrokiem, bo mimo że strasznie chciałam w to wierzyć, nie potrafiłam aż tak dobrze kłamać mu prosto w oczy.
- Nie sądzę. Chociaż o niczym bardziej nie marzę. Zresztą "zobaczymy" to złe słowo, lepiej pasowałoby "dotkniemy", "poczujemy".
- Niby czemu? - zdziwił się, zdolny pomyśleć, że zaczynam tracić rozum i gadam od rzeczy.
Chwilę zastanowiłam się, jak najlepiej mogłabym to ująć.
- Będę cię widzieć codziennie, kiedy tylko zamknę oczy. Spotkamy się nocami, gdy tylko zacznę zapadać w sen.
Calum znowu głęboko wciągnął powietrze do płuc i przyciągnął mnie do siebie, że prawie zabrakło mi tchu.
- Chcesz mnie udusić? - zaśmiałam się, nie wierząc, że jeszcze potrafiłam to zrobić.
Próbowałam wyrwać się, ale on ze śmiechem przytrzymywał mnie coraz mocniej, nie pozwalając, bym mu uciekła. Pomyślałam wtedy, że gdybyśmy znajdowali się gdzieś daleko, w małym studenckim mieszkaniu, będąc zwykłą parą, ta chwila byłaby tylko kolejnym beztroskim momentem. Mogłoby tak być, gdybyśmy oczywiście byli żywymi.
Tuż po tym jak oboje unormowywaliśmy nasze oddechy, Calum odezwał się zachrypniętym głosem:
- Możesz mieć wątpliwości, ale ja jestem pewny, że to nie jest ostateczne rozstanie.
- Skąd niby to wiesz?
- Muszę w to wierzyć, Scar. Gdybym stracił jeszcze tę nadzieję, oszalałbym minutę po tym, jak odejdziesz.
W mojej głowie zaświeciła się lampka, która uświadomiła mi, że gdyby nie ja, ten chłopak, Ashton i Chelsea toczyliby swoje życie, które mimo iż prowadzone w nieświadomości o prawdziwym stanie rzeczy, dawało im względne szczęście. Wtedy pojawiłam się ja i zburzyłam wszystko, co znali, dając im w zamian niepewność, cierpienie i tysiąc kłębiących się w głowie myśli, które zatruwały ich od środka.
- Co, jeśli do Neverland trafiają tylko młodzi, którzy czegoś szukają? Co będzie, jeśli nawet tu wrócę, ale będę już stara, pomarszczona? Co, jeśli wrócę, a ciebie tu już nie zastanę? - zaczęłam wyrzucać z siebie pytania, które nie dawały mi spokoju.
Calum przez chwilę zastanawiał się, próbując znaleźć odpowiedzi, nijak jednak nie chciały one pojawić się i rozjaśnić sytuacji.
- Po pierwsze - powiedział w końcu - możesz mnie ciągle szukać. Wtedy będziesz miała cel, by tu wrócić. Po drugie, przecież ludzie tutaj też się starzeją, mimo że czas płynie inaczej. Po trzecie, mam gdzieś jak będziesz wyglądać, możesz być nawet łysa i....Nie obchodzi mnie to, okej?
Wypowiadał te słowa z przekonaniem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. Nagle usiadł na łóżku i pociągnął mnie za sobą, bym siadła naprzeciwko niego. Ujął moje dłonie i zamknął je w swoich, przyciskając do ust.
- Obiecaj mi coś, Scar - zaczął, ale mu przerwałam, będąc pewną, co chce powiedzieć.
- Nie zapomnę Calum, nigdy.
Spojrzał na mnie i wtedy zrozumiałam, że musi chodzić mu o coś innego.
- Obiecaj mi, że będziesz żyć tak, jakby nic się nie stało. Wyjdź za mąż, Scar, zrób ogromną karierę, wychowuj dzieci... żyj tak, jak zawsze chciałaś żyć. Jeśli kiedykolwiek zaczniesz wątpić w sens tego wszystkiego, przypomnij sobie, że robisz to dla mnie.
Otworzyłam usta, ale nie mogłam dobyć z nich żadnego dźwięku przypominającego jakiekolwiek słowo. Może dlatego, że tego, co poczułam, nie dało się wyrazić żadnymi słowami.
Powietrze wciągane do płuc stało się jakby cięższe, a przez ciężkie uderzenia, serce obijało się od środka klatki piersiowej jak kilkutomowy dzwon w kościelnej wieży.
W żaden sposób nie mogłam powstrzymać napływających do oczu łez, wyrażających to, czego nie potrafiłam przedstawić werbalnie.
Calum widząc, że jestem bliska rozpadnięcia się na kawałki postanowił po raz kolejny skleić mnie poprzez zamknięcie w swoich szerokich ramionach.
- Obiecaj mi to, Scar - powtórzył szeptem wcześniej wypowiedzianą prośbę.
- Obiecuję - mruknęłam z ustami przyciśniętymi do jego nagiego obojczyka.
W tej samej chwili w cichej przestrzeni mieszkania rozległ się ostry dźwięk telefonu. Calum bez wahania odebrał połączenie i tylko kiwał głową, słuchając przekazywanych mu informacji.
Kiedy w końcu rozłączył się, spojrzał na mnie, próbując wydobyć na twarz chociaż cień uśmiechu i powiedział tylko:
- Na nas już czas.
Bez słowa zaczęłam się ubierać, by opuścić pokój, w którym podczas jednej nocy poczułam więcej niż w ciągu całego poprzedniego życia.



    Mieliśmy spotkać się wszyscy w antykwariacie Eda, jako że stanowił mniej więcej środek miasta. Dotarliśmy tam z Calumem dość szybko, zastając w środku Rose, Chelsea i Ashtona.
- Myślałaś, że o tobie zapomnieliśmy? - zapytał z szerokim uśmiechem ostatni z wymienionych osób. Mojej uwadze nie uszedł fakt, iż trzymał za rękę dziewczynę, której zawsze pragnął.
Przeniosłam wzrok na twarze Rose i Eda, jednak oni nie byli tak pozytywnie nastawieni jak Ash. Radosny nastrój uleciał ze mnie w ciągu kilku sekund, a nastrój grozy spotęgowały migające żarówki, które w końcu przygasły, jakby tracąc połowę swojej mocy.
Wolałam nie wiedzieć, co im ją odebrało.
- Więc co robimy? - zapytał Calum, przygryzając nerwowo wargę.
- Nie wiem - odparła jakby nigdy nic Rose, wywołując na naszych twarzach zdziwienie pomieszane ze złością.
- To jakiś żart, prawda? - wtrącił Ashton.
Rose popatrzyła na niego karcącym wzrokiem, ale jednocześnie sama wyglądała, jakby zarzucała własnej niewiedzy rozczarowanie nas.
- Nie do końca - zaczął Ed, skupiając na sobie całą uwagę. - Mamy kilka wskazówek ze starych zapisów, które udało mi się znaleźć. Według nich, La Tempesta ma zabrać ze sobą Scarlett w kulminacyjnym momencie burzy.
- Czyli kiedy dokładnie? - zapytała uprzejmie Chelsea, ale w jej głosie dało się wyczuć lekkie zniecierpliwienie.
Za oknem przetoczył się kolejny głośny pomruk, który przerodził się niemal w grzmot. Co chwilę też na niebie pojawiały się cienkie pasma błyskawic, pojawiających się i znikających niemal tak szybko jak mrugnięcie okiem.
Ed wyciągnął starą książkę, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść na kawałki. Zauważyłam, że jego ręce zaczęły się lekko trząść i byłam pewna, że wpływają na to nerwowa atmosfera i poganiający nas nieustannie czas.
Zanim znalazł odpowiednią stronę, usiedliśmy z Calumem na wolnej kanapie, którą reszta musiała jeszcze przed naszym przybyciem przyciągnąć z zaplecza. Chłopak objął mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego, mając wrażenie, że zaraz obudzę się, a to wszystko okaże się jedynie nierealnym snem. Obawiałam się tylko, że po obudzeniu nierealny okazałby się te dotyk Caluma oplatającego mnie ramionami.
- Mam - powiedział tryumfującym tonem głosu Ed, otwierając książkę na stronie z odpowiednim fragmentem. Wolałam nie dociekać, co to w ogóle było. W mojej głowie i tak było już byt wiele pytań bez odpowiedzi.
- I co? I co? - dopytywał się ożywiony Ashton, którego zapał próbowała uspokoić Chelsea, przesuwając palcami między kosmykami jego włosów.
Ed westchnął i zamiast czytać coś, czego prawdopodobnie i tak byśmy nie zrozumieli, streścił nam plan działania.
- Według tej instrukcji, Scarlett ma w jakiś sposób połączyć się z La Tempesta.
- Połączyć? - nie wytrzymałam. - Jak niby mam połączyć się z czymś, co nie jest materialną istotą? Przecież to, to...burza.
Zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkimi kroplami uderzającymi co chwilę o szyby antykwariatu przy akompaniamencie szumu wiatru poruszającego gałęziami drzew.
W pewnym momencie Chelsea podniosła głowę i wypowiedziała jedno słowo.
- Błyskawica.
Spojrzeliśmy na nią, oczekując jakichś wyjaśnień, ale zamiast dziewczyny ponownie odezwał się Ed.
- Fakt, to może się udać. Tak naprawdę, to chyba jedyne wyjście.
Ashton przenosił wzrok z właściciela antykwariatu na Chelsea i z powrotem, aż w końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Czy ktoś może mi w końcu wyjaśnić, o co chodzi?!
- Scarlett musi pozwolić, by uderzył w nią piorun - powiedział cicho Ed.
Poczułam, jak Calum zaczyna oddychać coraz ciężej, jakby miał zaraz wybuchnąć.
- Przecież to ją zabije - zauważył.
- Zabiłoby mnie, gdybym żyła - odparłam. - Tylko...jaką mamy pewność, że to się uda?
- Żadnej, ale nie ma innego wyjścia - powiedziała Rose.
Każdy z nas zaczął kalkulować szanse powodzenia naszego planu, a także sam sens robienia tego wszystkiego. Zaczynałam mieć wątpliwości, czy nie trafiłam do jakiejś sekty, która mnie otumaniła, a teraz chce zabić, korzystając z mojej naiwności. W głębi wiedziałam jednak, że prawda jest inna, a ja muszę dopuścić do siebie w końcu fantastyczność całej sytuacji i po prostu ją zaakceptować.
- Musimy znaleźć jakiś wysoki punkt. Burza zrobi resztę - Ed był wyraźnie zdenerwowany i nie ma się co dziwić.
Powoli dochodziło do mnie, co właściwie ma mnie spotkać i przyjęłabym za naturalne to, że bym się bała. Jednak nie czułam ani strachu, ani obawy. Koncentrowałam się jedynie na tęsknocie, która już zaczynała pożerać mnie od środka ilekroć pomyślałam, że chłopak obok mnie zostanie tutaj, gdy ja powrócę tam, skąd przybyłam.
A może jednak nie powinnam...
Obiecałaś, Scarlett odezwał się głos w mojej głowie, ucinając dalsze rozmyślania.
- Wysoki punkt, wysoki punkt... - powtarzał szeptem jak mantrę Ed, chodząc w kółko po małej przestrzeni, której akurat nie pokrywały leżące na ziemi stosy książek.
- Chyba wiem, jakie miejsce będzie idealne - odezwał się Calum, próbując opanować drżenie głosu, które jednak potrafiłam wychwycić.
- Dach - szepnęłam, bo od razu domyśliłam się, o co mu chodzi.
Cal wstał tuż po tym, jak sama to zrobiłam i oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Ashton także zerwał się ze swojego miejsca, ale Chelsea i Rose powstrzymały go.
- Nasza rola jest już skończona, ten moment powinien należeć tylko do nich - wyjaśniła Rose, powodując ostry ścisk w mojej klatce piersiowej.
Chelsea bez słowa podeszła do mnie i przytuliła mocno. Wiedziałam, że płacze, chociaż nie mogłam widzieć jej twarzy.
- Będzie dobrze - powiedziałam, uspokajając nie tyle ją, co samą siebie.
- Będę tęsknić, Scarlett - odparła, ocierając łzy, które spływały jej po policzkach. Mimo tak krótkiej znajomości, już nigdy nie znalazłam dziewczyny takiej jak ona, takiej, którą mogłabym nazwać przyjaciółką.
Ashton przyciągnął mnie do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Poklepał mnie po przyjacielsku po plecach i uśmiechnął się, dając mi tym samym część swojej pozytywnej energii, która już na zawsze zagościła we mnie. Za każdym razem, gdy traciłam motywację, przypominałam sobie wesoły uśmiech Ashtona, który wywoływał radosny grymas także na mojej twarzy.
Rose i Ed podeszli do mnie jednocześnie.
- Miejmy nadzieję, że w dalekiej przyszłości jeszcze się spotkamy, słońce - zaczęła Rose, obdarzając mnie ciepłym i pełnym otuchy uściskiem.
- Pozostań taka, jaka jesteś, dziecko - dodał Ed.
- Dziękuję, dziękuję wam wszystkim - wykrztusiłam, nie mogąc zdobyć się na coś oryginalniejszego.
Mieliśmy już wychodzić z Calumem, gdy ostatni raz obejrzałam się za siebie. Chelsea siedziała Ashtonowi na kolanach, a Ed stał obok Rose.
- Widzisz, mówiłam ci, że namieszają - powiedziała jeszcze kobieta.
Calum złapał mnie za rękę i wyszliśmy na zewnątrz.
Ciężkie strumienie deszczu spadały na nas tak gwałtownie, że aż nasiąkaliśmy wodą. Puściliśmy się biegiem i stanęliśmy dopiero na szczycie kamienicy.
Z włosów Caluma skapywały co chwila kolejne krople, ale były momentalnie zastępowane przez kolejne. Przez deszcz nie dało się sprawdzić, czy wilgoć w jego oczach była kroplami czy łzami, ale byłam w stanie zobaczyć tam coś zupełnie innego. Wielkie pragnienie, by jednak mnie nie puścić, walczące z przekonaniem, że powinnam odejść.
Pocałowałam go tak mocno, jakbym chciała wpisać go w siebie a pomocą własnych warg. Oparłam swoje czoło o czoło Caluma, przez co nasze oczy spotkały się kilka centymetrów od siebie.
- Kocham cię, Cal - powiedziałam, nie sądząc, że wypowiem to z taką łatwością.
Chłopak złapał moje dłonie i przycisnął do swoich ust.
- Kocham cię, Scar.
W tym samym momencie niedaleko miejsca, gdzie się znajdowaliśmy uderzyła jedna z błyskawic.
Wszystkie światła w mieście zgasły, zostawiając jedynie ciemność.
- Scarlett, weź to ze sobą - powiedział Calum, podając mi małą metalową literę C zawieszoną na rzemyku.
- Ja nie mam niczego, co mogłabym ci dać - odparłam, ściskając w dłoni wisiorek.
- Dałaś mi więcej, niż potrafiłbym sobie wymarzyć.
Uśmiechnęłam się, próbując powstrzymać się przez rozpłakaniem się.
- Chyba powinieneś już iść - powiedziałam.
- Nie ma mowy - odparł stanowczo, jednak odsunął się na bezpieczną odległość.
Czułam, że podmuchy wiatru stają się coraz silniejsze, a deszcz ciska w nas kroplami z jeszcze większą gwałtownością niż wcześniej. Pomruki nasilały się i nie przerywały ich nawet chwile ciszy.
- Na zawsze? - krzyknęłam do Caluma, którego oddzielały ode mnie gęste strugi deszczu.
Poczułam przeszywający ból w całym ciele i wydawało mi się, że osuwam się w studnię tak głęboką, że nie będę w stanie się z niej wydostać. Wszystko wokół rozświetliło się niemal do oślepiającej białości.
Wtedy po raz ostatni usłyszałam jego głos.
- Na zawsze i jeszcze dłużej, kochanie.




Cytat z Cienia wiatru.
Epilog 31 grudnia.

Korzystając z okazji, życzę wam wszystkiego, co najlepsze w te święta. Życzę wam, żebyście znaleźli w swoim życiu coś, o co warto walczyć do końca i czego nigdy nie stracicie. Życzę wam, żebyście nigdy się nie poddawali mimo przeciwności losu. Życzę wam spełnienia marzeń, ale nie wszystkich, bo człowiek, który nie ma już marzeń to nie człowiek.
Wesołych świąt kochani.

M. (@IRWINFLEX)

piątek, 19 grudnia 2014

16



Gdyby na świecie zniknęła jedna kobieta, a w tobie pamięć o niej, czymże byś został?


- Nie ma mowy - powiedzieli jednocześnie Rose i Ed, gdy przedstawiliśmy im z Calumem nasz plan wtajemniczenia osób trzecich w wielką tajemnicę Neverland. Zorganizowaliśmy spotkanie z nimi w biurze Rose tak szybko, jak tylko się dało.
Spojrzałam na stojącego obok mnie chłopaka, ale na jego twarzy malował się spokój i brak zdziwienia. Oboje wiedzieliśmy, jak zareagują oni na naszą prośbę, co wcale nie znaczyło, że zamierzaliśmy się poddać. Wręcz przeciwnie.
- Powinniśmy im powiedzieć? - zwróciłam się do Caluma, mówiąc teatralnym szeptem, który miał być na tyle głośny, by doszedł do uszu Eda i Rose.
- Sam nie wiem, Scar...
Para stojąca przed nami przybrała dziwne miny, a mężczyzna zmarszczył brwi, widocznie zaciekawiony i sfrustrowany brakiem możliwości poznania odpowiedzi.
- Mądrze zagrane, dzieciaki - odezwała się Rose, dając nam poczucie małego triumfu. - Mówcie o co chodzi, bo Ed zaraz dostanie zapaści serca z nerwów i ja nie zamierzam go reanimować.
- Pojawiły się pewne okoliczności, które zmieniają... - zaczęłam, jednak przerwało mi znudzone westchnięcie Caluma, który powiedział o całej sprawie szybko i bezpośrednio, nie siląc się na jakiekolwiek omówienia.
- Śnią nam się dziwne rzeczy i chyba wiemy, co oznaczają.
Wydawało mi się, że twarz Eda przybrała nieco bledszy odcień i to nie oznaczało niczego dobrego.
- Jakie rzeczy? Komu się śnią? - zapytała natychmiast Rose wyraźnie przejęta tym, co przed chwilą usłyszała.
- Z tego co wiem, mi, Ashtonowi i Chelsea. Możliwe, że innym w mieście też, ale oni raczej nie podejrzewają ich sensu - wytłumaczył Cal.
- Sny śmiertelnej przeszłości.
Spojrzałam na Eda, który wypowiedział te słowa, siedząc w fotelu, opierając spuszczoną głowę na dłoniach.
- Co proszę? - powiedział Calum, a jego wyraz twarzy dowodził, że wolałby wyrazić to dosadniejszymi słowami.
Trzy słowa wystarczyły, by przez całe moje ciało przeszedł zimny dreszcz, zamieniając każdy organ wewnętrzny mojego ciała w ostry sopel. Bywają momenty, że cała twoja odwaga i hart ducha ulatują gdzieś daleko.
- Mówiłeś, że domyślasz się, co oznaczają - odpowiedział Calumowi Ed.
- W mojej głowie nie brzmiało to tak złowieszczo - odparł chłopak.
- Skoro to jest już wyjaśnione, możemy pomówić o drugiej ważnej rzeczy, na którą się nie zgadzacie? - zapytałam, pragnąc jak najszybciej zmienić temat, zanim Cal powie o kilka słów za dużo.
- Nie ma mowy o wtajemniczaniu Chelsea ani Ashtona - potwierdziła swoje stanowisko Rose. - Mam rację Ed?
Starszy mężczyzna przez chwilę milczał, jednak kiedy podniósł wzrok, w jego oczach można było dostrzec, że zaczyna zmieniać zdanie w tej sprawie.
- Tylko ich dwoje, tak?
Przytaknęłam.
- Skąd wiecie, że nie wywołają paniki, że w ogóle wam uwierzą? Scarlett, słońce, jak długo znasz tę dwójkę? - dodała Rose, wciąż obstając przy swoim.
Otworzyłam usta, jednak nie mogłam wydobyć z nich żadnego dźwięku. Może dlatego, że podświadomie wiedziałam, że kobieta ma rację, ale odsuwałam od siebie tę możliwość jak najdalej.
- Zważając na pojawienie się snów śmiertelnej przeszłości uważam, że istnieje luka w naszych zasadach i należy przyzwolić na wtajemniczenie tych młodych ludzi - powiedział Ed ku oburzeniu Rose.
- Zrobimy to dzisiaj - odparł Calum, widocznie zdenerwowany, co mogłam z łatwością zauważyć po tym, jak zarysowywała się jego szczęka za każdym razem, gdy ściskał zęby.
Kiwnął głową w stronę Eda i powoli oboje zaczęliśmy wycofywać się w stronę wyjścia.
W pewnym momencie jednak Cal odkręcił się i rzucił na odchodne pytanie w stronę starszego mężczyzny:
- Co oznaczają te sny poza tym, co oczywiste?
Ed chwilę wahał się, po czym pokręcił zrezygnowany głową, jednocześnie nie udzielając nam jednoznacznej odpowiedzi. Powiedział za to coś innego, co sprawiło, że Calum ścisnął mocniej moją dłoń.
- Czas ucieka trzy razy szybciej, gdy uświadamiamy sobie, jak mało go nam zostało...



Siedzieliśmy w moim mieszkaniu z braku możliwości na podłodze i materacu. Nikt z naszej trójki od kilku minut nie wypowiedział ani jednego słowa, Chelsea i Ashton wciąż przetwarzali najwyraźniej wszystko, co im przekazaliśmy.
W końcu pierwszy przełamał się Ash i z nerwowym śmiechem zapytał:
- Nabraliście nas, brawo ludzie!
Na naszych twarzach nie zagościły jednak nawet półuśmiechy, żadne z nas nie miało też odwagi spojrzeć na drugą osobę bez spuszczania wzroku po sekundzie kontaktu wzrokowego.
- Teraz to wszystko ma sens... - szepnęła Chelsea, tępo gapiąc się w ścianę naprzeciw niej.
- To są jakieś jaja! - krzyknął Ash, po czym gwałtownie wstał i zaczął krążyć po pokoju, przeczesując palcami swoje włosy w nieładzie.
Calum śledził jego trasę, chyba obawiając się, by nie walnął zaraz w ścianę tak mocno, że odpadłby tynk.
- Możesz usiąść? - zapytał przyjaciela.
- Usiąść?! Mam usiąść?! - krzyknął Ashton. - Mówisz mi, że znajdujemy się w jakimś pierdolonym mieście, które tak naprawdę nie istnieje i wszyscy tak naprawdę gnijemy gdzieś w ziemi. Mówisz mi, że nie żyję, a teraz każesz mi usiąść?
- Kiedy przedstawiasz to w ten sposób... - mruknął Calum.
- Wiecie co jest najgorsze? - zapytał retorycznie Ash i sam sobie odpowiedział: - Najgorsze jest to, że wam kurwa wierzę! Że nawet nie próbuję myśleć, że sobie to wymyśliliście, bo w głębi czuję, że to prawda.
Po tym, jak chłopak wybuchnął, poczułam, jakby ze mnie również ktoś spuścił całe powietrze. Ashton jako jedyny potrafił wyrazić bez ogródek to, co wszyscy myśleliśmy, jednak baliśmy się wypowiedzieć to na głos z obawy przed tym, że wtedy będziemy musieli przyjąć na swoje barki kolejny ciężar, który do tej pory udawało nam się od siebie oddalać.
Żyliśmy w świadomej nieświadomości bez chęci do jakiekolwiek zmiany.
- Scarlett - odezwała się nagle Chelsea, patrząc wprost na mnie. - Co zamierzasz zrobić?
Zdziwiło mnie, że zamiast roztrząsać inne zagadnienia, ona poświęciła uwagę mojej sprawie.
Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Z jednej strony czułam, że podjęłam decyzję, ale ta pewność rozpływała się w powietrzu za każdym momentem, gdy moje oczy spotykały się z brązowymi tęczówkami Caluma, które niemo podpowiadały mi, że podejmuję złą decyzję.
- Naprawdę jeszcze się zastanawiasz? - zapytał ze złością i zdziwieniem Ash.
Czułam się jak pod ostrzałem, bo wszyscy oczekiwali ode mnie odpowiedzi, której nie miałam.
- To nie jest takie proste! - krzyknęłam sfrustrowana, powstrzymując łzy, które ze złości nabiegły mi do oczu.
Wstałam i szybko podeszłam do okna, stając tyłem do reszty w obawie, że zobaczą wilgoć pod moimi powiekami.
- No co... - bąknął Ashton, zapewne pod wpływem karcącego wzroku Chelsea.
- Mam genialny pomysł! - rozpromienionym głosem odezwała się dziewczyna. - Pojedźmy do domku nad jeziorem, zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim. Tak czy inaczej, jutro jest kolejny dzień.
- Jedźcie beze mnie - powiedziałam.
Na chwilę wszyscy zamilkli, a ja usłyszałam tylko jak Chelsea szepnęła Ashtonowi 'chodź' i wyszła z nim z mieszkania.
Czułam, że dłużej nie mogę powstrzymywać łez, które popłynęły po moich policzkach jak tylko usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Zacisnęłam mocno jedną dłoń w pięść, niemal raniąc sobie paznokciami skórę. Prawdopodobnie bym to zrobiła, gdyby nie inna dłoń, która otoczyła moją, przyciągając ją jednocześnie do ciepłych ust i całując jej zewnętrzną stronę.
Calum podszedł do mnie, a ja nawet tego nie zauważyłam, skupiona na tłumieniu w sobie wszystkiego, co czułam.
Objął mnie, wcześniej obracając w swoją stronę i pozwolił, bym przez chwilę drżała w jego szerokich ramionach, nie każąc mi ze sobą rozmawiać. Ludzie, którzy rozumieją, że czasami ważniejsze jest milczenie niż jakiekolwiek słowa, są ludźmi, których należy doceniać w swoim życiu.
Gładził mnie po włosach, próbując w jakiś sposób uspokoić, ale sam sposób w jaki mnie przytulał wystarczał. Po chwili uspokoiłam się, zawstydzona, że rozkleiłam się jak małe dziecko.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Za co? Za to, że masz uczucia? Czy może za to, że trzymasz się ciągle, chociaż już dawno mogłabyś się poddać?
Spojrzałam na niego z wdzięcznością za to, co właśnie powiedział. Nie sądziłam, że Calum potrafił być tak dojrzały, chociaż lubiłam widzieć w nim to, co potencjalnie było niezauważalne.
- Nie wolałabyś posiedzieć sobie ze mną na dachu zamiast jechać do domku Chelsea? - zapytał nagle.
- Czytasz mi w myślach?
Uśmiechnął się i napisał krótkiego sms'a do Ashtona, by jechali z Chelsea sami. Podejrzewam, że powinien mu jeszcze podziękować za taką okazję, by zostać z dziewczyną sam na sam.
Po chwili byłam już na zewnątrz, stojąc na schodach przeciwpożarowych. Calum wyszedł za mną, jednak kiedy wspięłam się na tyle wysoko, by wejść na dach, on zawołał, bym poszła sama, a on dołączy do mnie za chwilę.
Pojawił się tam kilka minut później, ciągnąc ze sobą instrument.
- Myślałam, że grasz tylko na basie - powiedziałam zdziwiona, widząc akustyczną gitarę.
- Mam wiele talentów - odparł z uśmiechem.
Usiadłam na twardej powierzchni, patrząc, jak chłopak usadawia się naprzeciwko mnie.
Pomyślałam, że kiedy trzyma w dłoniach coś, co potrafi kontrolować i wie, że jest w stanie stworzyć coś pięknego tylko za pomocą strun, staje się skupiony i pewniejszy siebie.
- Te kilka dni... - zaczęłam, ale Calum natychmiast mi przerwał.
- Nieważne. Prawdę mówiąc, przypominałem sobie wtedy o twojej liście życzeń. Pomyślałem, że wszystkie punkty da się połączyć w pewien sposób. Może nieodzywanie się do siebie to nie był taki zły pomysł. Oczywiście, traciliśmy czas, ale z drugiej strony, teraz będziesz mieć coś, dzięki czemu mnie zapamiętasz. Nie wiem, w jaki sposób odbywa się cały ten powrót do żywych, nie wiem też, czy mógłbym dać ci coś materialnego. Jest jednak coś, co może pozostać z tobą bez względu na wszystko. Możesz zapomnieć kiedyś jak wyglądałem, możesz zapomnieć mój dotyk, ale nigdy nie zapomnisz melodii, która zapisze się w twojej głowie. Więc jedyne, co musisz zrobić, to posłuchać, Scarlett. I nie uszami, ale przede wszystkim sercem, tylko w ten sposób mogę stać się częścią ciebie już na zawsze.
Otarłam pojedynczą łzę, która spłynęła mi po policzku, nie potrafiłam jednak nic powiedzieć, więc po prostu skinęłam głową.
Calum spojrzał na mnie i zaczął powoli przesuwać palcami między strunami, wydobywając z nich melodię, która sprawiała, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
- I drove by all the places we used to hang out...
Głos chłopaka przenikał przez moje ciało, dostając się do środka i działając niczym lek na wszystko, co złe.
- If today I woke up with you right beside me, like all of this was just some twisted dream - zaczął Calum bardziej zachrypniętym głosem, jakby walczył z własnymi emocjami, po czym dokończył, patrząc wprost na mnie - I'd hold you closer than I ever did before and you'd never slip away and you'd never hear me say...
Gdy skończył, moje oczy szkliły się, a słowami nie potrafiłam wyrazić tego, co czułam. Wtedy wstałam i wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą posłusznie złapał swoją dłonią. Bez słowa zeszliśmy z powrotem do mojego mieszkania, delikatnie drżąc z zimna i emocji.
To niesamowite jak krótki, spokojny moment potrafi wywołać przeżycia intensywniejsze niż jakakolwiek ekstremalna czynność.
Chwilę później siedzieliśmy już na materacu w mojej a'la sypialni, próbując ogrzać się dwoma kocami, które chyba kiedyś przyniosła mi Rose. Oboje milczeliśmy, chociaż w naszych głowach kotłowały się tysiące myśli, których po prostu nie byliśmy w stanie wyrazić w werbalny sposób.
- Może to błąd - odezwał się nagle Calum.
- Wykreśl 'może', dodaj 'na pewno'.
Chłopak pokręcił zrezygnowany głową.
- Nie możemy się do siebie przywiązywać, bo wtedy rozstanie będzie za bardzo bolało - powiedział cicho Calum.
- Za późno - szepnęłam. - Teraz możemy tylko zminimalizować skutki naszych działań.
- Niby jak? - zapytał, marszcząc brwi.
- Tak.
Przycisnęłam jego wargi do moich z taką gwałtownością, której sama się nie spodziewałam. Pocałunek był silniejszy niż jakikolwiek poprzedni i prawdziwszy, niż cokolwiek, co spotkało mnie w życiu. Nie zorientowałam się, kiedy moje plecy spoczęły na miękkim materacu łóżka, przyciskane przez drugie ciało.
Zatapiałam się w oceanie dotyku dłoni Caluma na mojej skórze, delikatnych dreszczy pojawiających się, ilekroć jego usta stykały się z moimi wargami. Tonęłam w jego silnych ramionach i chociaż momentami brakowało i powietrza, wcale nie zamierzałam wracać na powierzchnię.
Tej nocy z mieszkania wyżej nie dochodziły dźwięki basowej gitary, bo dłonie, które zawsze wprawiały w drżenie jej struny, tym razem sprawiały, że drżało jedynie moje ciało.
Nie słyszałam pomruków zwiastujących zmiany, ignorowałam błyski, które rozświetlały co jakiś czas niebo. Jedynym, co pobrzmiewało echem w mojej głowie był głos Caluma.

I remember the day you told me you we're leaving...

_______

Nie życzę wam jeszcze wesołych świąt, bo możliwe, że się 'spotkamy' jeszcze przed 24 :)
Cytat pochodzi z Lalki Prusa, jednej z najlepszych lektur szkolnych według mnie, chociaż jeszcze nie skończyłam jej czytać, ale styl pisania to coś pięknego.
Tradycyjnie, mam nadzieję, że rozdział się wam podobał, a jeśli się podobał, to pozostawcie po sobie gwiazdkę lub jeszcze lepiej - komentarz.
M. (@IRWINFLEX)



piątek, 12 grudnia 2014

15



Rzecz dziwna, że w tym właśnie miejscu śmierci 
zdwojonym potokiem wezbrało w nich uczucie życia


Banalna sprzeczka z Calumem odbijała się echem podobnie jak nerwowe dźwięki szarpania strun basu, które co jakiś czas dochodziły z mieszkania nade mną. Nie pokłóciliśmy się, ale przez kilka niepotrzebnie wypowiedzianych słów obydwoje zaczęliśmy zadawać sobie nieme pytanie, czy to wszystko ma sens. Nie musiałam rozmawiać z Calumem, żeby wiedzieć, co dzieje się teraz w głowie. Było to uwarunkowane nie tylko tym, że czułam, co dzieje się w mojej, ale też rozbrzmiewało w muzyce, która dobiegała z jego sypialni. Nie odzywaliśmy się od kilku dni, nawet nie mijaliśmy się na klatce schodowej, bo chłopak wyraźnie przestrzegał zasady wychodzenia gdziekolwiek dopiero wtedy, gdy usłyszy zamykane piętro niżej drzwi. Z drugiej strony o niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o tym, by znów móc znaleźć się tuż obok niego, zamknięta w ciepłych ramionach, które przecież dawały mi tyle spokoju i stwarzały pozory beztroski i braku zmartwień. Im dłużej go nie widziałam, tym bardziej chciałam znowu spojrzeć w brązowe tęczówki jego oczu, mówiące mi więcej niż jakiekolwiek słowa.
Ed dwukrotnie w tym tygodniu wysyłał mnie na przymusowe spacery ulicami miasta, bo zdążyłam już opuścić dwa ozdobne wazoniki i przerwać jakieś ważne papiery. Nie potrafiłam się skupić, nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek, co nie było związane z chłopakiem, który jeszcze niedawno stał na scenie wypowiadając słowa, mogące sprawić, ze zdecydowałabym się wybrać pozostanie w Neverland, nawet jeśli oznaczałoby to pożegnanie się z jakąkolwiek przyszłością i co najważniejsze - życiem.
Kołtujące się w mojej głowie myśli zostały nagle zatrzymane i stłumione przez głos Chelsea, który usłyszałam, gdy odebrałam dzwoniący telefon.
- Możemy się spotkać? - zapytała, a jej głos, zazwyczaj wesoły i niemal dziecięco podniecony, dziś był poważny i stanowczy.
- Jasne, miałam właśnie iść do antykwariatu... - zaczęłam, ale ona przerwała mi, brzmiąc, jakby się gdzieś śpieszyła.
- Przyjadę tam - powiedziała tylko i rozłączyła się, pozostawiając mnie w niewiedzy. Tym samym jej sprawa zastąpiła nieskończone myśli o Calumie, ale ani trochę mnie nie uspokoiła. Z deszczu pod rynnę, dzięki Chelsea.

Siedziałam przy długim blacie, do którego jakimś cudem dopuścił mnie Ed. Zazwyczaj lada była jego stanowiskiem, ale dziś musiał zająć się czymś na zapleczu. Zastąpiłam go, czekając na Chelsea, przekładając papiery i dokumenty, które już dawno powinny zostać posortowane, zamiast zalegać w ogromnych stosach podpieranych książkami.
Dziewczyna wpadła do środka jakiś czas po tym, gdy sama dotarłam na miejsce. Wprawiając w ruch dzwoneczki zawieszone nad drzwiami, zaciekawiła Eda, który wystawił głowę zza kotary oddzielającej główną część sklepu od magazynku, ale dałam mu znak, że się tym zajmę.
- Coś się stało? - zapytałam, by ją uspokoić.
- Musimy porozmawiać, Scarlett, nie wiem, co robić, codziennie po obudzeniu się mam wrażenie, że oszaleję.
Przez kilka sekund nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu wskazałam jej krzesło naprzeciwko lady, na którym usiadła, wpatrując się we mnie, jakby oczekiwała, że jestem odpowiednią osobą, by rozwiązać jej problemy. Zły wybór, bardzo zły, jako że sama nie potrafiłam poradzić sobie z własnymi.
- Scar...pamiętasz, jak mówiłam ci, że nijak nie da się opuścić miasta? - kiwnęłam głową, a ona kontynuowała. - To dopiero połowa szaleństwa. Co noc śni mi się taki sam sen, nie mam pojęcia, co to może oznaczać.
- Chelsea, może trochę przesadzasz... - powiedziałam cicho, chociaż wiedziałam, że nie przesadza ani trochę. Gdybym ja nie wiedziała wielu rzeczy o tym specyficznym mieście, już dawno bym oszalała. Dziwił mnie fakt, że dopiero ona jedna zaczęła coś podejrzewać.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz. Jednak nie tylko ja to przeżywam - podniosła głos.
- Opowiedz mi o tym, co ci się śni - poprosiłam, pomijając jej drugie zdanie.
Zawahała się chwilę, ale zaczęła wypowiadać słowa jednym tchem.
- Ciągle to samo, jadę z rodzicami samochodem, ale jestem młodsza. Nagle mój tata zaczyna wyprzedzać jakiś pojazd, a z naprzeciwka niespodziewanie wyjeżdża wielka ciężarówka. Słyszę pisk hamulców, widzę oślepiające mnie światła i nagle wszystko znika. Nie ma już nic, oprócz dźwięku zderzających się samochodów pobrzmiewającego w mojej głowie jeszcze wtedy, gdy otwieram oczy.
- Och... - zdołałam tylko wykrztusić, po czym wypowiedziałam pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl - Nie wiem, co ja mam z tym zrobić, chciałabym jakoś pomóc...
- To wszystko jest takie realne, mam mokrą od łez poduszkę, gdy się budzę. Cała się trzęsę, jestem sfrustrowana i zła i...
Miałam wrażenie, że zaraz się rozklei, więc pospiesznie podeszłam i objęłam ją, poklepując po plecach.
- To minie Chelsea, to musi minąć - zapewniłam ją, nie wierząc w słowa, które opuszczały moje usta.
- Przepraszam Scar, nie chciałam przelewać na ciebie moich problemów, ale nie mam komu się wyżalić.
W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, a ja wywnioskowałam, że to ktoś, z kim się umówiła. Zastanawiający był jedynie półuśmiech, który pojawił się na jej twarzy, gdy odebrała połączenie.
- Muszę iść - powiedziała, wstając. - Zobaczymy się jeszcze, ok?
Przytaknęłam i patrzyłam, jak wychodzi z antykwariatu i wchodzi do swojego samochodu.
Nie zauważyłam, kiedy stanął obok mnie Ed, patrząc przez szybę na odjeżdżające auto.
- Mamy problem - powiedziałam.
- Ano - odparł tylko z westchnięciem.
Spojrzałam na niego i wydał mi się starszy niż wcześniej, chociaż sądziłam, że to niemożliwe.
- Te sny to nie przypadek, prawda? - zapytałam, przypominając sobie niedawny koszmar Caluma.
Ed pokręcił głową.
- Zbliża się.
Zastanawiałam się, czy to przez siedzenie samotnie w antykwariacie stał się taki lakoniczny, czy może wpisane to było w jego charakter.
- Co się zbliża? - zapytałam, gdy Ed odwrócił się z zamiarem powrotu na zaplecze.
W ostatnim momencie odwrócił głowę i powiedział tylko:
- La tempesta.
Wiedziałam, co to oznaczało, bo wspominała nam o tym Rose. Nie miałam wątpliwości, że przyniesie ze sobą jedynie trudne wybory, byłam tego pewna tak, jak tego, że przez moje ciało przechodziły kolejne dreszcze strachu.



Wyszedłem dopiero, gdy usłyszałem zamykany zamek w drzwiach do mieszkania Scarlett. Podszedłem pospiesznie do okna, by zobaczyć jej postać oddalającą się w stronę antykwariatu. Mogłem wybiec, mogłem zatrzymać ją i objąć ramionami, jak chciałem to zrobić, ale jednak coś mnie powstrzymywało. Może była to duma, a może strach przed tym, że ona wcale tego nie potrzebuje. Nie potrafiłem uciszyć myśli, które wciąż podpowiadały mi, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybym po prostu zareagował inaczej. Nieporozumienia w większości nie zaczynają się czymś ważnym. Częściej wystarczy jedynie iskra, która roznieca ogień. Od nasz zależy, czy zdołamy ją powstrzymać, zanim płomienie pochłoną wszystko, na czym nam zależy.
Wyrzucenie z głowy myśli o Scarlett wydawało się najtrudniejszą czynnością, z którą przyszło mi się zmierzyć nie tylko ostatnio, ale chyba od czasu dawnych wspomnień, wciąż powodujących ukłucie w sercu na samo wspomnienie.
Powtarzający się koszmar ze spadaniem z dachu dodatkowo powodował coraz większy wewnętrzny niepokój. Nie miałem nikogo, z kim mógłbym o tym porozmawiać, bo wątpiłem, że Ashtona obchodziły jakieś głupie sny. Poza tym zaczynałem się zastanawiać, czy nie kryje się za nimi coś więcej, chociaż pewnie przesadzałem. Nawet przebywanie na górze budynku nie relaksowało i uspokajało mnie jak kiedyś, a przypominało jedynie o natrętnym koszmarze. I Scarlett podpowiadał mi jakiś głos, który próbowałem zagłuszać.
Zamiast tego grałem, pokładając nadzieję, że kolejne melodie będą odskocznią od przerastającej mnie rzeczywistości. O ile to w ogóle była rzeczywistość...
Fakt, że nie odzywałem się praktycznie do nikogo, powodował, że nagle do głowy przychodziły mi same teksty piosenek, które potem łączyłem z muzyką, którą tworzyłem wieczorami.
Wszystko, byleby tylko nie myśleć o tym, jak spieprzyłem sprawę. Patrzyłem przez okno na odchodzącą Scarlett i za wszelką cenę nie chciałem pozwolić, by to się tak skończyło.
Byliśmy warci lepszego zakończenia.

- Nadal masz ciche dni ze swoją...
- Ona nie jest moją... czymkolwiek - uciszyłem Ashtona, który zaczął mówić jak tylko wszedłem do budynku stacji benzynowej.
- Jak chcesz - wzruszył ramionami.
Przez chwilę w środku zapanowała cisza, bo moje ponure nastawienie do wszystkiego i wszystkich skutecznie odstraszało Ashtona do zaczynania rozmowy, którą zbyłbym kilkoma półsłowami.
- Cal... - odezwał się jednak chwilę później podchodząc bliżej tak, że jego głowa znalazła się niemal kilka centymetrów od mojej twarzy.
- Hej, wciąż nie jestem tobą zainteresowany, gustuję w dziewczynach, pamiętasz? - próbowałem żartować, ale moja grobowa mina niezbyt sprzyjała humorowi.
- A myślałem, że jak zapuszczę włosy...eh - odparł, w końcu przełamując coś we mnie i powodując, że się zaśmiałem. Nie zdarzało mi się to często w ostatnim tygodniu. Bądźmy szczerzy, nie zdarzało mi się to wcale przez te dni.
Właśnie za to uwielbiałem Ashtona. Potrafił mnie rozśmieszyć, nawet kiedy nie byłby tego w stanie zrobić sam Monty Phyton. I nie musiał wcale robić nic nadzwyczajnego, wystarczyło, że był sobą.
- Dobra, panie Czarny Humor, musimy pogadać. Poważnie - powiedział Ash, a ton jego głosu zmienił się w nieco poważniejszy.
- Matko kochana, jesteś w ciąży? - rzuciłem, udając zszokowanego.
- Bardzo śmieszne - uciął, przechodząc do tego, co miał mi powiedzieć. - Masz jakieś mocne tabletki nasenne?
- Co do kurwy? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Spokojnie, przecież nie chcę się zabić.
Cholera Ashton, gdybyś tylko wiedział...
- Nie mogę ostatnio spać, ciągle budzę się i z tego, co pamiętam, śni mi się to samo. Noc w noc.
Popatrzyłem na niego, ale nie dałem po sobie poznać, że poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę. Moje sny to mógł być przypadek, chociaż i tak wyczuwałem w tym coś poważniejszego, ale dwie osoby mające koszmary?
- Co ci się śni? - zapytałem, trochę za bardzo gwałtownie i natarczywie.
- Właściwie to zabrzmi trochę głupio przez to, że przed chwilą poprosiłem cię o jakieś leki na bezsenność, ale...
- Ale? - powtórzyłem.
- W tym śnie jestem w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie wiem, to chyba coś na kształt pokoju motelowego, nieważne. Chodzi o to, że zawsze kończy się tak samo. Połykam tabletki nasenne i popijam alkoholem. A kiedy zasypiam w tym śnie, tak naprawdę się budzę. Cały zlany potem. - spojrzał na mnie i musiałem wyglądać dziwnie, bo powiedział: - Cal, dobrze się czujesz? Stary, jesteś biały jak duch.
- Możesz mnie dziś zastąpić?
- Jasne, i tak nie ma... - nie usłyszałem ostatniego słowa, bo wyszedłem szybko ze stacji, kierując się w stronę miasta.
Lekceważyłem ciemniejsze chmury zbierające się nad miastem do czasu, gdy pierwsze krople deszczu zaczęły rozbijać się o moją skórę.
Deszcz nie był ulewny, ale mimo wszystko powoli przemakałem coraz bardziej. W pewnym momencie zacząłem coraz iść coraz szybciej aż w końcu puściłem się biegiem i ignorując kolkę, która dawała o sobie znać kolejnymi ukłuciami w boku, nie przestawałem biec. Zatrzymałem się dopiero pod kamienicą i oparłem ręce na kolanach, pochylając się do przodu, by ochłonąć chociaż trochę. Z moich włosów kapały pojedyncze krople. Wszedłem pospiesznie do środka i pokonałem schody niemal w kilka sekund. Stałem przez chwilę przed drzwiami na czwartym piętrze, wahając się, czy mam zapukać, czy jednak odejść.
Zanim przyszłoby mi do głowy odpuścić, moje kłykcie uderzyły kilkakrotnie w stare drewno, a dźwięk ten potoczył się po całej klatce schodowej.
Kiedy usłyszałem otwierany od środka zamek, moje serce natychmiast przyspieszyło, bijąc teraz chyba tysiąc razy na sekundę.
Drzwi otworzyły się i zobaczyłem stojącą przede mną Scarlett. Ubraną w wyciągniętą koszulkę, którą jej kiedyś pożyczyłem. Włosy związała niedbale w kucyk, widać, że nie spodziewała się nikogo. Delikatne cienie pod oczami w połączeniu ze zmęczeniem w jej oczach dawały efekt niemalże choroby.
Wtedy właśnie pomyślałem, że nigdy nie widziałem kogoś piękniejszego.
Przez chwilę patrzyła na mnie zdziwiona, ale otrząsnęła się i powiedziała:
- Musimy porozmawiać.
Nie odpowiedziałem nic, zamiast tego nieruchomo wpatrywałem się w nią, jednocześnie wsłuchując się w deszcz za oknami, który uderzał kroplami w każdą możliwą powierzchnię, wybijając sobie tylko znany rytm.
- Rozmowa może poczekać - odezwałem się, nie sądząc, że mój głos będzie aż tak zachrypnięty.
Wtedy przyciągnąłem ją do siebie, nie zważając na to, że mój gest mógł być nieco zbyt gwałtowny.
Pocałowałem ją tak, jakbym chciał tym samym sprawić, że deszcz przestanie padać, a zza chmur wyjdzie natychmiast słońce, by pokazać, że może jest jeszcze jakaś nadzieja na to, by wybrać właściwie. Teraz każdy wybór wydawał się zły i jedyne, co czułem za odpowiednie były nasze złączone wargi, które sprawiały, że nic poza tym nie istniało.
Wtedy właśnie zrozumiałem, że nieważne jak bardzo chciałbym trzymać ją w ramionach na zawsze, musiałem pozwolić jej odejść. Nawet jeśli to oznaczałoby, że wyrwałbym sobie z klatki piersiowej serce, by mogła je wziąć ze sobą.



Cytat z (uwaga!) lektury szkolnej Nad Niemnem.
Zbliżamy się powoli do końca i zastanawiam się, czy gdybym potem napisała fanfiction o Ashtonie, to ktoś byłby chętny je przeczytać? Działoby się trochę więcej niż w Neverland, ale na razie nie chcę nic zdradzać. Strasznie chciałabym je pisać, ale nie wiem, czy szkoła i dwie olimpiady mi na to pozwolą.
Do zobaczenia!
M. (@IRWINFLEX)

piątek, 5 grudnia 2014

14




To ciekawe, jak wspomnienia przeistaczają się czasem w koszmary


    Stałem sam na dachu, pozwalając, by wiatr owiewał nieosłonięte części mojego ciała i powodował delikatne drżenie ciała za każdym razem, gdy odczuwałem kolejny podmuch.
Każdy kolejny oddech wydawał się dostarczać mi coraz mniejszą ilość powietrza i w końcu wydawało mi się, że za moment stracę przytomność z powodu niedotlenienia.
Myślałem o Scarlett i decyzji, jaką podejmie i chociaż jeszcze niedawno nawet jej nie znałem, teraz nie mogłem znieść tego, że mogłem ją stracić, kiedy dopiero ją znalazłem. Wiedziałem jednak, że gdybym ją tutaj zatrzymał, nie wybaczyłbym sobie tego do końca życia.
    Pogrążałem się w otaczającej mnie ciszy, stojąc na krawędzi murku otaczającego dach z wyciągniętymi w bok ramionami, które pozwalały mi utrzymać równowagę. Podmuchy wiatru stawały się coraz silniejsze, a tym samym coraz więcej energii wkładałem w to, by się im przeciwstawić. Spojrzałem w górę i nie zobaczyłem ani jednego świecącego punktu, co oznaczało, że całe nocne niebo musiały zakrywać ciężkie chmury. Bo przecież gdzieś tam musiały być gwiazdy, prawda?
Miałem ochotę krzyczeć i wyrazić w ten sposób cały chaos, który towarzyszył nieustannie moim myślom. Nie sądziłem jednak, że jakakolwiek ilość decybeli dałaby radę to zobrazować.
Poruszyłem jedną nogą, wysuwając stopę poza krawędź podłoża i po chwili cofnąłem ją. Zrobiłem to samo ponownie z drugą kończyną, kontrolując zmysłem równowagi ruchy całego ciała. Serce zaczęło bić mi nieco szybciej, ale nic sobie z tego nie robiłem. Życie było o wiele łatwiejsze, gdy nie wiedziałem rzeczy, które teraz nie dawały mi spokoju.
Zrobiłem ostatni głęboki wdech, a potem powoli odkręciłem się plecami do śpiącego miasta. Wyciągnąłem ręce, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by kolejny potężny podmuch wiatru zakołysał mną. Przechyliłem się do tyłu i poczułem, jak spadam w zastraszająco szybkim tempie.
W momencie, gdy miałem uderzyć o ziemię...
    Otworzyłem oczy i usiadłem gwałtownie na łóżku. Byłem cały spocony, oddychałem tak szybko, że zastanawiałem się, o ile wzrosło moje ciśnienie i czy mieściło się to w jakiejkolwiek medycznej skali. Nie wierzyłem, że to, co przed chwilą się wydarzyło, istniało tylko w moim umyśle. Wszystko wydawało się takie realistyczne. Szybkim ruchem odrzuciłem cienką kołdrę i podszedłem do okna, by upewnić się, że Neverland także nie było częścią koszmaru, jednak i tym razem musiałem się rozczarować. Tak, wyglądało na to, że nadal nie żyłem, ale jak się okazało, nawet po śmierci można mieć koszmary.
Usłyszałem, jak ktoś popycha ramę okna od zewnętrznej strony i podszedłem, by pociągnąć klamkę. Odszedłem kilka kroków, by zrobić miejsce, a Scarlett zręcznie wsunęła się do środka, trzymając w dłoni kartkę. Było zbyt ciemno, bym mógł na niej cokolwiek przeczytać, ale widziałem, że dziewczyna zapisała ją zgodnie z umową, którą zawarliśmy.
Stanęła przede mną i przez chwilę po prostu się we mnie wpatrywała z delikatnym uśmiechem, który przypomniał mi, że przecież nie mam na sobie koszulki.
- Umm... - tylko to zdołałem powiedzieć przed tym, jak podszedłem do krzesła, na którym rzuciłem kiedyś czarny t-shirt. Wciągnąłem go szybko na siebie, czując się nieco zażenowanie.
- Nie obraziłabym się, gdybyś tego nie zrobił - powiedziała Scarlett, podchodząc bliżej i wyciągając w moją stronę napisaną przez siebie listę.
Gdy się zbliżyła, chyba zdążyła zauważyć, że nie wyglądałem na spokojnego.
Jej uśmiech zniknął w jednym momencie, a zamiast tego zmarszczyła brwi. Zdecydowanym, ale delikatnym ruchem dotknęła wierzchem dłoni mojego czoła, by sprawdzić, czy nie mam gorączki.
Na Boga, przecież nie jestem chory, po prostu nie żyję - zdążyłem tylko pomyśleć, zanim dziewczyna cokolwiek powiedziała.
- Co się stało? - zapytała.
- Nic takiego - odparłem, podchodząc do blatu dzielącego pokój z częścią kuchenną. Wyciągnąłem dłoń i nalałem trochę wody do szklanki, którą szybko przechyliłem, by chociaż trochę ochłodzić się od środka.
- Nic takiego? - powtórzyła ironicznym tonem. - Wyglądasz, jakbyś właśnie przebiegł maraton.
- Ćwiczyłem.
- Mhm, chyba jakiś zestaw zatytułowany "jak nie mówić prawdy, żeby wszyscy wiedzieli, że kłamię".
Spojrzałem na nią, przygryzając język, żeby się nie zaśmiać, bo udawałem, że dla mnie to wcale nie jest zabawne.
- Miałem zły sen - powiedziałem cicho, odwracając się, by po przejściu kilku kroków usiąść na łóżku.
Scarlett podążyła za mną, a ja poczułem chwilę później, jak materac obok mnie zapada się pod wpływem jej ciała.
Przekręciłem głowę i podniosłem wzrok, tylko po to, by przekonać się, że dziewczyna patrzy się na mnie dziwnym wzrokiem.
- To głupie, wiem - uśmiechnąłem się kwaśno, kręcąc głową.
- Co ci się śniło? - zapytała, jakby ignorując moją poprzednią wypowiedź.
- Stałem na dachu, myślałem o... - popatrzyłem na nią, jak gestem dała mi znać, bym mówił dalej, ale postanowiłem pominąć fragment o rozpamiętywaniu, jak bardzo bym za nią tęsknił i przeszedłem do suchych faktów. - Rozłożyłem ramiona i pozwoliłem, bym z niewielką pomocą wiatru przechylił się i spadł. To wszystko. To tylko głupi koszmar, lepsze to niż wyobrażanie sobie, że pożerają cię lwy.
Zaśmiałem się, próbując rozładować atmosferę, ale mina Scarlett nie wskazywała na to, że mi się powiodło.
- Sny coś znaczą - powiedziała stanowczo, podwijając jedną nogę i siadając bokiem.
- Spróbuj mi to zinterpretować, pani psycholog. Może to znaczy, że mam myśli samobójcze - uśmiechnąłem się cynicznie.
- To nie jest śmieszne - szturchnęła mnie, udając, że się dąsa.
- W takim razie spytamy Rose. Albo Eda - powiedziałem dla świętego spokoju i położyłem się na łóżku.
Spojrzałem zdziwiony, gdy obok mnie na materac opadła Scarlett.
- Mogę wiedzieć, co robisz? - spytałem.
- Ktoś powinien tu być, na wypadek gdybyś znowu zaczął spadać - odparła beztrosko.
Ułożyła się bokiem, a pod głowę wsunęła otwartą dłoń.
- Nie zasnę, jak będziesz się tak we mnie wpatrywać - zastrzegłem, a na te słowa dziewczyna pospiesznie zamknęła oczy, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Poczułem, jak serce zaczęło bić coraz szybciej, co sprawiało, że krew szybciej krążyła mi w organizmie, rozprowadzając po nim także pierwiastek podniecenia, które mnie ogarniało.
Przyjąłem tę samą pozycję co ona, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła mnie centralnie naprzeciwko siebie.
- Naprawdę wierzę, że sny coś znaczą - odezwała się.
- Hmm? - mruknąłem pytająco.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać.
- W pewnej książce bohaterce śni się jedna konkretna, powtarzająca się scena. Biegnie wśród mgły, a na ulicach nie ma żywej duszy. Tak naprawdę przez cały czas nie wie co jest jej celem i za każdym razem budzi się, zanim dotrze tam, gdzie prowadzi ją podświadomość. Na końcu powieści także wybiega z budynku i biegnie, mijając budynki ukryte za cienką warstwą mgły, tylko w realnym świecie w końcu dobiega do swojego celu. Wraca do własnego domu, uświadamiając sobie, że kocha mężczyznę, którego wcześniej odrzucała, nie pozwalając uwierzyć w to, że coś do niego czuje. A kiedy to odkrywa, on postanawia odejść, zmęczony czekaniem na odwzajemnienie jego miłości, którą darzy ją od samego początku.
    Gdy Scarlett wypowiedziała ostatnie słowa, milczeliśmy przez chwilę, a ja nie pomyślałem nawet, by zapytać, gdzie pojawiła się ta scena, jednak widziałem, że dla dziewczyny ma ona jakieś szczególne znaczenie. Spostrzegłem jednak, że po jej policzku spływała pojedyncza kropla. Delikatnym ruchem wyciągnąłem dłoń i kciukiem otarłem łzę. Bez namysłu przytuliłem Scarlett do siebie, chowając ją w swoich ramionach, by zapomniała na chwilę o wszystkich powodach, przez które miała ochotę płakać. Czułem, jak drżała pod wpływem dotyku moich nagich ramion, ale jednocześnie przylgnęła do mnie całym ciałem.
- Hej - szepnąłem. - Nie musisz biec, Scar. A ja nigdzie się nie wybieram.


***

- Śpisz? - zapytałam cicho, ale jakimś cudem wiedziałam, że otrzymam negatywną odpowiedź.
Mruknięcie, które dobiegło znad mojej głowy tylko potwierdziło moje przewidywania.
Czułam, jak klatka piersiowa, na której leżałam, unosi się nieznacznie za każdym razem, gdy Calum brał kolejny oddech.
Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie podczas ostatnich dni i wciąż nie mogłam uwierzyć we wszystko, co się tu działo. Chłopak, którego dłoń spoczywała na moich osłoniętych koszulką plecach, również wydawał się być zajęty swoimi myślami i dryfował gdzieś z daleka od miejsca, w którym się właśnie znajdowaliśmy.
W pewnym momencie Calum delikatnie wyswobodził się z naszego splotu i wstał, by zapalić niewielką lampkę stojącą obok stosu książek na podłodze. Wraz z naciśnięciem włącznika, coś pstryknęło i zdążyłam zobaczyć tylko iskrę zwiastującą przegrzanie się żarówki. Prawdopodobnie wysiadły też ogólne korki, ale oboje byliśmy zbyt zmęczeni, by nawet podejmować próbę ich naprawiania.
- Serio... - syknął Calum, powstrzymując się chyba przed rzuceniem lampką, by rozbiła się o ścianę.
- Jakim cudem może nawalić tu nawet prąd? - zapytałam spontanicznie.
Chłopak spojrzał na mnie, ale dostrzegałam go tylko na tyle, na ile pozwolił mi mój wzrok przyzwyczajony już do półmroku panującego w pokoju.
- Nie pytaj, ja nawet nie pytam. Czasami lepiej odpuścić próby zrozumienia czegoś, zamiast pozwolić, by zabierało ci to czas, którego i tak nie mamy.
Wiedziałam, że ma rację, więc nawet nie próbowałam z nim polemizować.
- Przecież masz świeczki - zauważyłam, przypominając sobie, że widziałam kilka w mieszkaniu.
- Świeczki? - jęknął, jakbym kazała mu nosić buty na obcasie.
- Świeczki - powtórzyłam. - Takie białe walce z czarnym knotem, które możesz zapalić poprzez potarcie zapałką o draskę i...
- Wiem jak zapala się świeczkę, pani oczywistość - powiedział ze zniecierpliwieniem w głosie, ale nie dał rady do końca ukryć rozbawienia. W jednej chwili jednak spoważniał i dodał: - Nie palę ich, nawet nie wiem jak znalazły się w moim mieszkaniu.
Westchnęłam i wstałam z łóżka, po czym bazując raczej na swojej pamięci niż zmyśle wzroku, podeszłam do półek, na których znalazłam jakieś trzy świece i postawiłam je na szafce obok łóżka. Calum po chwili usiadł obok mnie i podał mi paczkę zapałek.
- Strasznie ich tu dużo - zauważyłam, gdy w środku pudełka moim oczom ukazały się dokładnie trzy sztuki.
Byłam świadoma, że zirytuję tym Caluma, który z ostentacyjnym westchnięciem przejął ode mnie nasze jedyne źródło zastępczego prądu i zręcznie zapalił trzy świece wykorzystując jedną z zapałek.
Fragment pomieszczenia rozświetlił się, a na ścianach zaczęły tańczyć pomarańczowe odbicia płomieni, łącząc się z cieniami w rogach pokoju. Poczułam też specyficzny zapach, który zawsze był miły dla mojego zmysłu węchu.
- Wanilia - szepnęłam, wciągając powietrze.
Calum podniósł się i po chwili wrócił z kartką, którą wcześniej gdzieś rzuciliśmy.
- No dobra, waniliowa dziewczyno - powiedział, siadając tak, że patrzył teraz wprost na mnie. - Czas podzielić się listą rzeczy, które zamierzasz zrobić przed życiem i w wykonaniu których zamierzam ci pomóc.
Podał mi kartkę, a ja wyprostowałam ją i zaczęłam czytać, co chwilę spoglądając na reakcję chłopaka podczas przedstawiania kolejnych punktów, których było ni mniej ni więcej niż pięć.
Gdy skończyłam, Calum patrzył na mnie nieco zdziwiony.
- Więc? - zapytałam.
- Więc... - zaczął. - Liczyłem raczej na coś prostszego do wykonania...
- Kazałeś mi zrobić tę głupią listę, to ją zrobiłam, do cholery! - w ciszy panującej w pokoju mój lekko podniesiony głos zabrzmiał niemal jak krzyk.
Przysunęłam kartkę do jednego z płomieni świec i pozwoliłam, by papier zajął się ogniem, po czym szybko podeszłam do okna i pozwoliłam mu spłonąć na parapecie. Calum stanął obok mnie i patrzył, jak popiół spada powoli wirując w powietrzu.
- Musiałaś to zrobić? - zapytał cicho.
- To i tak był beznadziejny pomysł - odparłam. - Muszę wracać, wyspać się, obiecałam Edowi, że pomogę mu jutro w antykwariacie. Zapomnij o tej liście.
- Scar... - Cal złapał mnie za rękę, gdy odwróciłam się gotowa, by wyjść jak najszybciej.
Nie mogłam długo patrzeć wprost na niego, bo w jego oczach dostrzegałam coś, czego nie potrafiłam jednoznacznie nazwać, ale im dłużej utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, tym mocniej coś ściskało moje serce, jakby kurczyły się moje żebra.
- Przepraszam - powiedziałam, wyswobodziwszy się z uścisku chłopaka.
Zniknęłam z mieszkania Caluma tak nagle, jak się tam wcześniej pojawiłam i resztę nocy spędziłam na gapieniu się w sufit i wsłuchiwaniu się w nerwowe szarpanie strun basu, które dochodziło stłumione do moich uszu z piętra wyżej. Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego nawet tutaj odsuwam od siebie osobę, na której najbardziej mi zależy. Dlaczego nie pozwalałam dopuścić do siebie myśli, że znalazłam kogoś wyjątkowego.
- Przepraszam - szepnęłam, zamykając oczy.
W głowie dźwięczały mi jeszcze dwa inne słowa, których jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć, nawet leżąc samotnie w pustym mieszkaniu. Chociaż...może wcale nie musiałam ich mówić? Wystarczy, że je czułam. I właśnie przez te dwa słowa wszystko zaczynało się komplikować.



***

Najpierw trochę się poużalam, bo mi smutno, ale jak już się nieraz przekonałam, nie można mieć wszystkiego. Nie wiem, może trochę czuję się źle, kiedy widzę te trzysta komentarzy pod epilogiem Hungera, a potem trzy pod ostatnim rozdziałem Neverland. Komentarze są "nieistotne" wtedy, gdy ich komuś nie brakuje, kiedy ludzie przestają czytać twoje opowiadanie, wtedy zaczyna ich brakować i zaczyna się je o wiele bardziej doceniać. No, to tyle ode mnie w tym tygodniu, do zobaczenia, mam nadzieję.
M. (@irwinflex)

Czytelnicy