piątek, 28 listopada 2014

13



    Patrzyłam, jak ludzie wokół mnie powoli rozchodzą się po kątach, gdzie ktoś rozdawał darmowe drinki i plastikowe kubki, do których hojnie nalewano porcje piwa z metalowych beczek. Scena pogrążona była w ciemności, jako że zespół zszedł z niej kilka minut temu, żegnany krzykami wyrażającymi żywy entuzjazm publiczności. Teraz na brzegu podwyższenia siedziało kilkanaście osób, śmiejąc się i rozmawiając z innymi. Chelsea przeciskała się między ludźmi, niosąc w rękach dwa kubki z piwem.
- Dzięki - odparłam, gdy podała mi jeden z nich.
Musiałam wyglądać nieco dziwnie, stojąc nieruchomo, gdy każdy podrygiwał w takcie muzyki, którą puszczono z głośników umieszczonych w głębi sali. Dodatkowo wpatrywałam się ciągle w miejsce, gdzie wcześniej stał Calum, grając na gitarze.
- Byli świetni, prawda? - zagadała Chelsea, idąc moim śladem, spojrzała na pustą przestrzeń przed nami.
Pokiwałam głową, odwracając się, po czym oparłam się plecami o ścianę i powoli zsunęłam się na ziemię, a chwilę później Chelsea usiadła obok mnie.
- Nie powinnaś być przypadkiem ze swoim chłopakiem? - zapytałam nie dość dyskretnie, ale czułam, że mogę z nią rozmawiać swobodnie.
- Jakim chłopakiem? - odparła z lekką nutą sarkazmu, a na jej twarzy pojawił się kwaśny uśmiech, kiedy wskazała dłonią w określonym kierunku. - Tym, który właśnie wpił się ustami w wargi tamtej dziewczyny, jakby próbował wyssać z nich jad?
- Oh - wyrwało mi się.
- Tak jest nawet lepiej - powiedziała zrezygnowana, ale wiedziałam, że kto jak kto, ale ona nie zamierzała się z tego powodu załamać.
- Mogę spytać, co się między wami...
- Twierdzi, że jestem szalona.
- A nie jesteś? - zapytałam z uśmiechem.
Popatrzyła na mnie i mogłam łatwo stwierdzić, że akurat w tym momencie nie była rozbawiona.
- Co się dzieje?
- Ty też pomyślisz, że zwariowałam. Każdy by tak pomyślał.
Przypomniałam sobie wszystko, o czym powiedziała nam Rose i obawiałam się, że nic, co ma mi do powiedzenia Chelsea już nie było w stanie mnie zaskoczyć.
Dziewczyna westchnęła i jednym tchem zaczęła wyrzucać z siebie ciążące jej na sercu sprawy, których nie potrafiła wyjawić nikomu innemu.
- Pamiętasz, jak spotkałaś mnie na samym początku? - pokiwałam głową, a ona kontynuowała. - Wiesz, że chciałam stąd wyjechać, że miałam duże ambicje, ale za każdym razem, gdy próbowałam jechać gdzieś daleko, wracałam do punktu wyjścia, do tego cholernego miasta. Tak, jakbyśmy byli tutaj uwięzieni. Nie wiem co się dzieje i za wszelką cenę chcę się dowiedzieć.
Serce biło mi szybciej, w miarę jak Chelsea wypowiadała kolejne słowa i nie wiedziałam, jak mam na nie zareagować. Ustaliliśmy przecież, że nie wtajemniczymy kolejnych osób, bo mogłoby to prowadzić do tragedii. Dlatego postanowiłam odwrócić jej uwagę i skierować tok myślenia na inny tor.
- Może to znak! - zaśmiałam się, próbując obrócić wszystko w spontaniczny żart. - Może to miasto cię potrzebuje Chelsea, może czasami lepiej być Kimś tutaj, niż Nikim w wielkim, złym świecie.
Wyciągnęłam w jej stronę kubek, a ona mechanicznie stuknęła w niego swoim, po czym obie pociągnęłyśmy spory łyk piwa.
- Znasz Ashtona, prawda? - zmieniła temat, bo chyba sama nie chciała ciągnąc tematu, który doprowadzał ją do frustracji.
- Mhm, trochę. Pracuje z Calumem - odpowiedziałam.
- Świetnie dziś grał.
- Świetnie dziś grał i, i, i... - próbowałam pociągnąć ją za język, bo widziałam, jak rozmarzyła się na same wspomnienie o chłopaku.
- Och, przestań - dźgnęła mnie w bok z uśmiechem na twarzy.
- A tak w ogóle, to gdzie są te gwiazdy? - zapytałam, rozglądając się po sali, ale nigdzie nie widziałam chłopaków, którzy stali wcześniej na scenie.
- Powinnam poszukać Caluma - powiedziałam, wstając i otrzepując spodnie z pyłu, który osadzony na ścianach i podłożu pozostawił szarą warstwę na moich ubraniach.
- Pozdrów Ashtona, jeśli go zobaczysz - rzuciła Chelsea, a ja powiedziałam tylko, że oczywiście mu to przekażę.

    Wyszłam na zewnątrz, powoli pokonując schody, na których musiałam przecisnąć się obok jakiejś przyklejonej do siebie pary.
Gdy pchnęłam ciężkie drzwi, uderzyło we mnie rześkie nocne powietrze. Przed magazynem było kilka osób, z których większość stała, rozmawiając podczas palenia papierosów.
Zauważyłam charakterystyczne czerwone włosy gitarzysty z zespołu i podeszłam do niego, korzystając z okazji, że stał sam, wydmuchując z ust dym.
- Hej - powiedziałam, stając obok niego.
- Hej - odparł, podając mi dłoń, którą uścisnęłam. - Jestem Michael.
- Scarlett.
Spojrzał na mnie, jakby coś zaświtało mu w głowie i nagle przybrał dziwną minę.
- Wiem o wszystkim... - szepnął tajemniczo, uśmiechając się do mnie.
Nie dałam po sobie poznać, że tętno wzrosło mi tak, jak wtedy, gdy Chelsea zaczęła opowiadać o swoim małym szaleństwie.
Patrzył na mnie, jakby czekał na jakąś reakcję, ale po chwili zrezygnowany westchnął teatralnie i powiedział:
- No wiesz, o tobie o Calumie - mrugnął do mnie.
Kamień spadł mi z serca, chociaż jednocześnie zaczęłam się zastanawiać, co też Cal im o mnie naopowiadał.
- A właśnie, nie widziałeś go może gdzieś przypadkiem? - zapytałam.
- A może przypadkiem widziałem.
- To może przypadkiem mógłbyś mi to powiedzieć... - uśmiechnęłam się.
- A mógłbym. Może - powiedział i dodał jeszcze - Całkiem przypadkiem.
Zaproponował mi papierosa, ale odmówiłam.
- Poszedł tam - machnął dłonią, wskazując mi kierunek. Miałam już odejść, kiedy odezwał się jeszcze raz. - Calum dużo o tobie mówił. To dobry chłopak, opiekuj się nim dziewczyno.
Pokiwałam głową i odeszłam, idąc tam, gdzie miałam nadzieję spotkać Cala.

    Szłam przez chwilę, rozglądając się wokoło. Nikłe światła latarni oświetlały mi drogę, lecz nigdzie nie dostrzegałam chłopaka, którego szukałam.
Nagle jakaś silna dłoń pociągnęła mnie do zaułka między dwoma magazynami, ale zamiast krzyczeć, uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam przed sobą dwoje znajomych brązowych oczu.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziałam z urywanym oddechem, bo serce biło mi dość szybko.
Zaśmiał się tylko, co naprawdę nie pomagało w unormowaniu mojego tętna. Widziałam jak cienie i smugi ciepłego światła podkreślały jego kości policzkowe, a oczy śmiały się wraz z ustami.
- Dlaczego nie jesteś w środku? - zapytałam o pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
Oparł wyciągniętą rękę o mur tuż obok mojej głowy, stając centralnie naprzeciwko mnie.
- Pomyślałem, że na zewnątrz znajdę kogoś ciekawego. No i proszę, nie pomyliłem się.
Znów ten uśmiech, który działał na mnie za każdym razem tak samo, jak za pierwszym.
Może powinnam zacząć dopuszczać do siebie uczucia i pozwolić im siać w moim rozumie zniszczenia, ale myślałam też racjonalnie i byłam pewna, że z momentem, gdy to zrobię, trudniej będzie mi podjąć ostateczną decyzję. Okazuje się, że śmierć jest niczym w porównaniu z dopuszczeniem do siebie myśli, że zaczynasz darzyć kogoś uczuciem silniejszym niż wszystkie i nie potrafisz w żaden sposób tego zatrzymać.
- Myślałam, że jesteś raczej nieśmiały, a tam na scenie... - zaczęłam.
- Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć. Trzymasz w ręku coś, z czego potrafisz zrobić użytek i dać ludziom powód do zabawy i w pewien sposób stajesz się bardziej pewny siebie, tak to chyba działa.
Ledwo zauważalnie przysuwał się coraz bliżej mnie i byłam pewna, że za chwilę mnie pocałuje, ale gdy już przymykałam powieki, on odsunął się i złapał mnie za rękę, dając znak, że mam za nim iść. Calum prowadził mnie ku samochodowi Chelsea, a gdy stanęliśmy obok niego, podał im kluczyki.
- Skąd je masz? - zapytałam zdziwiona.
- Powiedzmy, że znalazłem kogoś, kto zgodził się zaopiekować Chelsea i odwieźć do domu, a dzięki temu mamy środek transportu.
- Wypiłam trochę...
Calum spojrzał na mnie krytycznym wzrokiem i powiedział szybko ironicznym tonem.
- Naprawdę najbardziej przejmujesz się tym, że będziesz prowadzić pod wpływem? I co się stanie? Umrzemy?
Wzniosłam oczy ku górze, nie mając siły się z nim kłócić, więc po prostu wsiadłam do samochodu, a Calum wcisnął się w fotel pasażera zaraz po tym.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, ale w oczach Caluma było coś, co podpowiadało mi nasz cel.
Chłopak popatrzył przed przednią szybę na ciemne niebo pokryte gwiazdami i spojrzał na mnie.
- Pomyśl, gdzie chciałabyś teraz być. Myślę, że mamy na myśli to samo miejsce.
Na chwilę zawiesiłam się, nie mogąc oderwać oczu od jego bazowych tęczówek, po czym uniosłam kącik ust i odpaliłam silnik.


    Leżeliśmy z głowami ułożonymi obok siebie i żadnemu z nas nie przeszkadzało milczenie, w którym pogrążaliśmy się od jakiegoś czasu. Milczenie nie jest złe, kiedy jesteś obok osoby, przy której nie musisz wcale nic mówić, by się rozumieć.
Trzymałam Caluma za rękę i pozwoliłam zamknąć sobie oczy, bo nie mogło mi się stać nic złego, tak długo, jak byłam z nim. Wszystko działo się tak szybko i Rose chyba miała rację, mówiąc, że czas płynie tu inaczej. Możliwe, że w odniesieniu do rzeczywistości, zegary nie miały tu prawa bycia, ale jeśli chodzi o uczucia, wydawało mi się, że tutaj odczuwa się je jako znacznie wzmocnione i bardziej intensywne.
Nad nami świecił księżyc, jeśli akurat nie przykrywały go ciężkie chmury, które przesuwały się po niebie.
- Chcesz znać moje zdanie? - zapytał cicho Calum, a ja wyczułam w jego głosie, że adrenalina po koncercie zaczęła go opuszczać.
- Czuję, że niezależnie od odpowiedzi i tak je poznam - odparłam.
- Sądzę, że powinnaś odejść.
Podniosłam się gwałtownie i siadłam, a on zrobił to samo, więc teraz siedział, patrząc mi prosto w oczy.
- Masz wybór, którego my nie mieliśmy - zaczął. - Wszystko zależy od ciebie.
Zastanowiłam się chwilę i zamierzałam zacząć się z nim kłócić, mimo że jeszcze niedawno byłam pewna tego, że raczej tutaj nie zostanę. Jak wiele może się zmienić przez jedno dłuższe spojrzenie na pozór zwykłych, brązowych oczu?
- Co jeśli nie mam do czego wracać? - rzuciłam.
- Zawsze jest coś, dla czego warto wrócić. Scarlett, musisz żyć.
- Żyje mi się bardzo dobrze tutaj - odbiłam piłeczkę w jego stronę, czekając czym tym razem mi odpowie.
-Właśnie w tym problem. Tu się nie żyje.
Ostatni argument Calum wypowiedział ściszając coraz bardziej ton głosu, po czym spuścił wzrok i zaczął przekładać między palcami sznurówkę buta.
Pochyliłam się i położyłam moje obie dłonie na jego policzkach, unosząc je delikatnie do góry, bym mogła na niego spojrzeć.
- Czujesz to? - zapytałam, a Calum pokiwał tylko głową.
Przesunęłam kciukiem po jego policzku.
- A to?
Złączyłam niespodziewanie nasze usta, czując, jak wargi Caluma zadrżały na skutek mojego dotyku.
Oparłam swoje czoło o czoło Caluma i przymknęłam oczy, dając się całkowicie pogrążyć w chwili, która zdawała się trwać wiecznie. Czułam na skórze warg wydychane przez niego powietrze i niemalże słyszałam bicie serca, wyrywającego się także z mojej klatki piersiowej.
- Widzisz? - szepnęłam. - Może to nieżycie wcale nie oznacza, że nie możemy czuć.
- Trudno cię będzie przekonać - powiedział z przekąsem Calum, wstając i podchodząc do krawędzi dachu. Chyba nie tak łatwo było odciągnąć jego myśli od tego tematu.
Podeszłam do niego i oparłam się łokciami o murek, stając do niego plecami, bym jednocześnie mogła widzieć chłopaka.
- Zawrzyjmy umowę - odezwał się, ciągle patrząc na senne miasto.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc, czego mam się spodziewać.
- Ludzie robią listę rzeczy, które chcą zrobić przed śmiercią, więc my zróbmy listę rzeczy, które można by zrobić przed życiem.
Odwrócił się i uśmiechnął, wyraźnie zadowolony z tego pomysłu. Nie wiem kiedy zdążył to zrobić, ale przed nim leżała pusta kartka papieru z leżącym na niej długopisem, który powstrzymywał ją przed porwaniem przez wiatr.
- Kiedy skończysz, wiesz, gdzie mnie szukać - powiedział i po chwili straciłam go z oczu, gdy zszedł schodami przeciwpożarowymi, wracając do swojego mieszkania.
Wzięłam długopis do ręki i zaczęłam pisać.

    Mimo wszystko nadal nie wiedziałam, jaką decyzję podejmę, ale miałam zamiar wykorzystać dobrze czas, który przyszło mi spędzić z Calumem.
Może to nie takie złe, jeśli nie wiesz, czego właściwie chcesz od życia. Dzięki temu może cię zaskoczyć, a czy nie o to w tym wszystkim chodzi?



Jesteśmy już bliżej niż dalej końca, co mnie niezmiernie cieszy, bo jeśli jest coś, co lubię najbardziej, to są to zakończenia. Dzisiaj wyjątkowo bez cytatu.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i życzę wam miłego weekendu, spędzonego w sposób ciekawszy niż mój - czyli polegający na leżeniu w łóżku i chorowaniu.

piątek, 21 listopada 2014

12


Można kochać kogoś tak bardzo, pomyślał, ale nigdy nie kocha się tak bardzo,
 jak bardzo się za nim tęskni



Żyliśmy więc, chociaż nie wiem, czy pierwsze słowo właściwie dobrze opisuje przebywanie w Neverland. Byliśmy tam, udawaliśmy, że wcale nie myślimy ciągle o rzeczach, których dowiedzieliśmy się od Rose i o tym, jak to jest umrzeć i nawet nie wiedzieć, że się umiera.
Wiele razy stykałam się z opisami śmierci, a okazało się, że wyobrażenia są zupełnie inne niż rzeczywistość. Mówią, że śmierć zmienia wszystko, w naszym przypadku zmieniła jedynie postrzeganie rzeczywistości, a to równie dobrze można uznać za niewielki procent tego, co działo się wokół.
Miałam do podjęcia decyzję, która zaważyć miała na całym moim życiu lub nieżyciu i chociaż z jednej strony chciałam wrócić, to coś mówiło mi, że tak naprawdę nic na mnie nie czeka, co w żaden sposób mi nie pomagało.
Nie do końca rozumiałam też zasady działania tego miejsca, ale pewnych rzeczy nie da się zrozumieć. Może nawet nie chciałam. Najdziwniejsze jest to, że nie czułam się...martwa. Czułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek wcześniej i to sprawiało, że w mojej głowie panował ciągły chaos, przerywany spokojem jedynie wtedy, gdy zamykałam oczy i szłam spać. Próbowałam nie roztrząsać każdego elementu istnienia tutaj, chociażby tego, jakim cudem możemy używać telefonów albo po co właściwie chodzimy spać. Uznałam, że takie miejsca rządzą się własnymi prawami i jedyne, co nam pozostaje, to je zaakceptować. Nawet jeśli każdy nerw w moim ciele mówił mi, że to wszystko jest niemożliwe.
Zaczęłam też rozważać wersję, że tak naprawdę siedzę w zakładzie psychiatrycznym i Neverland jest tylko wytworem mojej wyobraźni, a ja oszalałam. Chociaż ktoś kiedyś powiedział, że tylko wariaci są czegoś warci na tym świecie, wiec może nie była to wcale taka negatywna opcja. Kto wie.
Mogłoby to wydawać się dziwne, ale prawie codziennie jak gdyby nigdy nic chodziłam do antykwariatu, spotykając się z Edem, który jednak był oszczędny w jakiekolwiek wyjaśnienia, chociaż już pierwszego dnia dał mi do zrozumienia, że Rose o wszystkim mu powiedziała.
- Wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że... - zaczęłam od razu po wejściu do antykwariatu kilka dni temu.
- Powoli, Scarlett, mamy czas - przerwał mi Ed, jednak ton jego głosu był przyjazny, a na dodatek na jego twarzy malował się nikły uśmiech.
- Mamy czas?! - zrobiłam minę, która wyrażała moje zdezorientowanie i frustrację.
Ed przeszedł od regału do innych półek, by wcisnąć kilka książek na swoje miejsce tak, by były ułożone w odpowiednim porządku. Nie śpieszył się z udzieleniem mi odpowiedzi i niesamowicie mnie to irytowało, chociaż nie byłam w stanie gniewać się na niego chociaż przez sekundę.
Rozejrzałam się, spoglądając na zniszczone grzbiety starych woluminów, myśląc, jak mogły się tu znaleźć.
- Znam to miejsce lepiej niż ty, zaufaj mi po prostu - powiedział, wracając na swoje stałe miejsce za starym, drewnianym biurkiem, które jednocześnie pełniło funkcje lady.
- Czym właściwie jest Neverland, Ed? - zapytałam bezpośrednio, nie siląc się na żadnego rodzaju półśrodki.
Starszy pan westchnął i zdjął z nosa okulary, patrząc na mnie.
- Zaczynam żałować, że Rose was wtajemniczyła, zaczynasz zadawać zbyt wiele pytań, dziecko, a ja jestem zmęczonym starym próchnem i nie wiem, czy mam siłę na nie odpowiadać.
- Przepraszam, ja...
Ed roześmiał się, rezygnując ze swojej poważnej postawy i przybierając znowu twarz osoby, której możesz uwierzyć we wszystko, bo podświadomie wiesz, że mówi tylko prawdę.
- Lubię nazywać to miejsce Przystankiem. Nikt z nas nie wie, jak potoczy się jego życie i tak naprawdę składa się ono właśnie z takich przystanków. Neverland jest jednym z nich, a ja nie potrafię ci powiedzieć, czy później również nie kierujesz się do kolejnego. Wierzę, że życie i śmierć to tylko umowna kwestia, tak naprawdę to wszystko jest czymś o wiele więcej. Nie rodzimy się po to, by umrzeć, tylko po to, żeby zacząć piękną przygodę i patrzeć, gdzie zaprowadzi nas los. Czasami możemy się rozczarować, ale lubię myśleć, że prędzej czy później wszyscy znajdujemy coś szczególnego.
Nie miałam pojęcia, jak mam zareagować na słowa, które przed chwilą usłyszałam z ust Eda i prawdę mówiąc, on chyba wcale nie oczekiwał, bym to jakoś skomentowała, bo to nie potrzebowało komentarza.
Ed założył z powrotem okulary i wyrwał mnie z zamyślenia, kiedy teatralnym tonem powiedział, żebym tak nie stała, bo na zapleczu jest tysiące pudeł, które natychmiast potrzebują mojej interwencji, by nie mogły zamienić się w spróchniałe szczątki, które rozpadną się w pył, gdy tylko zdecyduję się ich dotknąć. Tak więc pomagałam Edowi aż do późnych popołudni, a potem zazwyczaj szłam gdzieś z Calumem. Czasami spacerowaliśmy w ciszy, bo nie musieliśmy rozmawiać, by dokładnie wiedzieć, o czym myśli druga osoba. Od tamtego czasu myśleliśmy tylko o jednym i było to zdecydowanie moje potencjalne odejście i zaprzepaszczenie wszystkiego, co się do tej pory między nami wydarzyło.
Cała ta historia brzmiała jak banalna opowieść miłosna, ale oboje czuliśmy, że tu chodziło o coś zupełnie innego, o coś więcej. Żadne z nas nie wracało do momentu, gdy się pocałowaliśmy, chociaż mogę się założyć, że nie było dnia, by Cal o tym nie myślał, bo ja robiłam to co mniej więcej trzy sekundy. I nie, nie był to element sprzyjający podjęciu decyzji o odejściu. Wręcz przeciwnie. Część mnie chciała tutaj zostać i gdy przebywałam z chłopakiem, ta część wygrywała.

Wracałam akurat z antykwariatu, idąc chodnikiem, który mógł wcale nie istnieć, obok mnie przejeżdżały samochody, które nie miały prawa tu być, mijając ludzi, o których wolałam nawet nie zaczynać myśleć, by nie widzieć w nich śmierci.
Jednak wtedy odezwał się dzwonek telefonu, jakimś cudem tutaj funkcjonującego. Odebrałam połączenie i po drugiej stronie usłyszałam głos. To była jedyna rzecz, do której prawdziwości nie miałam żadnych złudzeń.
- Cześć Scarlett.
- Cześć Calum.
- Skończyłaś już pracę - to nie było pytanie, a stwierdzenie, co nieco mnie dziwiło.
- Tak...
Jego głos była dziwnie wesoły i zastanawiałam się, co było powodem tej radości, jako że przez ostatnie dni chłopak raczej nie emanował entuzjazmem.
- Wiesz, gdzie są w tym mieście stare magazyny? - zapytał.
- Nie za bardzo - odparłam. - A co, ktoś cię w nich uwięził?
- Nieważne, w takim razie będziesz musiała zabrać się z Chelsea.
- Calum, o co do cholery... - zaczęłam, ale Calum zakończył rozmowę szybkim 'do zobaczenia' i rozłączył się.
Zaczęłam iść szybciej w stronę kamienicy, zamierzając zignorować w ogóle tę rozmowę, jako że Calum nie zamierzał chyba wyjaśniać mi czegokolwiek. Po powrocie do mieszkania wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w jakieś świeże ciuchy, po czym wzięłam do ręki książkę i próbowałam po raz kolejny czytać tę samą historię, ale leżący obok mnie na materacu telefon, nie pozwalał mi się skoncentrować. W końcu uległam i zadzwoniłam do Chelsea, by po dwóch sygnałach usłyszeć jej dźwięczny głos.
- Scarlett! - krzyknęła wesoło.
Zaczęłam zastanawiać się, jak ona mogła trafić do Neverland, ale to chyba nie była najlepsza pora do rozmyślań na ten temat.
- Chelsea, wiesz może...
Nie zdążyłam dokończyć, bo Chelsea przerwała mi od razu. Co oni wszyscy mieli z tym przerywaniem mi w pół zdania.
- Jasne, Calum do mnie dzwonił, będę u ciebie za godzinę.
Ona także nic więcej mi nie wyjaśniła, rozłączając się i zostawiając mnie tak samo zdezorientowaną jak pięć minut temu.
W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć im, żeby pieprzyli się z takimi niedopowiedzeniami, ale moja wrodzona ciekawość była zbyt silna.

Chelsea czekała na mnie w swoim samochodzie, stukając palcami w kierownicę w rytmie jakiejś piosenki, która leciała z głośników.
- Możesz mi powiedzieć chociaż po co jedziemy do tych magazynów? - zapytałam od razu, gdy wsiadłam do środka.
- Uhm...nie - uśmiechnęła się i odpaliła silnik.
Westchnęłam i już nie próbowałam dowiedzieć się czegokolwiek, bo najwyraźniej i tak nie miałam dostać odpowiedzi.
- A walić to - powiedziała nagle, spoglądając na mnie. - Obiecałam Calumowi, że nie powiem ci nic o dzisiejszym wieczorze, ale nie mówiłam nic o wspominaniu starych wydarzeń.
Była wyraźnie z siebie zadowolona, jakby właśnie wynalazła nowe twierdzenie matematyczne.
- Znasz Ashtona, tego chłopaka, który pracuje na stacji z Calumem, prawda? - zapytała, a ja tylko przytaknęłam. Gdyby on sam usłyszał własne imię z jej ust, chyba by zemdlał albo stałoby się coś jeszcze innego...Uśmiechnęłam się na samą myśl, karcąc się w głowie za tak głupie myśli.
- Jakiś czas temu mieliśmy mały problem z załatwieniem muzyki na jakąś imprezę, więc on i dwóch innych chłopaków z naszej szkoły wpadli na pomysł, że sami zagrają. Nikt w nich nie wierzył, ale kiedy już wyszli na scenę, oh, zastanawiałam się, czy te stare ściany wytrzymają.
- Co stało się potem? - zapytałam szczerze zainteresowana.
- Już nigdy więcej nie wystąpili razem. Częściowo dlatego, że nie było okazji, a poza tym podobno w ich brzmieniu czegoś brakowało, z tego co słyszałam, sami tak twierdzili.
Układając sobie w głowie wszystko, co mówiła Chelsea, domyśliłam się, że Calum po prostu zabiera mnie na jakiś koncert ze względu na to, że gra tam Ashton.
- Jesteśmy - powiedziała Chelsea, wjeżdżając między martwe szare budynki, które wyglądały jak wielkie prostopadłościany pozostawione tutaj i zapomniane.
Przy wejściu do jednego z nich stał jakiś młody chłopak, który po kilku słowach zamienionych z moją towarzyszką wpuścił nas do środka. Okazało się, że musimy z Chelsea zejść po schodach do podziemnego pomieszczenia, które wyglądało jak średniej wielkości pusta przestrzeń. Ściany były pokryte różnymi napisami i wzorami graffiti.
- Gdzie mamy się spotkać z Calumem? - powiedziałam głośno, by przebić się przez inne głosy ludzi, którzy wypełniali pomieszczenie niemal po brzegi.
Chelsea nie odpowiedziała mi, tylko dalej prowadziła ku miejscu, które zapewne było przeznaczone na prowizoryczną scenę.
Stanęłyśmy prawie na początku tłumu, bo wszyscy przepuszczali Chelsea, a ona tylko posyłała im pełne przyjaźni uśmiechy. Jej nie dało się nie lubić.
Rozglądałam się po nieznanych mi twarzach, chociaż niektórych kojarzyłam z ostatniego ogniska w domku nad jeziorem. Oni wszyscy rozmawiali jak gdyby nigdy nic, bawili się, kilka par stało pod ścianą całując się, jakby nic innego się nie liczyło.
Jeśli wtedy u Rose miałam wątpliwości, czy nie warto byłoby powiedzieć im wszystkim prawdy, w tamtym momencie byłam już pewna, że nigdy nie mogą się jej dowiedzieć. Jaki jest sens przerywania takiego szczęścia cierpieniem?
Patrzyłam na ludzi, szukając w tłumie znanych mi brązowych oczu, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Caluma.

W końcu nagle wszystkie światła zgasły, a nikłe wiązki czerwonego reflektora oświetliły scenę, rozpraszając światło na miliony kawałeczków.
Chociaż stałyśmy z Chelsea naprzeciwko tuż obok samej sceny, nie mogłam w mroku dostrzec dokładnie postaci, które się na niej pojawiły.
Po chwili jednak przez salę przeszły pierwsze mocne uderzenia w bęben perkusji, a ja usłyszałam słowa pierwszej piosenki.
- Life can be so hard to breathe when you're trapped inside a box...
Znałam ten głos. Znałam to uczucie w brzuchu, gdy słyszałam głębokie dźwięki wydobywające się spod palców osoby, która grała na gitarze basowej. Jednak dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy blondyn, którego widziałam po raz pierwszy zaczął śpiewać refren i scena rozświetliła się całkowicie, ukazując cały zespół w całej okazałości.
Osoby, której szukałam w tłumie nie było tam, bo stała przede mną na scenie, patrząc prosto w moją stronę, wtedy gdy jej oczy były otwarte.
Calum był zupełnie inny na scenie niż wtedy, gdy po prostu razem spacerowaliśmy czy siedzieliśmy na dachu. Teraz, gdy wczuwał się w to, co robił, nie sposób było się w niego nie wpatrywać.
Gdy skończyli grać pierwszą piosenkę, blondyn z kolczykiem w wardze podszedł do mikrofonu i objął go obiema dłońmi.
- Wow, dużo was - wykrztusił najpierw, powodując salwę śmiechu, która przetoczyła się po sali. - Mam na imię Luke...
- Zamknij się, Luke - przerwał mu stojący obok niego chłopak z ogniście czerwonymi włosami w koszuli w kratę, ponownie rozśmieszając publiczność. - Każdy wie jak się nazywamy, więc po prostu zaczniemy grać i mamy nadzieję, że wam się kurewsko spodoba ludzie!
Odpowiedzią na te słowa był zbiorowy krzyk, który połączył się z początkiem kolejnej piosenki. Zastanawiałam się, kiedy znaleźli czas na próby, pisanie tekstów, ale wtedy zupełnie mnie to nie obchodziło, bo muzyka i atmosfera pochłonęły mnie całkowicie. Czułam, że byłam częścią tłumu i wszystkiego, co mnie wtedy otaczało.
Ashton uderzał w perkusję, jakby od tego zależało jego życie, a gdy spojrzałam na Chelsea, widziałam, że jest tym oczarowana. Ich muzyka była dobra, bo oni czuli się dobrzy.
Przed niektórymi piosenkami któryś z nich mówił coś na wstępie i kiedy mieli zagrać ostatni już kawałek, przyszła pora na Caluma. Nieśmiało podszedł do mikrofonu i spuścił wzrok zanim cokolwiek powiedział, ale po chwili wyprostował się i zaczął mówić.
- Czasami znajdujemy coś, co czyni nas szczęśliwymi i trudno nam to wypuścić z rąk, chociaż wiemy, że musimy. To może boleć, możemy tęsknić, ale jedno jest pewne. Jeśli na czymś bardzo nam zależy, to nigdy o tym nie zapomnimy.
Zanim światła zdążyły przygasnąć, zdążyłam uchwycić spojrzenie jego brązowych oczu skierowane wprost na mnie. Na scenie były wtedy jeszcze trzy inne osoby, wokół mnie stało ich jeszcze więcej, ale w tamtym momencie wydawało mi się, że stoję w tym pomieszczeniu sama z Calumem. Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłam jakiś błysk, może łzy, ale równie dobrze mógł być to jakiś pojedynczy odblask.
Piosenka była smutna, ale jednocześnie miałam wrażenie, że jest w niej jakaś nadzieja. Początek należał do Luke'a, któremu trzeba było przyznać, że był tak samo dobrym wokalistą, jak gitarzystą. Potem przyszła pora na Caluma i wydawało mi się, że jego głos jakby się załamał, gdy z jego ust wypłynęły słowa w drugiej zwrotce I wish you didn't have to be gone.
Nagle, gdy muzyka przycichła, a czerwone światło reflektora zostało skierowane bezpośrednio na Caluma, podniosłam wzrok i wpatrzona w niego chłonęłam kolejne słowa tekstu piosenki, który czułam tak samo dobrze, jak słyszałam.
- And I know I shouldn't tell you but I just can't stop thinking of you...
Poczułam, jakby moje własne serce zostało w tamtym momencie otulone ciepłą głębią jego głosu.
Ja też nie zapomnę Calum. Ja też.



***

(*Tak wiem, że w tekście jest I didn't have to be gone, ale mała zmiana na potrzeby fanfiction.)
Cytat z 19 razy Katherine.
Ciągle zastanawiam się, jak długie wyjdzie mi to opowiadanie i mam nadzieję, że napiszę około dwudziestu rozdziałów, bo prawdę mówiąc, lubię je pisać. Może nie jest popularne, może nie jest najciekawsze, ale pisanie go sprawia mi przyjemność, a o to chyba właśnie chodzi, prawda?
Ostatnio pod rozdziałem było chyba najwięcej komentarzy jak dotychczas, za co bardzo dziękuję ♥

Love you guys, M. (@IRWINFLEX)

PS Jak chcecie to tweetujcie coś z hashtagiem #neverlandff, postalkuję chętnie!

czwartek, 13 listopada 2014

11



People fall in love in mysterious ways

Maybe just the touch of a hand


- To trochę długa opowieść - zaczęła Rose, niepewnie patrząc na nas, jakby nie wiedziała, czy może nam zaufać.
- Mamy czas - usłyszałam obok głos Caluma, który zabrzmiał, jakby chłopak miał w gardle coś, co utrudniało mu wydobywanie z siebie jakichkolwiek dźwięków.
Jego ręka mocniej ścisnęła moją, pozwalając mi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Chociaż tego nie byłam do końca pewna.
- Nie patrzcie na mnie, jakbym była chora psychicznie - poprosiła Rose, czując na sobie nasze niepewne spojrzenia. Popatrzyliśmy po sobie z Calumem i oboje chyba myśleliśmy o tym samym, czy przypadkiem nie lepiej byłoby wtedy wyjść z pokoju, zadzwonić po psychiatrę i zapomnieć o tym chorym dzienniku. Jednak tego nie zrobiliśmy, może dlatego, że podświadomie wiedzieliśmy, że Rose jest przy zdrowych zmysłach. Ktoś inny mógłby nie dopuszczać do siebie jakichkolwiek możliwości, których nie dało się logicznie wytłumaczyć. My mogliśmy.
Rose wstała i upewniła się, że drzwi są zamknięte, a w barze nie ma nikogo oprócz nas. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwał jej spokojny głos, kiedy zaczęła opowiadać historię, która zmieniła wszystko.
- Nie wiem od czego zacząć, wiem też, że będziecie mieć wiele pytań, możecie też chcieć wyjść w trakcie, ale proszę was tylko o to, żebyście wysłuchali do końca i zachowali otwarte umysły.
Skinęliśmy głowami, bo nie mieliśmy nic do stracenia.
- Nikt tak naprawdę nie wie, jak trafia się do tego miasta...do tego miejsca. Może wydawać się, że sami wybieramy tę drogę i jest w tym trochę prawdy. Czas płynie tu nieco inaczej, bo rządzi się własnymi prawami. Scarlett, jesteś tutaj niedługo, Calum dłużej, ale nawet on zapewne nie zauważył, że nigdy nie zwracał uwagi na to, jaki akurat był dzień tygodnia, czyż nie? - zwróciła się z pytaniem do chłopaka, który tylko siedział wsłuchany w ton jej głosu.
- Znaczenie mają tylko lata, kiedy tu przybywamy, reszta jest po prostu dalszą częścią życia, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Trafiają tu ludzie, którzy czegoś szukali, ale nie mogli znaleźć w swoim ówczesnym życiu. Przybywają tutaj, najczęściej jako ludzie w waszym wieku, by dojrzeć, cieszyć się przez jakiś czas tym, czego nie można było odnaleźć nigdzie indziej i w końcu odejść.
- Umrzeć? - wyrwało mi się.
Rose tylko uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech, który mógł mi udzielić odpowiedzi.
- Byłam w twoim wieku, gdy przybyłam do miasta. Teraz już nawet nie pamiętam, jak dokładnie przebiegała moja podróż tutaj, chociaż pamiętam wszystko, co stało się wcześniej, ale o tym później. Niemal od razu spotkałam Eda, pomógł mi się odnaleźć. Jest jedyną osobą, która jest tutaj bez względu na wszystko. Lubię nazywać go dobrym duchem tego miejsca, ale wydaje mi się, że tak naprawdę stał się kimś o wiele ważniejszym. Kilka dni po mnie, razem z Edem zobaczyliśmy ciemnowłosego mężczyznę, który snuł się bez celu po mieście. Jacob Moore od razu stał się naszym przyjacielem, takie po prostu miał usposobienie, wszyscy zdawali się go lubić. Wszyscy, prócz jego samego. Nie potrafił uwierzyć w siebie, może właśnie to doprowadziło go do miasta. Wtedy jeszcze nie wiedziałam niczego, więc po prostu spędzałam z nim czas, aż w końcu zakochaliśmy się.
Rose przerwała na chwilę, pogrążając się w natłoku wspomnień, które próbowała uporządkować sobie w głowie.
- Dopiero po dłuższym czasie Ed powiedział mi i Jacobowi o wszystkim, tak ja ja teraz mówię wam. Ja także nie chciałam w to uwierzyć, bo trudno uwierzyć ludziom w coś, co nie da się logicznie wytłumaczyć. Łatwiej będzie mi to przedstawić na przykładzie Jacoba, niż swoim. Mówiłam, że nie wierzył w siebie, ale tak naprawdę to było coś więcej. Nienawidził siebie, do tego stopnia, że kiedy w drodze donikąd zatrzymał się w jakimś małym motelu i - głos Rose zaczął delikatnie drżeć, ale kobieta próbowała zatuszować to nikłym uśmiechem - wypił jakąś mieszankę, którą nielegalnie kupił w szemranym sklepie gdzieś daleko.
Problemy są jak bakterie, niezależnie od czasów, potrafią się przystosować i ewoluują, mają jednak tę przewagę, że na bakterie człowiek potrafi wynaleźć w końcu lek, a na problemy nie.
Jacob twierdził, że obudził się później, ale to nie było to, co stało się naprawdę. Umarł w tym motelu, gdzieś pośrodku niczego.
- Więc w jaki sposób on... - wtrącił Calum, ale Rose uciszyła go gestem dłoni.
- Gdy Ed powiedział mu o tym, że tak naprawdę nie żyje, oboje odwróciliśmy się od niego, nie pozwalając mu wytłumaczyć czegokolwiek. Przecież dorastaliśmy, starzeliśmy się, wszystko było normalne. Wtedy spakowaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie, czekając, aż jakiś powóz będzie przejeżdżał, ale się nie doczekaliśmy. Kręciliśmy się w kółko, nie mogąc wydostać się z miasta i właśnie wtedy uwierzyliśmy. Utknęliśmy gdzieś pomiędzy, ale wkrótce zrozumieliśmy, że to nie było przekleństwo. Czasami trzeba po prostu zaakceptować to, co się dzieje, a nie z tym walczyć. Wtedy wszystko staje się o wiele łatwiejsze.
- Chcesz powiedzieć, że my... - zaczął Cal.
- Nie skończyłam - powiedziała Rose, stanowczo, ale nie z urazą.
Siedziałam nie mówiąc nic, przetwarzając natłok informacji, które kolidowały z jakimkowiek logicznym myśleniem, jakim zawsze kierowałam się w życiu.
- Jacoba już nie ma. Odszedł, jak wiele innych przed nami. Miasto istniało, istnieje i będzie istnieć. Przybywamy tu, odnajdujemy coś i wtedy możemy w końcu przenieść się gdzieś, do miejsca, o którym nikt nie wie. Może potem nie ma już nic, może jest wieczność, może kolejne miasto. To jest tylko przejście, pewien etap, zawieszona między światami rzeczywistość.
- Więc to koniec? - zapytałam, nie myśląc o tym, że Rose mogła nas okłamać albo być chora psychicznie. Podświadomie jej wierzyłam, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego. Po minie Caluma domyśliłam się, że on też zadawał sobie raczej pytanie 'dlaczego?', a nie mówił 'to niemożliwe'.
- Zależy co uznajesz za koniec. Według mnie to dopiero początek.
- Jakim cudem śmierć może być początkiem? - odparł cicho Calum zachrypniętym głosem.
Rose uśmiechnęła się, ale uśmiech z jej twarzy zniknął kilka chwil później, gdy powiedziała nam coś jeszcze. Zwróciła się raczej do mnie, chociaż patrzyła na nas oboje.
- Czasami pojawiają się dwa wyjścia.
Popatrzyliśmy odruchowo z Calumem na siebie nawzajem.
- Zdarza się, że niektórzy wracają do poprzedniego życia, gdy można ich jeszcze uratować. Jednak to ty decydujesz, czy chcesz wrócić.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. W pierwszym momencie pomyślałam, że jak najszybciej chcę się stąd wydostać, jakkolwiek by to nie brzmiało, ale potem w mojej głowie pojawił się drugi głos. Głos, który mówił mi, że tak naprawdę nie mam do czego wracać.
- Masz jeszcze czas na decyzję - uprzedziła mnie Rose.
- Jak długo?
- La tempesta - odparła Rose niezrozumiale. - To po włosku burza. Gdy pogoda zacznie się psuć, to znak, że miasto będzie oczekiwało od ciebie decyzji.
- Ile to dni? - wtrącił Calum.
- Trudno określić. Jeśli podejmiesz decyzję, zwróć się do mnie albo Eda.
Rose wstała i odwróciła się tyłem do nas, by móc przez szpary w żaluzjach obserwować przechadzających się na zewnątrz ludzi.
- Ktoś jeszcze wie o tym wszystkim oprócz was? - zapytał Cal.
- Tylko wy. Chyba nie muszę wam mówić, że chciałabym, byście zatrzymali te wszystkie informacje dla siebie.
- Nie sądzisz, że oni wszyscy mają prawo wiedzieć? - spytał chłopak z delikatną pretensją w głosie.
- Nie - odezwałam się nagle, szybciej niż pomyślałam w ogóle, że może nie powinnam się odzywać.
Calum i Rose spojrzeli jednocześnie na mnie, oczekując dalszej części mojej wypowiedzi.
- Skoro ci ludzie...skoro oni czegoś szukali i mieli odnaleźć to tutaj, pozwólmy im to zrobić. Pozwólmy im być szczęśliwymi.



Szliśmy z Calumem obok siebie poboczem drogi w stronę centrum, a każde z nas myślało o tym, jak przekonać swój mózg do tego, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Chłopak trzymał w garści kilka małych kamieni i co chwila rzucał nimi przed ciebie. Marszczył brwi, jakby to wszystko nieco do przerastało i wcale się nie dziwiłam, bo czułam dokładnie to samo.
- Więc... - zaczął.
Zatrzymałam się.
- Co zamierzamy z tym zrobić? - zapytałam.
- Nie wiem jak ty, ja zamierzam udawać, że to się nie wydarzyło.
Przewróciłam oczami i otworzyłam usta ze zdumienia.
- Ty tak na serio? - niemal krzyknęłam.
- Czego ode mnie oczekujesz, Scarlett?! Że nagle zacznę brać w tym wszystkim udział? Dziękuję bardzo. Wystarczy mi życie...czy cokolwiek to jest, ze świadomością, że umarłem.
Milczałam przed chwilę, próbując znaleźć słowa, które mogłyby wyrazić to, co wtedy czułam. A czułam jednocześnie wszystko i nic.
- Przepraszam - szepnęłam.
- Za co?
- Za to, że cię w to wciągnęłam. Za to, że zniszczyłam ci cały pobyt tutaj, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Przepraszam.
- To wszystko nie ma sensu - powiedział Calum, siadając na jakimś powalonym konarze drzewa na poboczu.
- Może wręcz przeciwnie.
Siadłam obok niego. Tym razem to ja złapałam go za dłoń, dodając mu otuchy tak samo, jak zrobił to on, gdy byliśmy u Rose.
- Nie rozumiem, jak możesz się jeszcze zastanawiać nad tym, czy chcesz tu zostać - powiedział nagle.
- Nie mam do czego wracać. A skoro Rose twierdzi, że przybywamy tu, by coś znaleźć, to chyba warto zostać i poszukać.
Spojrzałam na niego, gdy patrzył przed siebie, na las po drugiej stronie drogi, która prowadziła donikąd.
- Zamierzasz powiedzieć Ashtonowi? - zapytałam, a chłopak tylko pokręcił głową.
- Wygląda na to, że mamy wspólną tajemnicę - odparł.
- Chodź - powiedziałam, wstając i biorąc Caluma za rękę, ciągnąc go ze sobą.
Ruszyłam w stronę lasu, wchodząc na jedną ze ścieżek. Nasze buty odbijały się od pokrytego miękkim mchem podłoża, w miarę jak wchodziliśmy w gęstwinę liści i gałęzi.
Nie odzywaliśmy się, ale nie puszczałam dłoni Caluma, więc wiedziałam, że wciąż jest obok mnie.
W końcu wyszliśmy na polanę i zatrzymaliśmy się oboje. Bez namysłu położyłam się na zimnej trawie. Zastanawiałam się, czy to w ogóle możliwe, że coś czuję, ale tak bez wątpienia było.
Calum poszedł w moje ślady, kładąc się obok.
- Wiesz, co jest najgorsze? - zapytał retorycznie, po czym odpowiedział sam sobie. - Nie pamiętam momentu umierania, ale wiem, że to nie był wypadek. Byłem jak Jacob, tylko użyłem innego sposobu.
Przesuwałam palcami między źdźbłami trawy, aż natrafiłam na ciepłą dłoń leżącą obok.
- Nie musisz o tym myśleć.
- Nie potrafię o tym nie myśleć.
Obróciłam się na bok i podparłam głowę ręką.
- Czasami lepiej wyrzucić wszystko z siebie - szepnęłam.
Calum przekręcił głowę i spojrzał na mnie, po czym przybrał taką samą pozycję jak ja, byśmy mogli być naprzeciwko siebie.
- Spójrz na pozytywne strony - powiedziałam. - Owszem, nie możesz wyjechać, utkwiłeś tu już do końca, ale z drugiej strony - nie masz już nic do stracenia. Możesz żyć jak gdyby nigdy nic się nie stało, może to na tym polega urok tego miejsca.
- Jesteś niesamowita, naprawdę potrafisz myśleć teraz o pozytywach?
- Zamartwianie się i roztrząsanie tego w kółko nic ci nie da - powiedziałam stanowczo.
- Masz inny pomysł?
Uśmiechnęłam się i usiadłam po turecku.
- A co jeśli pomożemy sobie nawzajem? Co jeśli ja pomogę ci znaleźć to, czego szukasz, a ty pomożesz mi podjąć decyzję.
- Przecież znasz moje zdanie, powinnaś uciekać stąd jak najszybciej, póki jeszcze możesz.
- Już raz uciekłam, może nie warto robić tego po raz kolejny.
Calum podniósł się i nerwowo zaczął skubać trawę, odrywając kolejne źdźbła i rzucając je na ziemię.
Wyciągnęłam w jego stronę otwartą dłoń.
- Zgoda?
Patrzył się niepewnie przez chwilę, ale uścisnął moją rękę.
- Zgoda. Więc jak właściwie chcesz to zrobić? To całe szukanie, znajdowanie, cokolwiek - zapytał, a ja w sumie nie wiedziałam, jak mam mu na to odpowiedzieć.
- Spróbujemy znaleźć coś, co sprawi, że będziesz szczęśliwy. Coś, co pozwoli ci zapomnieć.
Calum wbił we mnie swój wzrok, nie mówiąc ani słowa. Patrzyłam na jego ciemnobrązowe tęczówki, próbując się oderwać, ale coś mi na to nie pozwalało.
- Chyba wiem, co mogłoby mi pomóc - odezwał się po chwili.
Spojrzałam na niego zaciekawiona i wtedy wszystko rozegrało się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zapytać. Calum położył swoją dłoń na moim policzku i delikatnie przysunął mnie do siebie tak, że mogłam poczuć jego zapach i ciepły oddech na mojej skórze. Jego usta złączyły się z moimi a ja zamiast zaprotestować, przylgnęłam jeszcze bardziej do niego i odwzajemniłam pocałunek, nie zwracając uwagi na lekki wiatr, który zaczął zrzucać pojedyncze liście z drzew, które teraz wirowały spadając wokół nas.
Może wtedy dotarło do nas, że wcale nie będziemy musieli szukać. Może już wtedy zrozumieliśmy, że znaleźliśmy to, po co tutaj przybyliśmy.




Widzicie, mówiłam, że ich nie zabiję. Rozdział jest wcześniej, bo jutro jadę na wycieczkę i wrócę dopiero w nocy.
Cytat z piosenki Eda, Thinking out Loud. Ostatnio było koło trzydziestu głosów na wattpadzie, czyli czyta mnie tyle osób, ile jest w mojej klasie mniej więcej, nice. Po Neverlandzie prawdopodobnie znikam, chyba że zdarzy się jakiś cud i zmienię zdanie. Miłego weekendu, do zobaczenia kochani.
PS Chciałabym jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy czytają to głupie fanfiction, jesteście cudowni.
PS 2 Komentarze naprawdę mile widziane, strasznie mnie cieszy każde słowo od was i bardzo się z nimi liczę.

piątek, 7 listopada 2014

10




Prawda zawsze ukrywa się w fikcji


- Żartujesz, prawda? - usłyszałem z jej ust, gdy podzieliłem się moimi przemyśleniami.
- Jasne, że żartuję, przecież naprawdę RH to Robin Hood, jakie to proste - odgryzłem się.
Scarlett przewróciła oczami i spojrzała na mnie, marszcząc brwi i przygryzając wargę.
- To miasto naprawdę jest małe - powiedziała.
Ale cofnijmy się trochę, do momentu, gdy wieczorem otworzyłem pierwsze strony pamiętnika tajemniczego mężczyzny i kolejne wyrazy, łączące się w zdania, zaczęły przepływać przez mój mózg, rysując w mojej głowie historię, o której wcześniej śladowo opowiedziała mi Scar. Sądziłem, że to dobry pomysł, bym również przeczytał dziennik, jako że druga osoba zawsze zwraca uwagę na coś innego, co mogłoby nas przybliżyć do określenia tożsamości właściciela tajemniczego zeszytu.
Widać było, że specjalnie opisy miasta przeważały nad jego własnymi przemyśleniami, jednak po dokładnym wczytaniu się także w niedosłowne sensy, pozwoliło mi dostrzec także drugą warstwę, w której opisywał swoje uczucia. Uczucia do kobiety o inicjałach RH.
Początkowo podobnie jak dziewczyna stojąca naprzeciwko mnie, nie miałem pojęcia, kim mogłaby być jego ukochana, bo wyraźnie można było wyczytać, że darzył ją specjalnym uczuciem.
Gdy skończyłem czytać ostatnią urwaną w połowie stronę, zamknąłem dziennik i odłożyłem go na fotel, ale nie mogłem iść spać, bo historia tajemniczego mężczyzny nie dawała mi spokoju. Próbowałem położyć się i zasnąć, ale nawet słuchanie muzyki nie pozwalało mi się zrelaksować. Zacząłem żałować, że w ogóle poprosiłem Scarlett o pożyczenie mi dziennika.
Z braku ciekawszego zajęcia, którym mógłbym oderwać się od nieustannych myśli, postanowiłem zacząć porządkować stare papiery, które walały się w szufladach. Wyjąłem pogniecione druki i po kolei przyglądałem się im, kwalifikując je albo na jedną kupkę, która miała znaleźć się potem w śmieciach i drugą - czyli te papiery, które mogły się jeszcze przydać.
Po chwili natrafiłem na jedną z faktur, które co miesiąc wystawiała mi właścicielka kamienicy. Kwota nie była wielka, ale nie żebym narzekał. Bardziej niż cyfry zainteresowało mnie imię i nazwisko, które teoretycznie znałem bardzo dobrze, ale wcześniej nie przyszło mi do głowy, by o nim pomyśleć.
Rose Heartful
Gdy podzieliłem się już moją teorią ze Scarlett, widziałem, że w jej głowie również zaświeciła mała żaróweczka.
Teraz pozostawało tylko połączyć Rose z właścicielem pamiętnika.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytałem dziewczynę.
- A co oczekujesz, że zrobię? Możemy zostawić dziennik w antykwariacie i zapomnieć o nim albo drążyć temat. Oboje wiemy, że to pierwsze raczej na pewno odrzucamy.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- Musimy spotkać się z Rose - powiedziałem zdecydowanie.
Scarlett spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Tak? I co powiemy? Hej, Rose, znaleźliśmy i przeczytaliśmy pamiętnik twojego byłego chłopaka, męża, kogokolwiek i chcielibyśmy wiedzieć kim jest. Tak to widzisz?
- Kiedy mówisz to w ten sposób...
Dziewczyna skrzyżowała dłonie na ramionach. Kiedy dzwoniłem do niej, nie pomyślałem, że noc to nie najlepsza pora na rozwiązywanie jakichkolwiek zagadek i problemów, które z nich wynikają.
- Pojedźmy do niej rano, poproszę Ashtona, żeby nas podwiózł do baru Rose - zaproponowałem.
- Jesteś pewien, że nie powinniśmy zostawić po prostu tego głupiego dziennika w spokoju?
Pomyślałem chwilę, rozważając za i przeciw, po czym podniosłem wzrok i popatrzyłem prosto w oczy Scarlett.
- Tak. Jestem pewien.
- OK - powiedziała, po czym uśmiechnęła się i z udawaną złością w głosie dodała - Powinnam cię udusić za to, że prawdopodobnie dziś już nie zasnę mocnym snem.
Wiedziałem, że ja też nie wyśpię się tej nocy tak dobrze, jakbym tego chciał, a wtedy mój wzrok padł na stary telewizor i odtwarzacz kaset VHS. W głowie zaświtał mi pewien pomysł, chociaż drugi głos podpowiadał mi, żebym po prostu powiedział Scarlett dobranoc i próbował jednak pójść spać.
- Nie chcesz może zostać i coś obejrzeć? - zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Cholera Calum, co ty robisz.
Scarlett wzruszyła ramionami i opadła na jeden z foteli stojących przez starym telewizorem.
Stałem jeszcze chwilę zdezorientowany, gdy odwróciła głowę i powiedziała:
- No to co ciekawego masz mi do zaoferowania?


Po godzinie oglądania jakiegoś filmu, który akurat wpadł mi w ręce, dziewczyna zamknęła oczy i zaczęła zapadać w sen, więc postanowiłem wyłączyć odtwarzacz. Po cicho zabrałem z łóżka cienki koc i okryłem ją delikatnie. Poruszyła się niespokojnie przez sen, kiedy niechcący dotknąłem dłonią jej nagiego ramienia.
Sen nie był jednak dla mnie tak samo łaskawy, jak dla Scarlett i chociaż wiedziałem, że jutro będę przypominał zombie, to i tak pójście spać nie wchodziło w grę.
Popatrzyłem na gitarę leżącą obok łóżka i śpiącą dziewczynę, po czym stwierdziłem, że dźwięki basu nie będą na tyle ostre, by ją obudzić.
Usiadłem na łóżku i zacząłem szarpać struny, a spod moich palców wypływała pomrukami melodia, której nie znałem, bo nuty przychodziły mi do głowy spontanicznie. Nie zorientowałem się, kiedy obok mnie usiadła Scarlett, przyglądając się, jak gram.
Przestałem wprawiać struny w ruch na krótką chwilę.
- Przepraszam, że cię obudziłem...
- Nie przerywaj - poprosiła.
Grałem jeszcze chwilę, ale obecność dziewczyny rozpraszała mnie, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Chociaż może wiedziałem, ale nie chciałem dopuścić do siebie tej świadomości.
- Gdzie nauczyłeś się tak grać? - zapytała.
Wzruszyłem ramionami.
- Nigdzie, po prostu dostałem na któreś urodziny gitarę i zacząłem torturować struny.
- Skoro to nazywasz torturowaniem...
- Grasz na czymś? - spytałem.
- Nigdy nie byłam dobra z muzyki - odparła, kręcąc głową.
- Spróbuj - powiedziałam, podając jej gitarę.
Wzięła ją ostrożnie, opierając na jednym kolanie i układając dłoń na górnej części gryfu.
Przesunąłem się nieco, bym mógł objąć ją ramieniem z tyłu i pomóc ułożyć odpowiednio palce na strunach. Chyba jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko obok siebie i to sprawiało, że zaczynało mi być gorąco.
- Spróbuj szarpnąć delikatnie struny - poinstruowałem ją.
Pierwsze dźwięki były dość urwane, ale skoro Scarlett grała pierwszy raz to i tak nieźle jej poszło.
Swoimi dłońmi nakrywałem jej, prowadząc palce po strunach, z których teraz, z moją pomocą, wydobywała się czysta, głęboka melodia.
- Dlaczego bas, a nie zwykła gitara? - zapytała, gdy przestaliśmy grać, a ja odłożyłem instrument na prowizoryczny stojak.
Nigdy nad tym nie myślałem, ale chyba podświadomie znałem odpowiedź.
- Gitary basowej tak naprawdę nie słyszysz. Ty ją po prostu czujesz, to sprawia, że jest tak wyjątkowa. Melodia bez basu to jak ciało bez duszy.
Przez chwilę oboje milczeliśmy, po czym Scarlett zdecydowała, że lepiej będzie, gdy wróci jednak do siebie, bo nam obojgu przyda się jednak trochę odpoczynku przed jutrzejszym dniem. Nie protestowałem, chociaż z drugiej strony szkoda było mi przerywać tę chwilę, bo było w niej coś wyjątkowego.



Wychodząc na zewnątrz, uderzyły we mnie ciepłe promienie słoneczne, które dopiero jakiś czas temu zaczęło wschodzić nad widnokrąg. Jakie to dziwne, że trzeba przemóc się, by wstać wcześnie, żeby zobaczyć coś tak pięknego. Myślę, że ludzie nie doceniają piękna, jakie drzemie we wschodach i zachodach słońca. W końcu to ono nadaje naszemu życiu rytm i co więcej, robi to z niesamowitą gracją, zmieniając co chwilę odcienie czerwieni, pomarańczu i złota.
Podeszłam do samochodu, w którym widziałam siedzącego na miejscu pasażera Caluma i Ashtona jako kierowcy.
- Cześć chłopaki - rzuciłam, usadowiając się z tyłu.
- Cześć Scarlett. Cześć dziewczyno mojego najlepszego przyjaciela - powiedzieli jednocześnie, z tym że pierwsza kwestia należała do Caluma, a druga do Ashtona.
- Nie zwracaj na niego uwagi - rzucił ten pierwszy, kręcąc z zażenowaniem głową.
- Hej! Nie zapominaj, kto prowadzi ten samochód.
Roześmiałam się szczerze, bo trudno było się powstrzymać, widząc dwóch dorosłych chłopaków, kłócących się jak stare małżeństwo. Albo przedszkolaki.
- Tak w ogóle, nas chyba oficjalnie nie przedstawiono - powiedział Ashton.
- Miło mi cię poznać, Ash - rzuciłam, celowo zdrobniając jego imię, bo Calum powiedział mi kiedyś, że Ashton to lubi.
- Ta dziewczyna już mi się podoba - powiedział, śmiejąc się jak dziewięciolatka.
- Jakie są szanse, że dotrzemy w ciszy do baru Rose? - zapytał Calum.
- Duże, jeśli teraz wysiądziesz i pójdziesz tam na piechotę - odgryzł się Ashton.
- Przestańcie - poprosiłam, chociaż skłamałabym, mówiąc, że nie znajdowałam ich kłótni jako zabawnych.
Ashton włączył jedną ze swoich składanek i teraz zamiast kłócić się z przyjacielem, co chwilę śpiewał kolejne pojedyncze wersy piosenek.
- Wziąłeś dziennik? - spytałam Caluma, korzystając z okazji.
Odwrócił się i zrobi dziwną minę, zaciskając usta i kręcąc szybko głową, ale zanim zorientowałam się, o co chodzi, było już za późno.
- Jaki dziennik? - zainteresował się Ashton.
- Dziennik? Jaki dziennik? - powtórzył jak echo Calum, przybierając niewinną minę.
- Nie chcecie, to nie mówcie - powiedział obrażonym tonem chłopak. Żałowałam, że w ogóle poruszyłam ten temat, ale skąd miałam wiedzieć...eh.
Wjechaliśmy na parking przez barem i Calum dał mi jednym spojrzeniem do zrozumienia, że lepiej będzie, gdy szybciej wysiądziemy i będziemy liczyć na to, że Ashton zapomni o tym, że wspomniałam w ogóle o jakimś dzienniku.
- Dzięki za podwiezienie, Ash - rzuciłam tylko i stanęłam na kamienistym podłożu tuż obok Caluma.
Spojrzeliśmy w stronę budynku, przed którym stał tylko samochód Rose, a w okienku paliło się jedno światło. Nic dziwnego, było jeszcze bardzo wcześnie. Calum spojrzał na mnie.
- Na pewno?
- Na pewno.
Weszliśmy razem do pustego baru, który czekał już na pierwszych klientów. Rose nie było nigdzie widać, kiedy rozglądałam się po pomieszczeniu.
- Pewnie jest w swoim małym biurze - rzucił chłopak, wskazując mi kierunek dłonią.
Ruszyłam w tamtą stronę i zapukałam delikatnie do drzwi.
- Proszę - odparł zza drzwi głos należący do Rose.
Kobieta podniosła wzrok, a kiedy zobaczyła mnie, jej twarz rozpromieniła się.
- Scarlett! - niemal krzyknęła, wstając zza biurka, by mnie uściskać.
Po chwili zobaczyła także Caluma i próbując ukryć zdziwienie, również jego objęła i przywitała.
- Rose, nie chcemy zabierać ci wiele czasu - zaczął Cal - ale mamy dość ważną sprawę.
Kobieta ponownie usiadła za biurkiem i wskazała nam kanapę naprzeciwko.
- Siadajcie, proszę.
Nałożyła okulary i czekała, aż powiemy jej, o co właściwie chodzi.
- Znaleźliśmy coś i pomyśleliśmy, że może będziesz wiedziała, do kogo to należy.
Calum wyjął z plecaka dziennik i położył przed Rose na biurku.
- Och... - wyrwało się jej, gdy zobaczyła czarny zeszyt.
- Wiesz, co to jest, prawda? - zapytałam.
- Oczywiście.
Spojrzeliśmy po sobie z Calumem, a on niespodziewanie nakrył moją dłoń swoją i lekko ją ścisnął, jakby dodając mi w ten sposób otuchy. Teraz serce biło mi już szybciej z dwóch powodów.
- Skąd to macie? - spytała Rose, a ja poczułam się dziwnie, bo przecież bez pozwolenia zabrałam pamiętnik z antykwariatu.
- Ed poprosił mnie, bym przejrzała stare pudła, natrafiłam przypadkiem na niego i...przepraszam Rose, ale go przeczytałam. Przeczytaliśmy.
Kobieta uśmiechnęła się, patrząc z sentymentem na ciemną okładkę, dotykając starego materiału, z którego została wykonana.
- To dziennik mojego męża. Jacoba Moore'a.
Rose pogrążyła się na dłuższą chwilę we wspomnieniach, jakie przywołał pamiętnik, a my nie chcieliśmy jej przerywać tych rozmyślań.
- Zapewne macie wiele pytań - powiedziała.
- Wiele to zbyt mało powiedziane - odparłam. - Nie ukrywam, że dziennik jest pisany niczym powieść fantasy, sama nie wiem, co o nim myśleć.
- Wygląda na to, że przyszedł czas, bym zaczęła wam coś wyjaśniać. Jednak to temat na dłuższą pogawędkę, poczekajcie tutaj chwilę.
Rose wyszła z biura, by zmienić tabliczkę otwarte na zamknięte.
- Mam złe przeczucie - szepnęłam.
- To tylko głupi dziennik - powiedział cicho Calum.
Spojrzałam w jego ciemne oczy, pozwalając, by na chwilę tylko one zasługiwały na moją uwagę, a reszta nie miała znaczenia. Obawiałam się, że powoli zbyt bardzo przywiązuję się do tych oczu. I tego uśmiechu. I dotyku jego dłoni na mojej skórze.
Rose ponownie siadła za biurkiem i zapadła się w masywnym fotelu, zdejmując okulary i pocierając nos na wysokości zatok.
- Pani mąż przybył tutaj w latach siedemdziesiątych, prawda? Data w dzienniku to dwie cyfry, siedem i osiem, więc wywnioskowałam, że był to rok 1978.
Rose popatrzyła na nas ciepło dziwnym wzrokiem.
- Tak Scarlett, to były lata siedemdziesiąte. Jednak jedna cyfra roku się nie zgadza.
Kobieta westchnęła głęboko.
- To nie był 1978, ale 1878 rok.



____________________

Dziesiątka za nami, co sądzicie? Dziękuję strasznie kilku osobom za wspieranie mnie, jesteście kochane.
Dzisiejszy cytat pochodzi z Gry Anioła, powieści jednego z moich pisarskich idoli - mistrza Zafona.
No, jestem ciekawa waszych teorii na temat tego, co planuję dalej i mam nadzieję, że nikt się jeszcze nie domyśla, co zamierzam.
Do zobaczenia za tydzień.



Czytelnicy